|
Południowe
wybrzeże wyspy Moheli jest znacznie ciekawsze
turystycznie niż przeciwległa, północna strona, gdzie leży główne osiedle Fomboni i
lotnisko. Dowiedziałem się o tym dopiero od miejscowych, bo jakoś nie spotkałem
wcześniej żadnego turysty, który by zawędrował na tą zapomnianą wysepkę. Nie
było też żadnych relacji w internecie. Decyzja, którą podjąłem po przylocie:
krótki spacer po Fomboni i wyjazd na nocleg na południowe wybrzeże okazała się
jak najbardziej trafiona.
|
To najpopularniejsza
wersja miejscowego "taxi-brouse" - mały mikrobus z bagażnikiem na dachu. Ale
po Moheli jeżdżą także małe pick-upy z daszkiem nad skrzynią - to miejscowe
odpowiedniki bache - tak popularnego we frankofońskich krajach Zachodniej
Afryki. Miałem szczęście - ludzie w Fomboni pokazali mi nadjeżdżający
właściwy pojazd, który miał jechać na drugą stronę wyspy. Mikrobus nie miał
bowiem żadnej tablicy z kierunkiem jazdy. Zanim wyruszyliśmy w trasę zrobiliśmy
niespiesznie trzy kółka po rozciągniętym Fomboni, zbierając pasażerów.
Zabrało to ze dwie godziny. Słońce grzało, klimatyzacja w wozie
oczywiście nie działała toteż z ulgą powitałem chwilę, gdy w końcu
przekroczyliśmy rogatki...
|
|
|
Wnętrze Moheli to góry, których
zbocza porasta gęsta, splątana dżungla. Wąski pasek asfaltu wspina się wśród
gęstwiny na małą przełęcz, by potem zbiec w dół, ku oceanowi. Zanim jeszcze
dotrzemy do wybrzeża otworzą się przed nami piękne widoki: po południowej stronie wyspy
urody oceanowi dodaje cały łańcuch drobnych wysepek leżących w odległości
około kilometra od brzegu.
|
Głównym osiedlem po tej stronie wyspy jest Nioumachoua. Ta duża osada,
wciśnięta w wąwóz opadający ku morzu jest bardziej malownicza niż Fomboni.
To tutaj znajdziecie najdroższy hotel wyspy Moheli (w 2005 roku gdy tam
byłem był zamknięty z
powodu remontu). W głównej uliczce przy sklepiku zaczepił mnie starszy
mężczyzna w białej szacie. Grzecznie odpowiedziałem na jego pytanie kim
jestem. Potem on uświadomił mnie, że rozmawiam z merem Nioumachoua. Na to ja
odpowiedziałem, że mi miło i że to piękne miejsce. A on na to: czy mam
papierosa?. A ja na to że niestety nie palę. To on że nie szkodzi - drobne
pieniądze też mogą być... Spotkaliście kiedyś takiego mera? |
|
|
Nioumachoua ma piękną,
długą plażę. Oznaką pewnej zamożności mieszkańców (w końcu to druga co do
wielkości osada na wyspie) są łodzie leżące na piasku - to już nie dłubanki,
ale bardziej współczesne konstrukcje - także z tworzyw sztucznych i
aluminium... |
Z plaży widać w oddali
wspomniane wcześniej bezludne wysepki na które można popłynąć rybacką
łodzią – wynajęcie łodzi z motorem na cały dzień kosztuje 25000 komoryjskich
franków. Nie będzie to cena wygórowana jeśli skompletujecie jakąś mała
grupkę turystów by podzielić koszty. |
|
|
Za
grupą malowniczych baobabów rosnących przy plaży w Nioumachoua kryje się „Rest
Baobab” – prymitywna restauracyjka z kilkoma klitkami dla niezbyt
wymagających turystów. Ale za nią u stóp klifu już budują kilka solidnych
bungalowów z kamienia – wkrótce będzie tu elegancko i... drogo. Spod
baobabów otwiera się bajeczny widok na plażę i grupę tych skalistych,
bezludnych wysepek. |
To musiał być jakiś
awangardowy muzułmanin (przedstawił się jako student) skoro zdecydował się
pozować do zdjęcia ze swoja narzeczoną i to w takiej pozie. A może po prostu
chciał jej zaimponować lekceważeniem kanonów religii? |
|
|
Napatrzyłem się na
wysepki i zrobiłem zdjęcia (stosując zoom x10 można uzyskać takie zbliżenie
- widać na nim nawet piknikową wiatę przy plaży). potem ruszyłem dalej drogą
wzdłuż wybrzeża - szukać polecanego we francuskim przewodniku ośrodka z
bungalowami, gdzie zamierzałem przenocować. |
Teraz już wiem, że najlepszym miejscem dla
zaszycia się na kilka dni na skraju zielonej dżungli, przy pustej, złotej
plaży jest jedna z wiosek Ouallah. Są tam w przylegających do siebie
zatoczkach dwa małe ośrodki ("site") oferujące noclegi w bungalowach.
Wybrałem ten, który miejscowa kooperatywa ("Association") zbudowała w
Ouallah 2.
|
|
|
Po drodze do Ouallah jest kilka ciekawych punktów widokowych które pozwalają
nie tylko podziwiać panoramy wybrzeża (powyżej) ale także popatrzeć na
zielone, wysokie góry w centrum wyspy. Na niektórych mapach pokazane są
drogi przecinające te góry. Na ich podstawie można snuć plany dostania się z
Fomboni na południowe wybrzeże "na skróty" nie dajcie się zwieść tym
publikacjom robionym za biurkiem. Te drogi są w złym stanie i rzadko
przejezdne nawet dla samochodów terenowych. Słyszałem, że grupy Francuzów
czasami przechodzą je pieszo - z miejscowym przewodnikiem.
|
To moja rajska zatoczka poniżej położonej
na skarpie wioski Ouallah 2.
W odległej o kilka
kilometrów wiosce Ouallah 1 też są bungalowy do wynajęcia. Tam standard jest
trochę niższy, ale za to bliżej stamtąd do wodospadu i miejsca gdzie w dżungli
żyją wielkie owocożerne nietoperze. Rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do 1,5
metra. Te dwie atrakcje można oglądać z przewodnikiem za opłatą 3000 franków.
|
|
|
Rybacy z
Ouallah wciąż używają do połowów tradycyjnych łodzi - dłubanek z bocznym
pływakiem... Wyruszają w morze dopiero wieczorem - z naftową lampą na
pokładzie. Wspaniale wyglądają później te światełka majaczące w oddali - tuż
pod rozgwieżdżonym niebem, na którym wisi jak wielki, dziurawy latawiec
Krzyż Południa. |
Wokół ośrodka rosną kokosowe palmy i
bananowce. Jeśli ktoś nie widział, jak wygląda kwiatostan bananowca to
proszę bardzo... Ale jeszcze lepiej pojechać samemu, dotknąć, powąchać i
posłuchać skrzeku tropikalnych ptaków... |
|
Ouallah 2 |
|
|
|
Tak wygląda ośrodek Ouallah 2. Mają tam zaledwie 3 domki dwuosobowe i
jednego „bliźniaka” dla 4 osób. Wszyscy korzystają ze wspólnego prysznica
pod palmą i otwartej jadalni pod strzechą - widać ją na zdjęciu obok. Łóżka mają czystą pościel i
moskitiery. Za nocleg ze skromnym śniadaniem płaciłem tu 5000 KMF. To
śniadanie to termos kawy, która rośnie gdzieś w pobliżu i kilka racuchów
nadziewanych bananami ("galette") . Tak mi smakowały, że poprosiłem o
dokładkę za dopłatą. Niestety - okazało się, że kucharz kupuje we wsi tylko
tyle mąki, ile trzeba na wyliczone skrupulatnie porcje dla turystów. Na
zamówienie przygotowują wieczorny posiłek za dodatkowe 2000 franków (ryba ze
smażonymi bananami) |
Monsieur Socoba
zarządzający "site" sprzedaje także wodę mineralną (1000 KMF) i coca-colę
(350 KMF za butelkę).
Wieczorem do każdego
domku przynoszą naftową lampę, bo elektryczności tu jeszcze nie ma. Jeśli
zechcecie rezerwować miejsce, (co jest wskazane w okresie wakacji) to można
to zrobić korzystając z wioskowego publicznego telefonu: 72 60 70.
|
|
|
A to
mój domek w którym były dwa bliźniacze pokoje, każdy z podwójnym łożem i
zadaszony taras, na którym przyjemnie wiała oceaniczna bryza... |
Wewnątrz było bardzo czysto. Podłoga z
wykładziny PCW. Nakrywanie się w nocy ze względu na wysokie temperatury nie
było konieczne. Tym ważniejsza jest moskitiera, chroniąca śpiącego nagusa
przed bzyczącymi krwiopijcami przenoszącymi w dodatku zarazki malarii. Ocean
szumiał kojąco ale trudno było zasnąć - przez pół nocy jakieś stworzenie
(jaszczurka, ptak?) biegało po dachu szeleszcząc strzechą. |
|
|
Ale jeszcze zanim słońce zapadło za horyzont powędrowałem na skalisty cypel
zamykający zatokę. Chodziło oczywiście o uwiecznienie spektakularnego
zachodu słońca. Dobrze było stąd widać zielone góry za którymi leży Fomboni. |
|
Na moment przed zachodem czerwono- pomarańczowe słońce barwiło na
specyficzny, ciepły kolor pochylone nad plażą palmy i gęste zarośla w tle. |
|
|
No i wreszcie przyszedł ten
moment... Tarcza słońca dotknęła horyzontu barwiąc nieboskłon na delikatny
morelowy kolor. Siedziałem na skałce, delektowałem się chwilą i już
wiedziałem, że dopiszę Moheli do listy najpiękniejszych wysp, które
odwiedziłem: Aitutaki, Fatu Hiva, Bora Bora, Canouan, Cocos Island, Futuna... Teraz
jeszcze Moheli... |
Było koło siódmej rano gdy boso
wyszedłem z mojej chatki na plażę. Było pusto i cicho. Lustro wody ledwie
zmarszczone. Ściągnąłem z siebie wszystko i ostrożnie, by nie zakłócić tej
ciszy popłynąłem w tym szmaragdzie i błękicie... To była jedna z tych chwil,
które marzycielom śnią się po nocach w betonowych blokowiskach Europy... |
|
|
Monsieur Socoba pomógł
mi w wynajęciu łodzi - chciałem przepłynąć wzdłuż łańcucha malowniczych
wysepek z powrotem do Nioumachoua. Znalazła sie łódź z motorem i sternikiem,
który uśmiechał się wprawdzie, ale nie mówił ani słowa po francusku. Taki
rejs dla jednej osoby miał kosztować aż 5000 KMF, ale nie żałowałem, bo była
to duża atrakcja...
|
Popłynęliśmy... Lekka
łódź skakała po falach - na szczęście niezbyt wysokich. Niestety bryzgało
solidnie - musiałem chronić kamery. A ciąg powietrza w pewnym momencie mało
nie zerwał mi czapki - lepiej od razu włożyć ją daszkiem do tyłu!
|
|
|
Początkowo płynęliśmy
wzdłuż skalistego wybrzeża. U stóp urwisk zauważyłem kilka miniaturowych,
niedostępnych od strony lądu plaż do których można dopłynąć dysponując
łodzią i spędzić tam godzinę czy dwie.
|
Potem skierowaliśmy się
w kierunku wystających z oceanu skalnych iglic...
|
|
|
...i tych, które
wyglądają z daleka jak wielkie skalne monolity. Na takich wyspach niezwykle
trudno znaleźć miejsce do lądowania. |
Wysepki choć malownicze, są niegościnne – mają skaliste, często klifowe
brzegi. Tylko na niektórych są plaże, ale generalnie brak na nich cienia.
Jedynie na tej, która leży naprzeciwko Nioumachoua rośnie powyżej plaży
kilka palm i widać z daleka jakieś zadaszenie. To właśnie ta wysepka na
zdjęciu obok. |
|
|
Dzięki ciekawostkom
krajobrazowym ta wycieczka łodzią na pewno była jednym z ciekawszych
epizodów mojego pobytu na Komorach. W Nioumachoua przewoźnik wysadził mnie
na plaży. Nie bez trudu znalazłem taxi-brousse jadące na północną stronę
wyspy... |
Wkrótce potem pożegnałem
Moheli. Czekając przed baraczkiem lotniska na opóźniony samolot zapytałem
tych dwóch jegomościów, czy mogę im zrobić zdjęcie. - A po co ci nasze
zdjęcie? Hm... nie lubię kłamać, ale czy miałem im
tłumaczyć moją kulawą francuszczyzną czym jest internet, który jeszcze nie
dotarł na Moheli? - Po to, by pokazać rodzinie i przyjaciołom jacy
ludzie mieszkają na tej pięknej wyspie! Zgodzili się... Mam
nadzieję, że Allach wybaczy mi tą drobną nieścisłość... |
|
|
|
Słów
kilka o Majotcie (Maore) |
|
Majotta na satelitarnym zdjęciu
- pierwsza po prawej. |
Majottę - czwartą wyspę Komorów na której wciąż rządzą Francuzi odwiedziłem kilka
lat wcześniej podczas rejsu po Oceanie Indyjskim.
Tak naprawdę to terytorium Majotty składa
się z trzech zamieszkanych wysp: Grande Terre, na której leży główne miasto
Majotty Mamoudzou, Petite Terre, na której zlokalizowane jest lotnisko i
małej, skalistej Dzaoudzi, gdzie kiedyś była stolica a dziś stacjonuje legia
cudzoziemska. Z Mamoudzou na Dzaoudzi kursuje prom, ta z kolei połączona
jest z Petite Terre groblą. Przystań promu w Mamoudzou to centralny punkt
miasta – stąd jest zaledwie krok do kuszącego tropikalnymi owocami bazaru,
do biura informacji, stąd także wyruszają mikrobusy czyli „taxi brousse” do
mniejszych osad na wyspie. |
Drogi
na Majotcie są dobre, choć czasem kręte – szczególnie na północy. Gdy ma się
niewiele czasu na zwiedzanie warto rozważyć wynajęcie samochodu z kierowcą na zwiedzanie
wyspy. Po targowaniu może się okazać, że półdniowa wycieczka kosztuje
zaledwie 30 euro. Do negocjacji warto przystąpić mając naniesioną na mapce
sugerowaną trasę – pozwoli to uniknąć nieporozumień. Grande Terre ma 40 na
20 kilometrów i wygięta jest jak morski konik. W jej krajobrazie wyróżniają
się cztery ostre szczyty wysokie do 600 metrów. Najciekawszy z nich jest
Choungui na południu. U jego stóp rozłożyła się najładniejsza i najlepiej
zagospodarowana plaża na wyspie – Ngouja. Centralna część wyspy porośnięta
jest dżunglą w której zaskakują poletka bananowców, papai i drzew
ylang-ylang. Warto zwiedzić jedną z kilku destylarni perfum – z tony żółtych
kwiatów ylang-ylang uzyskuje się tu podobno 2 kg ekstraktu najlepszej
jakości i 7 kg nieco gorszego. |
Plantacja ylang-ylang |
Targ w Dzaoudzi |
Co
jeszcze warto zobaczyć na dużej wyspie? Ładne meczety w Tsingoni i Mtsapere.
Do małego wodospadu w Soulou na zachodnim wybrzeżu trzeba dojść od szosy
dobrze oznakowaną gliniastą ścieżką. Zabiera to około 20 minut ale warto, bo
wprawdzie wodospadzik ma tylko 8 metrów wysokości, ale przy przypływie spada
wprost do morskiej toni. Plaża zaś wokół ma rzadko spotykany, brązowy kolor.
Między Mtsapere a stolicą wyspy na wzgórku nad morzem stoi grupa kilku
ładnych baobabów również zaliczona do turystycznych atrakcji. |
Przeprawa promem z głównej wyspy na Dzaoudzi trwa tylko kwadrans. Od
przystani można wziąć taksówkę by dotrzeć do największej atrakcji wyspy Petite
Terre (Pamandzi). Jest nią idealnie okrągłe, małe jeziorko w dawnym kraterze
wulkanicznym – Dziani Dzaha. Wspinaczka od parkingu na krawędź dawnego
krateru zabiera do 10 minut. Stąd wytyczona jest ścieżka wzdłuż wybrzeża do
odosobnionej plaży Moya leżącej u stóp stromego, północnego brzegu wyspy. To
około godziny dosyć trudnego marszu.
Ciekawostką Majotty są małe
kolorowe domki tzw. bangas, które można spotkać w różnych częściach wyspy.
To domki kawalerów, którym obyczaj każe opuścić dom rodziców i następnie
atrakcyjnym wyglądem zbudowanego przez siebie domu zainteresować potencjalne
kandydatki na żony.
Niewielkiej garstce katolików na
Majotcie przewodzi sympatyczny polski ksiądz Andrzej - zdaje się, że przy
parafii maja tam nawet jakieś pokoiki wynajmowane turystom. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
I to już koniec mojej relacji z pobytu na Archipelagu Komorów. Ale nie
koniec podróży... Bo z Komorów poleciałem na Madagaskar. Gdy powstanie relacja
z pobytu w tym kraju znajdziecie ją tutaj:
|
|
|
|