Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski ©
Część II - TOGO - Part two
Pamiętacie o tym, że Togo było kiedyś niemiecką kolonią?... W tym niewielkim kraju, który wyciągnięty jest jak kiszka i ma tylko około 50 kilometrów linii brzegowej jest ostatnio niezbyt spokojnie... Znawcy przedmiotu twierdzą, że w każdej chwili można oczekiwać kolejnego przewrotu. To pewnie dlatego aktualne władze Republiki Togo zezwalają francuskim konsulatom na wydawanie turystom w ich imieniu wiz uprawniających jedynie do 48-godzinnego pobytu. Jeśli chcecie zostać w Togo dłużej to trzeba zaraz po przyjeździe do Lome zgłosić do władz imigracyjnych chęć przedłużenia pobytu - podobno zgadzają się bez problemu...
Lome czyli wszystko na głowie... |
Od roku 1960 Togo jest niepodległą republiką, zamieszkiwaną przez dwie główne grupy plemienne: Ewe na południu i Kabre na północy. W sumie nieco ponad 4 miliony czarnych obywateli... Na północy, gdzie w Valle de Tamberma można zobaczyć na wsi ciekawe domy-twierdze nie byłem - to około 400 kilometrów w jedną stronę, a nie chciałem przedłużać wizy. Zatrzymałem się w stolicy - Lome, gdzie w pobliżu plaży znaleźć można tani, postkolonialny hotelik "Le Galion" Trochę zapuszczony, ale ma swoją atmosferę... Za pokój z prysznicem i wiatrakiem płacę 6500 CFA. Do tego można za 1000 zamówić pożywne śniadanie... |
Centralnym
punktem stolicy jest wysadzany cienistymi drzewami Plac Niepodległości z ładnym
pomnikiem na środku i strzelistym wieżowcem bodaj najdroższego w Lome hotelu “2
Fevrier”. Wiem, że najlepszy widok na miasto roztacza się z najwyższego piętra tego
hotelu: tam - na trzydziestym piątym piętrze jest elegancka restauracja... Obok
czarnego portiera wypada zdecydowanie przejść do windy... I choć mój strój
raczej nie wyglądał na taki w którym chodzi się do ekskluzywnych lokali udało mi się
wjechać na górę i uśmiechnąwszy się do kelnerki wejść na salę. Szyby
w oknach restauracji na górze okazały się nieco brudne, ale widok jest rzeczywiście
rozległy... W nowym budynku po drugiej stronie placu odnajduję muzeum narodowe. Dlaczego zamknięte? – Wszyscy poszli po wypłatę! Niech pan przyjdzie po południu! No tak, zapomniałem, że to Afryka... |
|
Lome ma tą przewagę nad innymi stolicami leżącymi na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej, że może się poszczycić zupełnie przyzwoitym nadmorskim bulwarem, przebiegającym wzdłuż szerokiej piaszczystej plaży. Można tam nie tylko pospacerować wzdłuż szpaleru malowniczych palm ale popatrzeć także na pracę czarnych rybaków, których dwie grupy, odległe od siebie o kilkaset metrów godzinami ciągną linami w kierunku lądu zarzuconą daleko w morzu sieć. Gorzej z kąpielą – znawcy przedmiotu nie radzą zapuszczać się na głęboką wodę ze względu na występujące tu silne prądy. Nocne spacery po plaży raczej odradzam... | |
Yovo! Yovo!- Biały! -
pokazują mnie sobie palcami dzieciaki. Nie ma się co obrażać... To tak jakby w
małym polskim miasteczku na ulicy pokazał sie Murzyn. A tutaj to właśnie ja jestem
egzotyczny... Z tyłu za katedrą pracują na chodniku dość natarczywi waluciarze. Najlepiej przywieźć tu franki francuskie – kurs miejscowej waluty CFA (frank Zachodniej Afryki) jest niezmienny: 1 do 100 i kiedy w dodatku wymienia się banknot po banknocie to czarny spryciarz ma małe szanse aby nas oszukać... Wnętrze samej katedry Notre Dame jest raczej skromne. W pierwszych rzędach ławek modli się kilka Murzynek. Ale kiedy cofam się pod organy dla zrobienia zdjęcia okazuje się, że w ostatnich ławkach równie liczna grupa śpi wyciągnięta pokotem na ławkach. Cóż, zapewne przyjemnie schronić się w grubych murach świątyni przed panującym na zewnątrz upałem... |
|
Stołeczny bazar wypełnia szczelnie wszystkie uliczki otaczające katedrę. Tłoczno tu i kolorowo. Setki kramów i stoisk i... żadnego białego w polu widzenia... Towar przenosi się najczęściej na głowach. Sterty materiałów, talerzy, miski z gotowymi potrawami... Naręcza bagietek i wiaderka wypełnione wodą. Czasami taszczona na głowie sterta ma wręcz monstrualne rozmiary, przystaję wtedy w niemym podziwie. Jak ta czarna dziewczyna może nieść taką piramidę pełnych misek podtrzymując ręką tylko tą pierwszą? Do bazaru należy także trzypiętrowa hala, ale jest właśnie remontowana, pewnie dlatego w uliczkach jest tak tłoczno i można w nich znaleźć nawet oszklone gabloty ze złotą biżuterią... |
|
Nie, nie lubią się fotografować. Gdy przekupka dostrzega, ze celuję w nią obiektywem z reguły odwraca się albo wykrzykuje “Cadeau, cadeau!” – co oznacza, że za zrobienie zdjęcia będę musiał zapłacić. Ale mam na nie swoje sposoby... Przystaję. Przez pierwsze trzy minuty przypatrują mi się uważnie. Co ten yovo kombinuje? Potem powoli staję się częścią tego tłumu. Wtedy można dyskretnie podnieść aparat i pstryknąć raz i drugi... |
|
Najbardziej niezwykłym miejscem w Lome z punktu widzenia turysty jest bez wątpienia ukryty gdzieś na przedmieściu Akodessewa "Marche des Feticheurs" – specjalny bazar na którym sprzedaje się fetysze i lekarstwa na wszelkie dolegliwości. Za "moto" do Akodessewy trzeba zapłacić aż 350 franków. Trochę nieswojo mi się robi, gdy pod koniec trasy skuter zjeżdża z utwardzonej ulicy między jakieś rudery, na pełną kurzu piaszczystą drogę, by zostawić mnie w końcu przy czymś, co w Europie nazwane by było zapewne wysypiskiem śmieci. To tam!-pokazuje kierowca. Idę... | |
Niewielki piaszczysty placyk otoczony jest rzędem cuchnących straganów wypełnionych zasuszonymi zwierzęcymi głowami, skórami, kośćmi niewiadomego pochodzenia i temu podobnymi akcesoriami. -Za pięć tysięcy oprowadzę pana dookoła i będzie pan mógł zrobić zdjęcia! – dopada mnie już na wstępie jakiś przewodnik-amator. –Dziękuję! Dam sobie radę! Kurz podnoszony przez gorący wiatr, palące słońce i co najmniej podejrzana okolica - to sceneria w której oglądałem "Marche des Feticheurs"... | |
Na jednym z kramów bazaru fetyszów zauważyłem ciekawe rzeźby z drewna - to dla turystów, którzy - zwabieni niezwykłością miejsca- pojawiają się tu coraz częściej |
Jakiś “doktor medycyny naturalnej” z pierwszego straganu zaprasza mnie na zaplecze swojego stoiska ofiarowując się bezpłatnie wyjaśnić mi znaczenie sprzedawanych tu fetyszy i amuletów. Siadamy przed małym ołtarzem voodoo i czarny “doktor” wyciąga swoje skarby. -Ten miniaturowy drewniany ludzik to fetysz podróżników. Yovo często go kupują... Trzeba trzy razy mu szepnąć: -Ty jesteś mój podróżny amulet! i wetknąć patyczek, co wisi na sznurku w brzuch ludzika. Będzie cię od tej chwili strzegł w podróży! Z kolei płaskie jak kieszonkowy zegarek nasienie hebanowca sprowadza na właściciela dobry sen i wzmacnia zdolności intelektualne... – tylko 10 tysięcy! |
Magicznych preparatów i przedmiotów jest więcej... Korzeń jakiegoś drzewa, jeśli go ścierać i dodawać do potraw zapewni męską potencję aż do białego rana. A laleczka ozdobiona piórami będzie strzegła twojego domu i rodzinnego szczęścia. No i jest jeszcze fetysz “pokochasz mnie”. Skrop go twoimi ulubionymi perfumami szepcząc imiona: twoje i jej. Przy następnym spotkaniu, gdy tylko podasz jej rękę fetysz przekaże jej twój tajemny urok... | |
Po takim seansie trudno mi się
wykręcić od zakupu fetysza. Biorę w końcu za 1000 “amulet ogólnego szczęścia”
– zaszyte w skórze zioła z naklejonymi dwiema muszelkami kaori. Mój guru nadaje mu
przed ołtarzem specjalną moc i zwalnia mnie z dalszego wykładu... Czyżby chodziło mu
tylko o pieniądze? Syn szamana licząc na napiwek oprowadza mnie wzdłuż targowych kramów osłaniając przed żądaniami zapłaty za robienie zdjęć. Czego tu nie ma! Zwierzęce głowy i odwłoki, skóry drapieżników, czaszki małp i kości słonia. Zasuszone koty i węże. Drewniane figurki, głowy krokodyli i jakieś korzenie. A nad tym wszystkim unosi się okrutny fetor prymitywnej garbarni. Nic dziwnego, że już po kwadransie dziękuję i uciekam. |
Mój “amulet ogólnego szczęścia” |
Co zapamiętam z Togo poza
fetyszami? Setki małych dzieci przytroczonych do matczynych pleców i...
piwo. W porównaniu z Zachodnią Europą, czy Ameryką napój ten w Krajach Zachodniej
Afryki nie jest wcale drogi - popularna tu butelka o pojemności 0,66l (większa od
naszych!) kosztuje około 600 CFA czyli równowartość 90 centów USA. Piwo afrykańskie
jest przy tym zupełnie niezłe, szczególnie smakuje w upalny dzień, gdy podają je z chłodniczej
szafy... Polecam! Co jeszcze warto zobaczyć nad morzem, na południu kraju? Wjeżdżając do Togo z Beninu przejeżdżałem przez Aneho - niewielką nadmorską mieścinę, która do 1920 roku była stolicą kolonii. Poza kilkoma starymi budynkami przy przelotowej ulicy i łachami piachu u ujścia rzeki nie ma tam jednak nic do zobaczenia... |
|
Z Lome jest zaledwie kilka
kilometrów główną szosą do granicy Ghany - praktycznie można dojść na
piechotę. Tylko po co się bez potrzeby pocić w tropikalnym upale pod ciężarem
plecaka? Za równowartość jednej złotówki skuterowa taksówka czyli
"moto" dowiezie was do samego szlabanu... Był wczesny poranek, gdy
wyruszyłem w drogę... Dziewczynka sprzedająca na rogu obrane pamarańcze z
żalem odprowadzała mnie wzrokiem - przez dwa dni byłem chyba jej najwierniejszym
klientem... Aż trzydzieści pomarańcz za dolara ! Można poszaleć
!... Wojciech Dąbrowski |
do Ghany |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory