Albania 2003                        część II                                  ***                                  part two

            Text &  photographs by Wojciech Dabrowski©                                           Tekst i  zdjęcia Wojciecha Dąbrowskiego©

Turysta przybywający do Albanii zaskoczony jest dużą ilością mercedesów jeżdżących po ulicach. Ta solidna marka samochodu cieszy się tu szczególną popularnością.  Może ze względu na wytrzymałość wozów, co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę kiepski stan tutejszych dróg. Takim właśnie mercedesem- taksówką przyszło mi jechać z Sarandy do starożytnego Butrintu. Wprawdzie o 8.00 miał być mikrobus, ale tego dnia nie pojechał... Targowałem się wytrwale grożąc, że jak nie obniży ceny to pójdę na wylotową szosę  zatrzymywać samochody (najlepsze miejsce dla tego kierunku - przy luksusowym hotelu "Butrinti"). Staje w końcu na 10 dolarach za przejazd 24 + 24 km i czekanie podczas zwiedzania. Dobra cena! 

Pozostałości starożytnego miasta Butrint są najciekawszym tego typu miejscem w Albanii. I w związku z tym odpowiednio wycenionym - za wstęp płaci się 700 leków, za które nie dostaje się nawet planu ruin. Tabliczki z objaśnieniami są tylko w niektórych miejscach i to po albańsku. Na szczęście strzałki prowadzą przez najciekawsze miejsca. Wśród nich wyróżnia się amfiteatr z przylegającą do niego świątynią Eskulapa...

Miasto otoczone było solidnymi murami. W kilku miejscach zachowały się wąskie bramy.

 

Butrint położony jest na półwyspie - otoczony wodami laguny, która kanałem połączona jest z otwartym morzem. Wody laguny podtapiają nieco teren wykopalisk i stąd zapewne bierze się obecność dokuczliwych komarów - nawet w ciągu dnia - radzę na zwiedzanie zabrać długie spodnie i przywdziać koszulę z długim rękawem - albo solidnie wysmarować się repellentem...

Równie imponujące jak amfiteatr (choć znacznie młodsze) są ruiny chrześcijańskiej bazyliki.

 

I wreszcie, prowadzeni strzałkami i intuicją zasapani docieramy na spore wzniesienie.  Na szczycie wzgórza u stóp którego leży Butrint Turcy zbudowali niewielką cytadelę. Otwiera się stąd ładny widok na okolicę - widać kanał łączący lagunę z morzem, a te zarysy gór na horyzoncie to grecka wyspa Corfu... 

 

Taksówkarz czekał na parkingu przy bramie - po pół godzinie byłem z powrotem w Sarandzie, by złapać autobus do Girokastry odjeżdżający o 11.00. Istnieje tu coś takiego jak rozkład jazdy, ale tak do końca nie radzę mu wierzyć...

 Po drodze z Sarandy do Gjirokastry w odległości 2 kilometrów od głównej szosy jest "pomnik przyrody" który miejscowi nazywają Syri I Kalter. Oznacza to podobno Niebieskie Oko. Przy szosie jest wyraźna tablica w tym miejscu, gdzie w lewo odchodzi wąska wstążka asfaltu.   Wysiadłem i pomaszerowałem z plecakiem, bo na bocznej drodze ruch był prawie zerowy.  Najpierw jest ładne sztuczne jeziorko obramowane lasem. Po przejściu przez tamę jeszcze kilometr lekko pod górę - wzdłuż górskiej rzeki. Potem przez mostek na jej drugi brzeg.  Jest! - popatrzcie na zdjęcie i sami oceńcie: wywierzysko ma rzeczywiście ładny kolor, ale nie jest to wcale taki cud... Sto metrów dalej nad szumiącą rzeką jest mała restauracja.  Wszystko... Wygląda na to, ze w sezonie Albańczycy przyjeżdżają tu na pikniki...  

Kolejny autobus wywiózł mnie na przełęcz, z której licznymi serpentynami zjechaliśmy do szerokiej doliny.  Ho, ho - jakość drogi w dolinie jak na Albanię jest rewelacyjna - pewnie dlatego, że to główna trasa prowadząca do Grecji... Wkrótce kierowca wysadził mnie w Gjirokastrze. Niespodzianka. Okazało się, że miasteczko jest 2 kilometry od szosy - ostro pod górkę. Wysoko na głową widziałem potężne mury twierdzy. Sporo wypociłem, zanim wspiąłem się pod mury twierdzy, gdzie położone jest stare miasto, a w nim hoteliki. Polecam nastrojowy Kotoni Guesthouse - cytowany nawet w starym przewodniku Lonely Planet. Tu też płaciłem 10 USD za przytulny pokój z pysznym widokiem na starówkę... Światło wyłączali codziennie  tylko na 2 godziny...    

 

Gjirokastra (wymawiają: Dżirokastra) to jedno z dwóch albańskich miast-muzeów. Swój awans na listę zawdzięcza między innymi kamiennym domom starego miasta krytym od setek lat szarymi łupkami. Sprawia to że krajobraz miejski jest trochę szary, ale trzeba uszanować ta inność... W jednym z takich domów urodził sie wielki niegdyś a dziś potepiony wódz Enver Hodza.

 

 Zdjęcie zrobione jest z murów zaniedbanej twierdzy (wstęp 100 leków) gdzie zgromadzono imponującą kolekcję XX-wiecznych armat... Ale warto tam pójść dla samego widoku.

 

Wracając na stare miasto trzeba przyznać, że jego strome uliczki wypełnione zwykłymi sklepikami mają wiele uroku. W jednym miejscu spotyka się aż pięć takich uliczek! Za czasów tureckich był tu bazar. Aż się prosi, aby trochę zadbać o te domy... Ale uwaga! O 13.00 wszystko na głucho zamykają - na sjestę. Daremnie szukałem o tej porze sklepu z chlebem. W końcu zobaczyłem go w siatce przechodzącej dziewczynki. Pewnie chodziła do piątej klasy... -Gdzie to można kupić?- gestykulowałem obrazowo. Bread? Oh, closed! (W podstawówce uczą angielskiego!!!) -Wait!   I knife!-poleciała do domu po nóż i wielkodusznie odkroiła mi 1/3 swojego bochenka...  Byłem zbudowany! Gdy potem gdzieś nie mogłem się dogadać wzywałem na pomoc dzieciaki z tornistrami. Z pozytywnym skutkiem!.  

 

Życie wraca do miasta dopiero około 17-tej. Wracają też do kawiarnianych stolików tutejsi mężczyźni. Zwyczajowo panie przy kawiarnianych stolikach w Albanii się nie pokazują. Za to jest to ulubiona rozrywka mężczyzn - szczególnie popularna w sytuacji dużego bezrobocia.

Z Gjirokastry nie tak łatwo dostać się do drugiego miasta-muzeum - Beratu. Są wprawdzie jakieś skróty przez góry, ale nie ma na nich komunikacji. Więc najpierw trzeba jechać wśród takiego krajobrazu w kierunku Tirany. Po drodze tu i ówdzie widać tak popularne w Albanii bunkry (nabudowali ich za Hodży kilkaset tysiecy). Potem bus jedzie przez pola naftowe wokół  Ballsh. Za Patos jest skrzyżowanie na którym trzeba wysiąść - i tu już czekają furgony do Beratu...

 

O właśnie - to właśnie postój "furgonów". W odróżnieniu od autobusów  pojazdy te nie mają rozkładu jazdy. Odjeżdżają, gdy się zapełnią lub gdy kierowca uzna, że już mu się opłaci... Licencjonowane taksówki i furgony maja tablice w kolorze żółto - czerwonym w odróżnieniu od zwykłych - białych, które zabierają podróżnych "na łebka" - i jak mi tłumaczono - nie zawsze są bezpieczne. Pod szybę z reguły jest wsadzona kartka informująca o kierunku jazdy.

Tego dnia płaciłem za przejazd Gjirokastra-Patos - 500, Patos - Berat - 200. Ceny na daną trasę są ustalone - nigdy nie próbowali mnie oszukiwać.

Życzliwi, rozmowni, ciekawi świata, nie odmawiający pomocy...  Nigdzie nie spotkałem się z niechęcią, czy objawami ksenofobii....

 

Berat - "Miasto Tysiąca Okien"- jak je nazywają - jest obok Kruji najczęściej odwiedzane przez turystów. U stóp tego wzgórza rozsiadła się na stoku stara dzielnica z labiryntem uliczek ocienionych winoroślą i dziesiątkami domów krytych czerwoną dachówką. Pewnie wszystkie razem mają te tysiąc okien, tym bardziej, że naprzeciwko - po drugiej stronie rzeki - jest druga taka dzielnica. Szczyt wzgórza zajmuje rozległa twierdza...  Berat i jego zabytki dostrzegło UNESCO, co przejawia się m.in. tym, że przy zabytkach ustalone są przyzwoite, albańsko-angielskie tablice z opisami. W mieście jest kilka ładnych meczetów. Jeden z nich (w środku zdjęcia) zamieniony jest na sklep z pamiątkami...

 

Z murów twierdzy widać rzekę i stary, zabytkowy most, którym przechodziło się do dzielnicy Gorica zamieszkiwanej niegdyś przez chrześcijan...

Typowa architektura starego Beratu. Może się podobać. Ale do miasta wjeżdża się przez przygnębiające, zniszczone blokowisko z czasów stalinizmu. Oglądany później stary, malowniczy Berat jest więc dla przybysza przyjemną niespodzianką.

 

 

 

 

Zanim zacząłem wspinać się do twierdzy przysiadłem w tym sklepiku, aby zjeść w cieniu mój skromny lunch. Widząc to właściciel przyniósł mi bez słowa ogórka i kawałek białego sera. Tacy są ci Albańczycy... 

Może przy tej okazji trochę przykładowych cen: litr koki - 80, pocztówka -30, kostka masła - 100, banan - 20, zapiekany placek z serem (byrek) - 40

 

 

Z XIV- wiecznej twierdzy (mówią o niej: KALA) najlepiej zachował się zespół budowli bramnych, gdzie pobierają od cudzoziemców 50 leków. Zaskoczeniem jest to, że rozległy teren cytadeli jest zamieszkany przez normalnych ludzi. Zwiedzanie zabiera ponad godzinę...  Tu spotkałem jedynych Polaków na całej trasie - wyglądali na uczestników międzynarodowej konferencji...
Atrakcją cytadeli są małe kościółki prawosławne z poczerniałymi freskami we wnętrzach (jeden z nich na zdjęciu). W jednym z nich (p.w. Zaśnięcia Matki Bożej) urządzono muzeum ikon ze szkoły słynnego mistrza Onufrego. Wstęp płatny dodatkowo: 200 leków - w zamian otrzymuje się broszurkę...  

 

Najbardziej fotogeniczną w całym kompleksie jest cerkiewka Św. Trójcy. Niestety osoby pilnujące poszczególnych obiektów niezbyt serio traktują swoje obowiązki i niektóre z nich zastawałem zamknięte (chyba lepiej przyjść tu przed południem). We wnętrzach nie wolno fotografować.

 

 

 

Z Beratu jechałem dalej "furgonami" w kierunku jeziora Ohrydzkiego: Berat- Lushnja - 150 leków, Lushnja - Rrogozi - 50, Rrogozi - Elbasan - 200

Elbasan to wielki ośrodek przemysłowy. Do miasta wjeżdża się wśród kominów, pieców hutniczych zbudowanych przez towarzyszy Chińczyków i hałd. Ale stara cześć miasta prezentuje się całkiem nieźle, choć nie ma tu nic do zwiedzania poza wieżą zegarową i pasem starych murów miejskich widocznych na zdjęciu. Do Elbasanu przyjechałem wieczorem i miałem kłopoty ze znalezieniem taniego noclegu - w końcu musiałem zanocować w wielkim post-stalinowskim i zdewastowanym hotelu Skampa w centrum za 14 euro. 

Kolejnego dnia ruszyłem w kierunku granicy Macedonii. Przejazd "furgonem" z  Elbasanu do Pogradec nad Jeziorem Ohrydzkim kosztował 300 leków (szosa znowu nowa i dobra). Wspinając się na przełęcz warto obejrzeć się za siebie - widoki są rzeczywiście wspaniałe. zosa

To już otoczone górami Jezioro Ohrydzkie (tego dnia nieco zamglone). Do Albanii należy 1/3 jeziora. Najbardziej malowniczą miejscowością na Albańskim brzegu wydaje się Lin (w dole na zdjęciu). W wielu miejscach przy drodze sprzedają złowione w jeziorze ryby...

Pogradec jest największą albańską miejscowością nad jeziorem. To kurort polożony w malowniczej scenerii, z długim deptakiem spacerowym i parkiem ciągnącym się wzdłuż brzegów jeziora...  We wrześniu - po sezonie mimo dziennych temperatur przekraczających 25 stopni było tu pusto...

 

Ponieważ w mieście nie ma nic ciekawego do zobaczenia pomaszerowałem w kierunku przejścia granicznego odległego o 7 km od miasta. W kilka godzin później znalazłem się na terytorium Macedonii ale o tym już na kolejnej stronie:

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory