Wojciech Dąbrowski - Salwador |
Wulkan El Salvador |
Władze Salwadoru niestety wymagają od Polaków posiadania wizy (załatwiłem ją wysyłając paszport do Bonn - żądano ode mnie nawet przysłania zaświadczenia o niekaralności). O stanie bezpieczeństwa w Salwadorze CIA pisze na swoich stronach jak najgorzej: ... po nie tak dawno zakończonej wojnie domowej władza jest słaba, a w rękach cywilów pozostało wiele broni... Zaryzykowałem. Do Salwadoru wjechałem, a właściwie przyszedłem piechotą z plecakiem na grzbiecie przez przejście graniczne w El Poy. Pieczątka do paszportu - i oto jestem w kraju wulkanów... | |
Kilkanaście następnych kilometrów to podróż wyboistą, szutrową drogą poprowadzoną wśród malowniczych gór. Gdyby jeszcze nie te tumany kurzu wdzierające się przez okna! I pierwsze miasteczko, w którym się zatrzymałem: La Palma. W stromych uliczkach domki o bielonych ścianach, kryte czerwoną dachówką. La Palma znana jest z ludowego malarstwa na drewnie zapoczątkowanego przez Fernando Llorta. Dziś tą naiwną twórczość uprawia tu chyba co drugi mieszkaniec. | ||
Sklepików sprzedających to malarstwo jest wiele. Podglądałem, jak w miejscowej "cooperativie" powstają malowane krzyże, aniołki, szopki, wieszaki na klucze i puzderka. Prace wykonują głównie sympatyczne, smagłe seniority. Ich produkcję można potem zobaczyć nie tylko na bazarach i w sklepach całego kraju, ale także za granicą - eksportują m. in. do USA. Tu na miejscu kosztuje to grosze: warto tu dać 2-3 dolary za bardzo oryginalną pamiątkę. | ||
Mężczyźni w słomkowych sombrerach, podróżujący na koniach lub mułach są na salwadorskiej prowincji normalnym widokiem. Jeszcze częściej w rękach i u boku mężczyzn widuje sie długie maczety, które nie służą raczej do czyszczenia paznokci... Wsiadając do zatłoczonego autobusu taki hombre wsuwa swoją broń kierowcy pod siedzenie, a zabiera ją dopiero wysiadając - bardzo praktycznie! | ||
Salwador jest mały. Podróż z La Palma do stolicy trwała 1,5 godziny. Za przejazd kolejnym busem-rupieciem zapłaciłem 9 colonów. Ale zwiedzanie samej stolicy postanowiłem zostawić sobie na deser. Zaraz następnego ranka wyruszyłem wynajętym samochodem na zwiedzanie okolic. Rozpoczynałem od Parku narodowego Cerro Verde, obejmującego m.in. zbocza wulkanu o tej nazwie (na zdjęciu). Dobra, asfaltowa droga doprowadza aż do parkingu przy remontowanym górskim hotelu. | ||
Stąd rozpoczyna się "nature walk" - ścieżka wśród lasu z tablicami objaśniającymi miejscową florę. Ścieżka doprowadza także do punktów, gdzie wybudowano platformy widokowe. Z jednej z nich otwiera sie widok na Lago Coatepeque - malownicze jezioro wypełniające wulkaniczną kalderę. Ma około 6 kilometrów średnicy i 120 metrów głębokości. W dole nad jeziorem mają swoje dacze ci, którym mimo ogólnej biedy w Salwadorze nieźle się powodzi... | ||
Z kolejnego
punktu widokowego otwiera sie panorama na sąsiadujący z Cerro Verde wulkan Santa Ana
(oba od dawna są nieczynne). Normalnie za wstęp do parku narodowego pobiera się opłatę - 10 colonów, ale wcześnie rano kiedy tam przyjechaliśmy (najlepsza widoczność, ale za to chłodno!) w budkach strażników nie było żywej duszy. Nie dziwię się - podczas pobytu w Salwadorze nie widziałem ani jednego prawdziwego turysty... |
||
Trzeci punkt widokowy umiejscowiony jest jeszcze przed wjazdem na parking. Można z niego sfotografować najmłodszy z okolicznych wulkanów - Izalco. Piszą w przewodnikach, że przez 187 lat, aż do 1957 roku dymił i świecił w nocy wyrzucając rozżarzone popioły. nazwano go nawet z tego powodu Latarnią Morską Pacyfiku. Regularny stożek usypany z popiołów i lawy ma wysokość 1910 m npm i rzeczywiście mógł być widoczny z daleka. Jak się dobrze się przypatrzeć, to coś tam się jeszcze z niego dymi... | ||
Między Parkiem Cerro Verde i stolicą, 33 km na zachód od San Salwador leżą ruiny miasta Majów nazywające się obecnie San Andres. Niewiele tego i tylko częściowo odkopane. Każdy, kto widział Chichen Itzę, Tikal czy choćby Copan będzie rozczarowany... W małym muzeum u wejścia do ruin eksponuje się między innymi makietę miasta. Wstęp kosztuje 25 colonów. Kilka kilometrów dalej jest inne miejsce archeologiczne - Joya de Ceren, gdzie odkopano spod wulkanicznych popiołów kilka domów Majów, byłem jednak po San Andres tak zdegustowany, że tam nie pojechałem... | ||
Wielkim
łukiem ominęliśmy centrum stolicy, przez które w środku dnia naprawdę trudno się
przecisnąć aby dotrzeć do Suchitoto - maleńkiego, malowniczego miasteczka leżącego w
górach, 47 km na północ od San Salwador. Dojazd dobrą, asfaltową szosą. Miasteczko
leży z dala od zgiełku, na wysokości 380 metrów npm. Ma stare tradycje kulturalne - i
teraz organizuje się tu koncerty... Kościół w Suchitoto |
||
Indian w
Salwadorze widywałem rzadko - jest ich w tutejszym społeczeństwie zaledwo około 5
procent. Aż 94% ludności to Metysi - mieszańcy rasy białej i Indian.
Indianki są nieśmiałe, niechętnie się fotografują, te sprzedawały plecionki w
uliczce Suchitoto i jakoś dały się uprosić... Pewnie dlatego, że turysta wciąż jest
tu taką rzadkością... Te koszyki kosztowały przysłowiowe grosze - tylko
jak taki objętościowy towar przewieźć do Polski?
|
||
Brukowane uliczki przydają salwadorskim miasteczkom wiele uroku. A po bruku często stukają końskie kopyta... Czasem widzi się koniki "zaparkowane" przed sklepem lub barem. |
Wałęsający się po ulicach osioł nie wzbudza tu sensacji. W końcu, szukając cienia wszedł do miejscowej restauracyjki. Dopiero wtedy ktoś się nim zainteresował... | |
Suchitoto ma do zaoferowania wspaniały widok na góry zamykające horyzont i wielkie sztuczne jezioro, które powstało po spiętrzeniu wód Rio Lempa. Panoramę najlepiej oglądać z miejscowego Parque - miejskiego skwerku zawieszonego nad urwiskiem. Ale można też przejść trochę dalej - brukowaną uliczką do Posady de Suchitlan - nastrojowej restauracji urządzonej w starym zajeździe, z której tarasu roztacza się widok jak na zdjęciu.. | ||
Na progu Posady de Suchitlan powita was piękna Juana ubrana w tradycyjny salwadorski strój. Przekażcie jej pozdrowienia i buziaka od "dziennikarza z Polski"- może będzie pamiętała ?! |
||
Na wschód od stolicy Salwadoru (54 km samochodem lub autobusem) znaleźć można jeszcze jedno ładne miasteczko. Ilobasco jest jednak nieco większe, a w Salwadorze słynie ze swoich wyrobów ceramicznych. Sprzedaje się te wyroby w wielu sklepikach, natomiast w specjalnie utworzonej szkółce rękodzieła artystycznego można zobaczyć jak powstają... Szczególnie ciekawe są miniaturowe figurki wyrabiane przez dzieci - gdy tam byłem przygotowywały właśnie postacie do szopki... |
||
Ceramika z
Ilobasco to nie tylko wazoniki i talerze, ale także odwzorowane w glinie, pomalowane i
wypalone sylwetki typowych salwadorskich domków - takie jak na zdjęciu. A skoro o domkach, to w Salwadorze, szczególnie w małych miastach baza hotelowa dla trampów jest raczej skromna - po prostu przez lata nie było zapotrzebowania. Są dobre hotele - ale bardzo drogie... Wojciech Dąbrowski |
||
Na koniec mojego pobytu przyszła kolej na zwiedzanie stolicy Salwadoru, ale to już osobna strona: SAN SALWADOR |
Przejście do strony "Moje podróże" Powrót do głównego katalogu