Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos
Część V B - Burkina Faso - Part five "B"
Odległość między dwoma głównymi ośrodkami miejskimi Burkiny Faso wynosi ponad 350 kilometrów. Podróż komfortowym jak na Afrykę autobusem trwała około 5 godzin. Na "pokładzie " serwowano nawet chłodne puszkowe piwo wiezione w termoskrzyni. Niestety - odpłatnie...
Ouagadougou, po polsku Wagadugu. Ta dziwna, dudniąca nazwa zawsze kojarzyła mi się z odgłosami afrykańskich tam-tamów. Na miejscu jednak okazało się, że najbardziej charakterystycznym odgłosem stolicy jest warkot skuterowych i motocyklowych silników. Tu, jak w Beninie i Togo znowu wielokrotnie skorzystałem z miejskich przejazdów na motocyklowym siodełku. Zaczęło się od kursu do sekretariatu Ministerstwa Turystyki - po to, by uzyskać zezwolenie na robienie zdjęć. Podobno można się bez niego obejść, ale wolałem dmuchać na zimne - a nóż spotkam jakiego fanatycznego funkcjonariusza? Zamknąć mnie nie zamkną, ale film mogą zniszczyć... Stosowny papier dostałem na poczekaniu i bez żadnych opłat... Największym problemem było znalezienie ukrytego w bocznej uliczce urzędu. | |
Zamieszkałem w centrum miasta - w hoteliku Delwende, do którego wchodzi się od podwórka. Pokój z wiatrakiem i prysznicem kosztował 7000 CFA. Tak prezentuje się centrum Ouagadougou. Zdjęcie robione jest z krytego bazaru do którego wchodzi się po szerokich schodach - jak do świątyni Merkurego... Tkaniny, gospodarstwo domowe, paczkowana żywność, ale są tam też pamiątki dla turystów. Przekupnie są sympatyczni, ale przed zrobieniem zdjęć stanowczo radzę zapytać o zgodę. |
|
Ceny żywności są tu wyższe niż w krajach nad Zatoką Gwinejską - tutejsze rolnictwo ma gorsze warunki naturalne a i drogi dowozowe importowanej żywności są dłuższe. Próbki cen: bagietka - 120 CFA, 1,5-litrowa butelka wody mineralnej - 800, cola - 350, 3 banany - 100, piwo - 600, omlet na śniadanie w hotelu - 600. Stolica Burkiny ze względu na swoje centralne położenie - (również względem atrakcji turystycznych Mali) jest często punktem bazowym dla zorganizowanych grup turystycznych. Tu wynajmuje się terenowe wozy wyposażone w ekwipunek biwakowy, kierowcę i przewodnika i wyrusza się w interior z możliwościa dotarcia nawet do Timbuktu. Ale koszt takiej ekspedycji rozpoczyna się na poziomie 100 dolarów za dzień. Samo Ouagadougou nie może
turyście zaoferować zbyt wielu ciekawych miejsc. Pieszo doczłapałem w upale do
katolickiej katedry - długiego, halowego budynku bez stylu. Ale nie żałowałem:
trafiłem tam na ślub czarnej pary, któremu asystował tłum odświętnie ubranych
gości. |
|
Szczególnie
miejscowe panie mają zwyczaj ubierać się bardzo kolorowo. Pod luźnymi
sukienkami, które na brzegach obowiązkowo obszyte są koronką nosi się rodzaj
szarawarów uszytych z tego samego materiału. Elegantki... Wcale nie wzbraniały się
przed zdjęciami... Ciekawe, że chrześcijanie stanowią tylko 10 procent miejscowego społeczeństwa. Reszta to mniej więcej po połowie muzułmanie i wyznawcy animizmu. Burkina okazała się biedna ale bardzo sympatyczna, szczególnie jeśli chodzi o kontakty z ludźmi. |
|
Podobno już
w XV wieku istniało na terenie dzisiejszej Burkiny królestwo Mosi. Przetrwało jako
niepodległe państwo aż do 1896 roku, gdy anektowali je Francuzi. Władca Mosi odgrywał
coraz mniejszą rolę. Gdy 1 1960 roku kraj uzyskał niepodległość pozostała mu
rola marionetki. Skromna siedzibę Moro-Naba, króla Mosi można zobaczyć przez płot w pobliżu katedry. To co widać na pierwszym planie to meczet. Właściwy pałacyk widać w głębi. |
|
Muzeum Narodowego
Burkiny należy szukać w Maison du Peuple - wielkim "pałacu kultury" stojącym
za rozległym podwórkiem. Niestety okazuje się, że instytucja czasowo jest zamknięta. Pozostaje mi obrośnięty kramami Wielki Meczet (na zdjęciu obok) - też na głucho zamknięty blaszanymi wrotami. Wierni modlą się pod murami na zewnątrz... Czynny był natomiast Centre d'Artisanat, gdzie produkują i sprzedają wyroby rękodzieła artystycznego. Sal jest kilka. Tu rzeźbią, tam naciągają skórę na bębnach, jeszcze gdzie indziej produkują batiki i metalowe figurki. A wszędzie wspominają o pieniądzach za filmowanie... I tu przydaje się papier z Ministerstwa: -Przecież mam zezwolenie, a to państwowa instytucja ! |
|
W "Centre" ceny są raczej wysokie. Takie same pamiątki można wytargować taniej na straganach, które stoją na ulicy przez warsztatami. Szczególnie podobały mi się filigranowe mosiężne figurynki... Nieco dalej - za rogiem jest okazała poczta, przed którą sprzedają pocztówki po 200 CFA, a naprzeciwko niej - bardzo sympatyczne internet cafe, skąd wysłałem w świat moje maile płacąc 1000 CFA za kwadrans przy komputerze. Potem przyszła pora ruszać w drogę... |
|
|
Im dalej na
północ tym drogi były gorsze i tym trudniej było znaleźć środki transportu. Aby znaleść transport ze stolicy do Ouahigouya ponad dwie godziny czekałem przy drodze w afrykańskiej spiekocie. W końcu przyjechał minibus z taką stertą bagażu na dachu, że zachodziła obawa, iż na kolejnym zakręcie może się przewrócić. W pogoni za zyskiem afrykańscy kierowcy bardzo często przeładowują swoje pojazdy. Efekty tego to oglądane wzdłuż dróg wypadki. Ten mikrobus jednak do celu jednak dojechał... |
Wszędzie płaci
się z góry: tym razem 2000 CFA. Obok mnie siedział kościsty staruszek z
zainteresowaniem przyglądający się mojej kamerze. Wysiadł pod koniec trasy na
pożegnanie ściskając mi uroczyście rękę. -Au revoir Pologne!
Za oknem pojazdu coraz bardziej wysuszona sawanna usiana majestatycznymi baobabami. Szybujące sępy. Z północy- od Sahary wieje harmattan - wiatr niosący tumany pustynnego pyłu. Ogranicza widoczność, sprawia, ze niebo nie jest błękitne lecz szarawe. Jest koniec lutego - hatmattan zwykle kończy się w połowie lutego. Pech! No cóż, nie tylko u nas zdarzają się anomalia pogodowe. Przez okno zatrzymującego się na każde żądanie wehikułu można podglądać życie. Na przykład kobiety, które w przydrożnym kurzu pieką w garze umieszczonym na kilku kamieniach tutejsze pączki... |
|
Na postojach
bosonoga, ale bardzo kolorowa bieda... Podobno jeszcze ciekawszy folklor można zobaczyć we wschodniej części kraju, gdzie w każdy czwartek w miejscowości Gorom-Gorom odbywają się słynne targi. Do Gorom-Gorom przybywają podobno ludzie nie tylko z Burkiny, ale i z krajów sąsiednich: Nigru i Mali. Problemem jest tylko dojazd: podróżując samotnie lokalnym transportem, na zjazd z głównej trasy do Gorom musiałbym mieć jakieś dodatkowe 3 dni. Niestety urlop był na to zbyt krótki... Znacznie łatwiej dotrzeć tam dysponując wynajętym w Ouaga landroverem z miejscowym kierowcą, ale to kosztuje jakieś 100 USD od osoby dziennie... |
|
Takich wiosek, złożonych z okrągłych chat krytych strzechą widzi się po drodze wiele. Pełna egzotyka i jednocześnie wyglądająca zewsząd bieda. Roczny dochód na głowę mieszkańca wynosi w Burkinie niewiele ponad 200 dolarów. |
|
Dla podróżnika, który zmierza do Kraju Dogonów w Mali Ouahigouya (czwarte co do wielkości miasto w Burkinie) jest ważnym punktem etapowym - tu kończy się asfaltowa szosa. Szutrową drogą w kierunku granicy powinien codziennie odjeżdżać jakiś środek publicznego transportu. W praktyce różnie to bywa... W Ouahigouya czekała jednak dobra nowina: następnego dnia będzie autobus i to jadący aż do Koro - pierwszej większej wioski po malijskiej stronie. | |
|
Wybór hoteli jest tu niewielki. Najdogodniej położony - przy wylotowej drodze do Mali- jest hotel Przyjaźń ( "l'Amitie" - 5600 CFA za pokój z prysznicem i wiatrakiem). Pokoje są przestronne, ale okazało się, że mają jedną poważna wadę: nie mają gniazdek, a zastosowane do oświetlenia żarówki bagnetowe uniemożliwiają użycie "złodziejki". Na kolację musiałem niestety iść do ulicznej garkuchni... Kolejnego dnia wstałem wcześnie i powędrowałem na bazar... |
Warto go odwiedzić. Zadziwia obfitość warzyw i owoców. Ale są tu także artykuły gospodarstwa domowego, wypalone z gliny stągwie na wodę i odzież... A najważniejsze, że w polu widzenia nie widać żadnych innych turystów... Spotkałem ją wieczorem na głównej ulicy miasteczka. Przy kaganku sprzedawała pomarańcze. Zaprosiła mnie do swojego domu na peryferiach: z ciasnego dziedzińca po którym wałęsa się cielak i dwie kozy wchodzi się do poszczególnych izb o glinianych ścianach. W reprezentacyjnym pomieszczeniu, w którym przebywają tylko mężczyźni jedyną ozdobą jest wisząca na ścianie stara szabla. Bieda wygląda z każdego kąta... Rano spotkałem ją ponownie - na zakurzonym placu noszącym dumne miano dworca autobusowego - przyszła w pięknie wyszywanej sukience. Chciała, by zrobić jej zdjęcie... Zrobiłem... Black lady from Ouahigouya |
|
Autobus okazał się ciężarówką z daszkiem do której wstawiono twarde ławki. Trochę to przypominało wóz do transportu bydła... Ale i tak cieszyłem się, że cokolwiek w tą stronę jedzie. Stan wyboistej szutrowej drogi, która była przed nim uzasadniał użycie takiego solidnego wehikułu. Czapki lub zawoje na głowy, okulary na oczy i chustki na twarze - tak jechaliśmy do granicy. Gdzieś przy drodze pozostawiona wiele lat temu tablica: "Terytorium Górnej Wolty"... I byliśmy już w Mali. |
|
Na granicznym
posterunku zastaliśmy urzędującego w gliniaku jednego tylko malijskiego żołnierza,
który nie wstawił nam nawet pieczątki do paszportu. |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory