Fakt,
że wybrzeże jest praktycznie odcięte od stolicy przez niedobitki rebeliantów (droga
jest nieprzejezdna, a linią kolejową wożą tylko towary i to pod silną eskortą)
wymusił konieczność zorganizowania prawdziwego mostu powietrznego pomiędzy dwoma
największymi ośrodkami kraju. Obsługuje go kilka małych, konkurujących ze sobą
linii lotniczych wśród których wyróżnia się pozytywnie TAC (Trans Air Congo) mające
nawet jeden odrzutowiec zachodniej produkcji. Pozostałe czarterują stare rosyjskie
śmigłowe AN-24 z z pilotami znad Wołgi, połamanymi fotelami i ryczącymi silnikami.
Takim właśnie samolotem, należącym do kompanii Aero Service leciałem na niewielkiej
wysokości do Pointe Noire modląc się w duchu, aby to pudło nie rozleciało się w
powietrzu, a rebeliantom tam na dole nie strzeliło przypadkiem do głowy aby nas
ostrzelać... |
to było
tutaj.. Republika Konga (dawne Kongo Francuskie) zaznaczona jest na mapce brązowym
kolorem. |
|
Lotnisko w Pointe
Noire jest zlokalizowane właściwie w mieście. Taksówkarz chciał za kurs 2000, ale po
wyjściu na przelotową ulicę znalazłem takiego, który zabrał mnie za 1000 CFA. Po 10
minutach znalazłem się na reprezentacyjnej Avenue du General de Gaulle. O dwa
kroki od tej głównej ulicy stoją w ogrodzie niskie budynki miejscowej kurii biskupiej
(eveche) gdzie jest kilka pokoi gościnnych wynajmowanych podróżnikom. Tu właśnie
nocowałem płacąc 8000 CFA za pokój z prysznicem, wiatrakiem i moskitierą.
I chociaż godzinami brakowało wody w kranach i napięcia w sieci to i tak jak na trampa
podróżującego w tropiku były to luksusowe warunki. Po drugiej stronie alei miałem
mały bazar i piekarnię gdzie bagietki po 150 i plastykowa torebka na nie - 100 CFA... |
|
Pointe
Noire ma blisko 600 tysięcy mieszkańców, gnieżdzacych sie głównie w parterowych
dzielnicach wybiegajacych na peryferie. Oknem wystawowym Pointe Noire jest
kilkukilometrowa aleja de Gaulle'a. O tym mieście mówi się, że jest ekonomiczną
stolicą francuskiego Konga. Aleja biegnie od stacji kolejowej zbudowanej przy porcie aż
do wielkiego bazaru. Skupiły się przy niej najważniejsze instytucje i najlepsze
sklepy. Widzi się tu więcej reklam niż w stolicy. Za pół godziny surfowania w kafejce
zapłaciłem 500 CFA. Aleja jest długa - miejscowi biznesmeni przemierzają ją
taksówkami - kurs w mieście kosztuje 700 CFA. |
|
Ale wśród tych
wielkomiejskich krajobrazów można zobaczyć także takie scenki. We
wszystkich chyba krajach Czarnej Afryki obowiązuje ten sam sposób noszenia niemowląt:
dziecko jest ciasno przytroczone chustą do matczynych pleców. "Nosicielka" ma
dzięki temu wolne ręce i może pracować nie rozstając się z dzieckiem. Ksiądz- Kameruńczyk zabrał mnie taksówką do
peryferyjnej parafii - przez okno widziałem drugie, slumsowe oblicze miasta.
Jechaliśmy szeroką na 30 m ulicą z głębokimi kałużami. Czarne wyrostki zablokowały
kawałami żelastwa jedyny przejezdny pasek ulicy żądając pieniędzy za przepuszczenie
samochodu. Na opornych mieli w rękach kamienie... |
|
Zabytków w Pointe Noire znajdziecie niewiele. Do
tych najstarszy należy ten oto kolonialny budynek, w którym obecnie mieści się szkoła
podstawowa. Informacja turystyczna? Firmą "Espace Ocean"
handlującą artykułami biurowymi przy alei de Gaulle 125 kieruje sędziwy pan
Albert Nkouka który ma ambicje wydania przewodnika po mieście i okolicy - to chyba
jedyny człowiek który może być źródłem bezpłatnej informacji (po francusku). Jego
telefon: 94 83 51.
|
|
Nie, to nie jest
katedra. To kościół Notre Dame, który stoi w centrum, w eksponowanym
miejscu za linią budynków centralnej Avenue du General de Gaulle. Wewnątrz
porażająco skromny - chciało by się powiedzieć, że bieda wygląda z każdego
kąta. Stacje drogi krzyżowej wyznaczone są jedynie napisami na betonowych ścianach...
|
|
A to jeszcze jeden
historyczny budynek - końcowa stacja linii kolejowej łączącej stolicę z wybrzeżem
(Chemin de Fer Congo Ocean). Z powodu tego zdjęcia miałem kłopoty. Kiedy podnosiłem
aparat do oka z budynku po drugiej stronie ulicy wybiegł jakiś młody facet w cywilu
krzycząc: -Police, police! Gdy na potok jego francuszczyzny przezornie
odpowiedziałem po angielsku (polecam tą sprawdzoną metodę!) trochę przygasł i za
rękaw poprowadził mnie do budynku. Zdaje się, że było to biuro policji imigracyjnej.
Jego starszy kolega dukał po angielsku. |
Zaczęło
się oglądanie paszportu i przepytywanie. -Dlaczego pan fotografował stację? -Bo
to historyczny zabytek - początek słynnej linii kolejowej Congo - Ocean budowanej od
1924 roku ! Pan zapewne był w Europie i wie, że takie zabytkowe budowle można tam
fotografować bez żadnych przeszkód! -zaryzykowałem. Marudzili jeszcze przez
dłuższa chwilę. W tym przesłuchaniu znudzonym agentom chodziło zapewne trochę
o pokazanie swojej władzy no i było w nim także trochę nadziei na to, że
przestraszony biały da na odczepnego jakieś pieniądze. Nie dał. Oddali
paszport i wypuścili... Zdjęcie zostało... |
|
Odcinek
piaszczystego wybrzeża ciągnący się od portu na południe - aż do granicy Cabindy
nazwano Cote Sauvage - Dzikie Wybrzeże. Oceaniczna plaża jest tu bardzo szeroka i
zupełnie pusta. Krajobraz psuje tylko sylwetka wieży wiertniczej na horyzoncie. Za
wieżą jest port, a za nim, na północ od miasta - rafineria nafty. |
Ten młody
człowiek ze znanym mi skądinąd aparatem "Zenit" polował na plaży na
nieobecnych amatorów pamiątkowych zdjęć. Podobno jeszcze stosunkowo dużo
pojawia się ich tutaj w weekendy, gdy do Pointe Noire przylatują na odpoczynek
urzędnicy ze stolicy. Z zazdrością patrzył na mojego Canona - 300. A
ja mu tłumaczyłem, że takim "Zenitem" jaki wisiał na jego szyi też
kiedyś przez kilka lat robiłem zupełnie niezłe zdjęcia. Fakt, że rwał czasem
film no i ważył pewnie trzy razy tyle co Canon - miałem co
nosić! |
|
|
Tuż przy plaży
wzniesiono luksusowy hotel w którym mieszkają zagraniczni specjaliści pracujący przy
wydobyciu i przeróbce ropy. Maja wydzieloną część restauracji do której nawet
mnie, białego nie wpuścili... |
|
Piękną plażę w
Pointe Noire szpeci w pewnym punkcie długi pomost transportera który kiedyś służył
do ładowania na europejskie statki minerałów przywiezionych koleją z zagłębia w
sąsiednim Gabonie. Potem zamożni Gabończycy zafundowali sobie własną linię
kolejową - do własnego portu. A transporter w Pointe Noire zardzewiał i dziś służy
miejscowym tylko jako promenada i pomost do łowienia ryb... |
Ano właśnie!
Nurkując z kuszą przy brzegu można ustrzelić pod wodą nawet taką okazałą
złotą rybkę. Będzie kolacja dla całej rodziny!
Z Pointe Noire jest tylko 40 km nadbrzeżną
droga na południe do granicy angolańskiej enklawy Cabinda. Ale turysta jest raczej
zainteresowany kierunkiem północnym - tam są turystyczne atrakcje: wąwóz Diosso i
stara misja Loango... Postanowiłem wybrać sie tam lokalnym transportem choć słyszałem
o niedawnym przypadku kidnapingu cudzoziemców w tamtych stronach...
|
|
|
Najlepsza droga w
Kongo. Prowadzi z Pointe Noire na północ - w kierunku granicy z Gabonem przez najdłuższy
w Kongo most na rzece Kouilou - dumę tego kraju. Gotowa jest podobno tylko połowa
odcinka drogi do granicy - ok.80 km. Aby dotrzeć do Diosso najpierw zwykłą taksówką
z centrum Pointe Noire trzeba wyjechać na niewielki placyk u wylotu z miasta. Stamtąd
wyruszyłem za 500 CFA zbiorową taksówką do miejscowości Diosso, znanej z malowniczego
wąwozu, nazywanego przez niektórych Wielkim Kanionem Konga. 25 km jazdy w takim
krajobrazie. Ten wspaniały eukaliptusowy las jest posadzony ręką człowieka, który
najpierw wycinając stare drzewa doprowadził do deforestacji tych trenów. Niestety
takich pozytywnych przykładów ratowania przyrody nie widzi się Afryce wiele.
|
|
Samo Diosso
okazało się niewielką wioską pod palmami, której centralnym punktem jest wiata
mieszcząca stoły targowiska i studnia wiejskiego wodociągu obstawiona ze wszystkich
stron plastykowymi kanistrami z życiodajnym płynem (zdjęcie obok) Od rana
panowała duchota. Miejscowe wyrostki chętnie (i odpłatnie) zostaną waszymi
przewodnikami. Ale do wąwozu nie jest trudno trafić: trzeba przejść jeszcze ok. 300
m szosą na północ, a gdy po lewej wśród palm zobaczycie kontener to znaczy, ze pora
skręcić w tym kierunku - kontener stoi blisko punktu widokowego. |
A to już Diosso
Gorge czyli Wąwóz Diosso. Wąwóz ma głębokość zaledwie kilkudziesięciu metrów.
Dno - o zmiennej szerokości pokryte jest gęstwiną kwitnących drzew i krzaków. Tu i ówdzie
wyrastają z niego takie ostańce. Nie widać żadnej ścieżki schodzącej na dół.
Zresztą najciekawszy widok roztacza się z górnej krawędzi. W pobliżu szosy jest na
krawędzi mały placyk oczyszczony z bujnej trawy - to ma być punkt widokowy, choć nie ma
tu żadnych barierek ani objaśnień. Stąd dalej można iść północną
krawędzią przedzierając się przez trawy sięgające ramion, by szukać kolejnych
ciekawych widoków. W panującym wilgotnym skwarze nie jest to wcale łatwe -
zabierzcie wysokie buty i zapas wody! |
|
|
Czerwony, pastelowy koloryt zerodowanych ścian może się podobać.
Przypomina trochę Cedar Breaks w Nevadzie, oczywiście w mniejszej skali...
Mało kto pamięta że Wąwóz
Diosso próbowano wykorzystać do niecnych celów: w 1988 roku zachodnie firmy próbowały
ubić interes z rządem Konga proponując 88 milionów dolarów za możliwość
składowania w wąwozie odpadów przemysłowych czyli przywiezionych z innych kontynentów
śmieci. Na szczęście do transakcji nie doszło. A dziś na południowym
krańcu wąwozu kończy się budowę luksusowej rezydencji dla żony obecnego prezydenta
Konga. |
Dotarłem do kilku
miejsc na skraju wąwozu z których otwierały się coraz to nowe widoki. Nie muszę dodawać,
że byłem jedynym turystą w polu widzenia. Wewnątrz wąwozu jest wiele takich spektakularnych
form skalnych. Do ich fotografowania przyda się wam stosowny zoom. |
|
|
Z Diosso polnymi
drogami obok urządzonego dla białych ekspertów pola golfowego w Matombi można dojść
do drugiej ciekawej miejscowości na wybrzeżu - historycznego Loango (7 km). Loango przez
kilkaset lat było stolicą afrykańskiego królestwa, poddanego dopiero na mocy traktatu
z 1883 pod protektorat Francji. Plaża w Loango była także miejscem do
którego doprowadzano schwytanych wewnątrz kraju niewolników by wyprawić ich następnie
za ocean. Szacuje się ich liczbę na ponad dwa miliony. Te dwa rzędy starych
drzew wyznaczają drogę, którą przed laty podążały na morski brzeg karawany
niewolników... |
|
To na tej plaży
ładowano czarnych niewolników na statki odpływające do Ameryk. Dwa miliony
ludzi... aż trudno uwierzyć! |
Na skarpie ponad
plażą stał obelisk upamiętniający tragedię tysięcy Afrykanów sprzedawanych za
ocean. Pomnik jednak przewrócił się kilka lat temu i obecnie leży popękany w trawie.
Prezydent Konga Denis Sassou Nguesso wystąpił z inicjatywą wzniesienia nowego,
solidniejszego pomnika. Zobaczymy kiedy to nastąpi... |
|
|
U schyłku epoki
niewolnictwa w Loango powstała katolicka misja - czynna do dziś jako seminarium duchowne
w którym kształcą się czarni klerycy (dom na zdjęciu). Obok budynku seminarium
stoi niewielki kościół w którym ustawiono kilka tablic ze starymi fotografiami,
reprodukcjami map i informacjami o afrykańskim królestwie Loango i historii misji
- takie mini-muzeum, które na pewno warto zobaczyć. Wokół zachowały się
fundamenty najstarszych budynków misji i nagrobki misjonarzy.
|
Na zapleczu
budynków pod otwartą wiatą funkcjonuje kuchnia gdzie przyszli księża na takich
oto prymitywnych paleniskach pitraszą sobie strawę. Kleryk - dyżurny kucharz nie
chciał pokazać twarzy... Afryka...
W misji nie ma filtrowanej wody (miejscowi
widać odporni są na tutejsze bakterie) ale poniżej misji - przy plaży jest rybacka
wioska, gdzie w kioskach-komórkach sprzedają butelkowane napoje. Ludzie w wiosce
niestety nie są zbyt życzliwi - może wciąż mają do białych głęboko zakorzeniony
żal o grzechy czasów niewolnictwa i kolonializmu?... |
|
|
Pomniki na
nagrobkach pierwszych misjonarzy z Loango poszarzały i obrosły wokół trawą. We wczesnych czasach kolonialnych Loango na zachodnim
wybrzeżu Afryki tak jak Bagamoyo na wschodnim było bazą z której wyruszały ekspedycje
do wnętrza kontynentu.
Szukając materiałów o Loango trafiłem na
polski ślad: według kronik 13 kwietnia 1891 roku wylądowała w Loango ekspedycja
badawcza Jana Dybowskiego by wyruszyć następnie do Brazzaville i Bangui. Jan
Dybowki był podróżnikiem w służbie francuskiej, znawcą Afryki i rolnictwa
tropikalnego. Był synem polskiego emigranta, który znalazł się we Francji po powstaniu
listopadowym. |
Loango
było ostatnim akcentem mojego pobytu w Kongo. Do kraju wracałem z przesiadkami w
Libreville i Malabo i dwudniowym, celowo zaplanowanym postojem w Madrycie.
Warto było przypomnieć sobie to miasto po 32 (nie do wiary!) latach...
Po pół godzinie od startu z Madrytu do Frankfurtu pilot zapowiedział, że ze względów
technicznych musimy zawrócić i wymienić jakąś część. Wywołało to
wśród pasażerów zrozumiałe poruszenie. Już zapięto pasy i samolot zaczął
wykonywać zwrot, gdy dał się słyszeć kolejny komunikat: -Eh, w Madrycie i tak nie
mają tej części więc jednak polecimy do Frankfurtu... Zdenerwowani
pasażerowie zupełnie osłupieli, a ja szczerze odetchnąłem: w domu będę
jednak na czas... I byłem! Tak zakończyła się
kolejna fascynująca podróż na Czarny Kontynent. Kiedyś jeszcze tam
wrócę... Wojtek Dąbrowski © |
Powrót na początek relacji z tej podróży |
|
|
|