czyli  Wyspa  Książęca

Część IV B  relacji z podróży po Afryce Równikowej  -    Part four "B"

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Zacznijmy tą część opowieści od dużego zdjęcia, które na pewno może zachęcić do odwiedzenia Wyspy Książęcej 

Niektórzy moi korespondenci narzekają na niską jakość zdjęć umieszczonych  na moich stronach internetowych. Przepraszam!: pliki powinny być małe, by nie zajmowały zbyt wiele miejsca na serwerze i względnie szybko wczytywały się przez modemowe łącza.  Zbyt dobre zdjęcia kuszą też internetowych złodziejaszków, którzy bez przyzwolenia publikują je tu i tam...      Gdyby nie te ograniczenia na moich stronach mogło by być więcej zdjęć takich jak poniżej...   To jedna z wielu plaż Wyspy Książęcej fotografowana przez iluminator samolotu. Bezludny, tropikalny raj... 

Princmap.jpg (80985 bytes)

Grubą czerwoną linią zaznaczyłem na mapie drogi asfaltowe, cienką - drogi szutrowe. Jak widać południowa część Wyspy Książęcej jest pokryta dżunglą, pozbawiona dróg i niedostępna. To teren dla tych, którzy chcieliby spróbować wędrówki przez wilgotny, tropikalny  gąszcz z maczetą w ręku.  Taka ekspedycja wymaga jednak posiadania odpowiedniej odzieży, sprzętu i przewodnika. Teren jest trudny. Gdy ktoś z miejscowych chce dotrzeć do dzikich, odciętych od świata plaż na południu wyspy płynie tam raczej łodzią...

Z przewodnikiem można się także wybrać w podobnej scenerii ale już ścieżkami na najwyższy szczyt wyspy - Pico de Principe mający 948 metrów - ale to wyprawa na cały duszny, tropikalny dzień... 

Wędrówki z maczetą przez dżunglę próbowałem już na innych kontynentach więc drugiego dnia pobytu postanowiłem wyruszyć na północ wyspy.        

Zegar na wieży starego kościoła przez całą noc pracowicie wybijał godziny.  Rano okazało się, że wyłączyli prąd i poranny, przygotowywany z udziałem mojej starej grzałki kubek herbaty pozostanie na razie w sferze marzeń. Jak dojechać do plantacji Belo Monte?  Ktoś radził wynająć samochód za 50 dolarów na dzień ale uznaję, że nie jest to najlepszy pomysł.  Bo na wyspie jest tylko 12 kilometrów dróg – nie bardzo jest gdzie jeździć!

Do Belo Monte podwozi mnie za jedne 5 dolarów przypadkowo zatrzymany terenowy wóz.  Droga wiedzie wśród wysokich bananowców, rzędów kakaowych drzew i krzewów obsypanych zielonymi jeszcze ziarnami kawy. Najpierw docieramy asfaltem w okolice lotniska. Potem skręcamy wąziutką drogą przecinającą półwysep na którym rozłożyła się plantacja.  Stylowa brama wprowadza jak sto lat temu na dziedziniec "roszy" (mniej więcej tak wymawia się portugalskie słowo roça -plantacja).  Warto  przyjechać do Belo Monte już chociażby dla tej oryginalnej bramy.  Dalej wokół prostokątnego dziedzińca stoją straszące pustką suszarnie kakao i budynki gospodarcze.  Ale dom mieszkalny pełni wciąż swoje funkcje i widać, że ktoś dba, aby całość nie popadła w całkowitą ruinę.   

Ktoś opowiadał mi, ze dawny właściciel, Portugalczyk wrócił tu po latach za przyzwoleniem władz i kierowany sentymentem wykłada pieniądze na odnowienie dawnej siedziby...

Czterysta metrów dalej, zjeżdżając nieco w dół ku morzu  jest zawieszony na urwisku taras widokowy z którego można podziwiać bezkresny ocean, ale przede wszystkim leżącą w dole malowniczą i zupełnie pustą plażę  – jedną z wielu, które ukryte są w zatokach Wyspy Książęcej. Tą nazwano Praia Banana - być może dlatego, że kształtem przypomina wygięty banan.   Jest to na pewno jeden z piękniejszych pejzaży Principe.              

Zbliżenie pozwala przypatrzyć się urokom tego rajskiego zakątka: dostrzec głazy spiętrzone na krańcu plaży, idealnie czysty piasek, kryształową wodę i rafę na której można nurkować ze snorkelem. Można oczywiście zejść na plażę, ale z bólem serca musiałem z tego zrezygnować - samochód którym przyjechałem nie chciał dłużej czekać. Rezygnacja z transportu mogła oznaczać konieczność długiego marszu...     Właściciel Pensao Palhota oferuje dowóz turystów z Santo Antonio do plaż: Banana - 20 USD, Evoro- 10, Terreiro Velho - 15,  Bombom- 20 i do ciekawej plantacji Sundy, której nie widziałem - też 20. Do Porto Real, gdzie dotarłem pieszo też przyszło by zapłacić 10 dolarów.      

Na ubogiej Wyspie Książęcej  jest jedna jedyna oaza luksusu: przeznaczony dla bardzo zamożnych turystów ośrodek na wysepce o zabawnej nazwie Bombom, która leży u północnego wybrzeża Principe. Tak wygląda z daleka wysepka Bombom.  Tak naprawdę to luksusowe bungalowy mieszkalne usytuowane są na stałym lądzie - na półwyspie, który krótką groblą połączony jest z wysepką. Na samej wysepce pokrytej gęstą roślinnością, na końcu grobli jest bar urządzony w stylu wnętrza starego żaglowca i restauracja oraz przystań dla jachtów i motorówek. 

Po obu stronach półwyspu goście ośrodka maja do dyspozycji długie, puste plaże. Luksus na skraju dżungli kosztuje  175 dolarów USA płaconych dziennie od osoby za zakwaterowanie w klimatyzowanych bungalowach wzniesionych pod palmami tuż przy szerokiej plaży i całodzienne wyżywienie o standardzie dobrego europejskiego hotelu.  Za wypożyczenie sprzętu do nurkowania, do połowów na otwartym morzu czy motorówki na przejażdżkę trzeba zapłacić dodatkowo.

 

Część mieszkalna: 25 dwuosobowych, okrągłych domków w afrykańskim stylu stoi wokół basenu na drugim krańcu grobli, na skraju dżungli. Ośrodek był prawie pusty. Zastałem tam tylko dwie białe panie z dzieckiem - żony dyplomatów i dwóch Portugalczyków w podróży służbowej. I to byli jedyni turyści (?), których widziałem na Principe. 

 

Dwie Francuzki administrujące ośrodkiem twierdzą, że największy tu ruch w okresie naszego lata, gdy jest sezon połowu wielkich marlinów.  Ale i w pozostałych miesiącach ośrodek nie stoi pusty. Przyjeżdżają nie tylko zamożni Amerykanie i Europejczycy ale także politycy z afrykańskich krajów i rezydujący w Afryce dyplomaci. Tak daleko od świata i w dodatku za szlabanem strzeżonym przez czarnych chłopców w mundurach security mogą czuć się bezpieczni.     .
W powrotnej drodze mijałem takie oto "domki jednorodzinne" krajowców i zastanawiałem się, czy ich dochody z całego roku wystarczyły by na spędzenie choć jednej nocy w "resorcie" na Bombom.
Małe dzieci nosi się tu po afrykańsku - ciasno przytroczone do matczynych pleców.

Gdy przyszedł czas na pożegnanie pomachali mi rękami. A ja przez Sao Tome i Libreville poleciałem do Brazzaville nad wielką rzeką Kongo. Ale to już inna opowieść...

        

>>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY - przejście do relacji z Konga

Powrót na początek relacji z tej podróży

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory