Część 3 - via Pacific Coast to Maleque - Part three

This was  my third travel to Mexico. After famous Barranca del Cobre Canyon I took a ferry to the peninsula of Baja California. Coming back to the mainland  by little ferryboat "Santa Rosalia" I landed in the port of Guaymas with the intention to go down the Mexican Pacific Coast. Just  look at the map below:

 

To była moja trzecia podróż do Meksyku. Po odwiedzeniu  słynnego kanionu Barranca del Cobre popłynąłem promem na Półwysep Kalifornijski. Wracając na powrót do "kontynentalnego" Meksyku małym promem "Santa Rosalia" wylądowałem w porcie Guaymas z zamiarem kontynuowania podróży wzdłuż wybrzeża Pacyfiku - na południowy wschód.

 

 

Podczas moich poprzednich podróży do Meksyku przemierzałem te meksykańskie szlaki, które są najlepiej znane turystom: stolica, kolonialne miasta Guadalajara i Guanajuato oraz wspaniałe zabytki Majów skupione głównie na Jukatanie. Byłem też na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej. Ale nigdy nie widziałem miast i krajobrazów nad Pacyfikiem. I oto nadeszła ta chwila: postanowiłem przejechać lokalnymi autobusami nadmorskimi drogami ponad dwa tysiące kilometrów - aż do słynnego kurortu Acapulco.

Guaymas, gdzie wysiadłem z promu jest sporym miastem i ważnym portem położonym u stóp malowniczych, czerwonych gór, które dotykają tu niemal oceanu... Najpierw wojskowy pies skrupulatnie obwąchał mój plecak i torbę z aparatami (wszędzie szukają narkotyków) a potem już ośmielony negatywnym wynikiem wąchania zapytałem wąsatego sierżanta jak daleko jest z przystani do kamionery, czyli terminalu dalekobieżnych autobusów. -Niedaleko, o w tamtą stronę - pokazał na północ. Sierżant widać na piechotę do kamionery nigdy nie chodził, bo okazało się, że to dobre 3 kilometry - lepiej podjechać miejskim busem za jedne 5 pesos.

 

 

 

 

Red hills overlooking Guaymas

 

   

 

Na kamionerze kupiłem bilet na najbliższy autobus do Mazatlan - kosztował aż 486 pesos, ale to miał być cały dzień jazdy. Panienka zza lady oświadczyła, że mogę u niej zostawić plecak i wyjść na miasto. Miałem dwie godziny do odjazdu, by zobaczyć co ciekawsze obiekty i zabytki Guaymas. Na głównym placu stoi ciekawy monument trzech prezydentów Meksyku - ich posągi nadnaturalnej wielkości stoją pod trzema kolumnami. Jedną pierzeję tego samego placu zajmuje zgrabny budynek tutejszego magistratu (poniżej).

 

Main square in Guaymas: Monument of the three presidents (above) and municipality building (right column).  

Olny two blocks away you will see cathedral church on charming Plaza 16 de Julio:    

Dwie quadry dalej znalazłem uroczy, zacieniony Plac 16 Julio - pełniacy rolę tutejszego Plaza de Armas z obowiązkową w takim miejscu altanką dla orkiestry i wysoką, białą katedrą:

But  in my opinion the nicest historical building in Guaymas is... former prison. It reminds ma rather the palace or city hall:     

Ale najładniejszym historycznym budynkiem w Guaymas jest moim zdaniem... dawne więzienie. Ze względu na zegarową wieżę przypomina raczej pałac albo ratusz. Trwa restauracja obiektu. Będzie tu centrum kulturalne:

 

 

On the way back to the terminal it was worth to buy the food in the supermarket. In the terminal kiosk it is not cheap ("barato" - on the add below).

   

 

 

W drodze powrotnej na kamionerę kupiłem sobie prowiant na cały dzień. Żywność jest tu najtańsza gdy kupuje się w supermarketach. Pół litra coli w markecie kosztuje 8 pesos. W kiosku na terminalu - dwa razy drożej.  Ale dziewczyny z kiosków na dworcach przekonują, że to u nich jest tanio ("barato") - popatrzcie na zdjęcie po lewej przedstawiające reklamę takiego kiosku .

     
Bus timetables are only indicative here...  

Autobusy z miasta odjazdu wyruszają na ogół punktualnie, według wywieszonego rozkładu. Gorzej jest później - kierowca (na dłuższych trasach jest ich dwóch na zmianę) jest na pokładzie niepodważalnym autorytetem i to on decyduje gdzie i jakie będą postoje. Woła zajeżdżając gdzieś pod przydrożną restaurację: venite minutos! a robi się z tego cuarenta, czyli czterdzieści, bo jemu przedłużył się darmowy posiłek... Zapytany o porę przyjazdu do celu wymieni optymistyczną godzinę, ale radzę nie traktować tego poważnie... 

 

 

 

Ale taka długa podróż autobusem to okazja do zawarcia nowych znajomości, zrobienia fotki współpasażerom. Niektórzy z nich są bardzo wdzięcznymi modelami. Co sądzicie o tym panu?  Prawdziwy "macho" nosi tu obowiązkowo kapelusz. Jechał ze mną do Mochis, tam wysiadł, a ja - pojechałem dalej...

 

 

 

For the real Mexican "macho" a hat is obligatory... 

  After 13-hours drive we reached Mazatlan:

 

Było już ciemno, gdy gdzieś po drodze przekroczyliśmy zwrotnik raka i formalnie znalazłem się w tropikach. Po 13 godzinach jazdy dotarliśmy do Mazatlan. To duże miasto - ma ponad 300 tysięcy mieszkańców. Jego symbolem jest pomnik rybaka stojący na nadmorskiej promenadzie (na zdjęciu po lewej).

Tutejsza kamionera usytuowana jest daleko od starej części miasta, ale za to blisko linii plażowych hoteli. Nie dajcie się zwieść taksówkarzom... Wystarczy ustalić kierunek marszu ("a la playa") i po kwadransie jesteście przy pierwszym hoteliku. Jest ich wiele - warto odwiedzić kilka w poszukiwaniu najlepszej ceny, szczególnie po sezonie. Ja zatrzymałem się w "Sands Arenas" - w wielkim, dwuosobowym pokoju z klimatyzacją, TV i łazienką za 250 pesos. Upewnijcie się, że cena zawiera podatki (impuestos) bo was wykołują...

   

Rano po drugiej stronie ulicy odkryłem taką piękną i pustą plażę. Aż się chciało popływać!

Beaches and hotel zone in Mazatlan  

 

Mazatlan to znany kurort. Hotele - tanie i drogie ciągną się na długości kilku kilometrów. Te najbardziej luksusowe tworzą Zona Dorada (Złotą Stefę - na zdjęciu poniżej)

The most interesting thing to see in Mazatlan is El Faro lighthouse built on the top of  the steep hill:

 

 

Mazatlan to nie tylko piękne plaże. Najciekawszym turystycznym obiektem miasta jest dla mnie El  Faro - latarnia morska usytuowana na wysokim i stromym wzgórzu (zdjęcie poniżej)

 

This is second-highest lighthouse in the world. The views from the bottom of the tower are great...  

 

Aby dostać się na wzgórze trzeba dojechać za 9 pesos do końcowej pętli miejskiego busu "El faro" i następnie już pieszo przejść przez widoczną po lewej stronie zdjęcia groblę. 

 

Potem czeka was jakieś 20 minut pracowitej wspinaczki ścieżką, a potem stopniami w górę (trzeba obowiązkowo zabrać butelkę z wodą). Ale warto. Może nie dla widoku samej latarni, bo choć zbudowana w latach 1890-92, to nie jest efektowna (zdjęcie po prawej), ale dla widoku, który sie spod latarni otwiera.

O latarni trzeba jeszcze napisać, że to druga najwyżej usytuowana latarnia morska na świecie. (Tą najwyższą - w Gibraltarze widziałem też - przed laty). Jej światło umieszczone jest na wysokości 157 metrów i widoczne jest z odległości 30 mil. 

 

  Co widać z latarnianego wzgórza? Na początek - wejście do portu, ze sztucznie usypanymi końcówkami falochronów.
Dalej - małe skaliste wysepki na zatoce, które tak lubi wodne ptactwo, że są aż białe od pokrywających je ekskrementów.  

   

 

Pięknie prezentują się skaliste wzgórza zasłaniające starą część miasta i plaże strefy hotelowe. Jeszcze ładniej byłoby bez tych anten, ale co zrobić - w Mazatlanie też chcą używać komórkowych telefonów...

  
In the port of Mazatlan (below) you often can see cruise ships, but they were absent when I was there:    

A tu już szerokie spojrzenie na groblę, przez którą idzie się na wzgórze i port, w którym często można zobaczyć wielkie białe wycieczkowce. Ale byłem tam w niedzielę - to dzień, gdy na pokłady tych wielkich statków dopiero ładują pasażerów w Los Angeles lub San Diego na północy... 

Rocky coast of the peninsula:    

Okazuje się, że nie tylko w Acapulco odważni nurkowie popisowo skaczą z wysokich skał do oceanu. Gdzieś tutaj na wybrzeżu też jest takie miejsce. Tyle, że skoki odbywają się na zamówienie wycieczek - po wcześniejszym opłaceniu widowiska... 

 

 

 

 

W drodze powrotnej z latarni postanowiłem pieszo przejść na stare miasto. Okazało się, że to ładny kawałek drogi (pół godziny) i do tego po górkach. W końcu jednak zobaczyłem wystające ponad dachy wieże katedry...

  Mazatlan - old part of the city.
To stare miasto w Mazatlan nie jest wcale duże, ale mając na uwadze przybywających tu turystów miejscowi dbają o nie. Jest czysto i kolorowo...  

W stylowych domach przy Plazuela Mochado znaleźć można nastrojowe kawiarnie w których serwują nie tylko kawę, ale może nawet częściej helados czyli lody. Jest bowiem gorąco - jesteśmy przecież w tropiku!  :))  

   

 

Mazatlan - old part of the city

 

 

 

Stare miasto jest dobrze oznakowane. Napisy na drogowskazach - dwujęzyczne. Gdyby jeszcze usunąć z tego krajobrazu wszechobecne kable i druty to na pewno stary Mazatlan stałby się jeszcze bardziej fotogeniczny!

     

 

Doczłapałem w końcu w upale do Plaza Principal, przy którym stoi żółta jak żółtko katedra. A na obwodzie placu siedzą (nawet dziś - przy niedzieli) ze dwa tuziny pucybutów. Żadna praca nie hańbi. Ale widok ten mówi jednocześnie coś o miejscowym rynku pracy - nie ma jej zbyt wiele... 

Tuż za katedrą jest mercado czyli hala targowa, obwieszona reklamami coca-coli, tu zawsze jest ruch i trzeba uważać na kieszenie...

 

 

 

W stoiskach rybnych kupić można nie tylko ryby ale także małże, kraby, krewetki...

Ceny warzyw i owoców są tutaj o wiele niższe niż w górach Sierra Madre, w których rozpoczynałem podróż. Gdy dziennikarze pytają mnie jak się żywię w podróży odpowiadam: kupuję produkty na targu, bo tam najtaniej!

 

Food is much cheaper in the markets...

 

 

Po południu zamierzałem jechać dalej - do San Blas. Nie ma bezpośrednich autobusów do San Blas! - oświadczono mi na kamionerze. Musisz wysiąść na crucero San Blas - na głównej szosie i tam łapać okazje do San Blas. Co było robić - kupiłem bilet do Penitas uzgodniwszy wcześniej z kierowcą, że wysadzi mnie na skrzyżowaniu, gdzie nie ma przystanku... Pojechaliśmy - przez żyzna równinę zamkniętą górami na horyzoncie. Przecinaliśmy liczne rzeki, mijały godziny...

Po drodze widziałem winnice i sady z równymi rzędami cytrusowych drzewek. Było coraz ciemniej, a ja z niepokojem skoglądałem na naszego kierowcę, czy aby nie zapomniał o nieplanowym przystanku.

 

 

Nie zapomniał!... Ale gdy wysiadałem było już kompletnie ciemno. Pomaszerowałem z plecakiem w prawo - na poprzeczną drogę. Nie lubię uprawiać autostopu po zmroku, bo to niezbyt bezpieczne, ale co miałem robić? Pierwsze, co stanęło to policyjna furgonetka. Byli mili, ale do odległego o 35 km San Blas nie jechali. Miałem jednak szczęście - wkrótce przyjechał jakiś spóźniony lokalny autobus i zabrał mnie do celu.

 

 

 

 

 

San Blas oglądany następnego dnia w dziennym świetle okazał się sympatycznym, prowincjonalnym miasteczkiem o wąskich, kolorowych uliczkach. Ma tylko 9000 mieszkańców:

 

Little, sleepy town of San Blas was my next stopover...

 

 

Życie płynie tu bez pośpiechu. W uliczkach widzi się tu sporo kwiatów. Ludzie są życzliwi, ale na wymianę pieniędzy w jedynym banku (Banamex) czeka się ponad pół godziny...

Central street  of San Blas.    

Niestety tego dnia było pochmurno, a nawet okresami popadywało - nie mogłem wiec w pełni docenić kolorytu sennego miasteczka, które żyje z rybołówstwa i turystyki

.

San Blas - two churches in Zocalo - the main square  

Przy Plaza Principal (Zocalo) - głównym placyku stoją obok siebie dwa kościoły: stary, kamienny - dawno już zamknięty i nowy - mogący pomieścić znacznie więcej wiernych.

  Idąc z centrum w kierunku rzeki Pozo dojdziecie do budynku dawnej aduany - urzędu celnego w którego podcieniach stoją historyczne wozy, a wewnątrz jest kolekcja starych fotografii i okresowe wystawy plastyczne.

W San Blas znalazłem zakwaterowanie w małym, rodzinnym hoteliku Morelos - Calle Batallion 108. tel. (323) 285 1345 e-mail hotel_morelos@hotmail.com Warto polecić to sympatyczne miejsce, gdzie za pokoik z łazienką płaciłem tylko 200 pesos. Goście maja tam w patio własna kuchnię i lodówkę jak w przyzwoitym hostelu, a gospodyni jest bardzo życzliwa i pomocna. 

 

  Maskotką hoteliku jest najprawdziwszy, żywy pelikan.

 

Ale muszę uczciwie wyznać wam, że San Blas ma pewną uciążliwość: są nią moskity docierające tu zapewne znad dwóch rzek, u ujścia których leży miasteczko. W oknach i drzwiach są tu zainstalowane siatki i spać można bez moskitiery. Ale komary dokuczają, gdy siedzi się w patio po zmroku. Może właśnie dlatego turystyka rozwija się tu tak powoli...

I would like to recommend Hotel Morelos - Calle Batallion 108. tel. (323) 285 1345 e-mail hotel_morelos@hotmail.com  where I stayed. They charge just 200 pesos per room with bath and there is guest kitchen.  

     

W kilku tanich ulicznych restauracyjkach oferuje się pieczone na ruszcie mariscos - owoce morza. Od samego patrzenia wzrasta od razu apetyt...

 

   

 

 

Ruchome jadłodajnie umieszczone na furgonetkach oferują tacos - popularne placuszki z mięsnym nadzieniem.

 

 

Do produkcji tacos, ale także i innych dań potrzebne są tortillas - tradycyjne placki z kukurydzianej mąki (coraz częściej mieszanej z inną). To miejscowa odmiana chleba. Zdarzało mi się, że w małych meksykańskich miejscowościach nie mogłem kupić chleba podobnego do naszego. Tortillas za to były wszędzie. Produkuje się je w piekarniach czyli tortilleriach:

     

Za kilogram tortillas płaci się 12 pesos, dla porównania chleb tostowy kosztuje 20, jajko - 1, 125g masła - 8, a dorodna papaja - 10.    

Na śniadanie lub lunch można przyjść do miejscowej małej hali targowej (mercado), usiąść na wysokim stołku przy kafelkowanej ladzie i zamówić sobie dowolny sok ze świeżych owoców, jajka czy kanapkę... 

     

 

San Blas ma ciekawą historyczną przeszłość. W wiekach XVIII i XIX był ważnym hiszpańskim portem. Hiszpanie zbudowali tu fort dla ochrony swoich handlowych statków ("naos") wywożących bogactwa z kolonii. Fort zachował się do dziś - oczywiście wybrałem się tam, aby zrobić kilka zdjęć. Wstep na wzgórze kosztuje 10 pesos.

Na murach stare armaty. Krajobraz psuje nieco pomalowane złotą farbą popiersie narodowego bohatera. 

 

Old fort in San Blas with a romantic ruin of Rosario Church:

   
   

 

Najciekawsza na fortecznym wzgórzu Contaduria wydała mi się romantyczna i obrośnięta zielenią ruina kościoła Rosario:

 

 

From the fort you will see two two tropical rivers: Pozo and San Cristobal.

 

 

 

 

Z fortecznego wzgórza widać nie tylko miasteczko, ale także dwie szeroko rozlane rzeki między którymi ono leży: Pozo i San Cristobal. Obie płyną przez tropikalną dżunglę. Ich wody niosą kępy trawy, gałęzie i liście.  Przy moście na rzece San Cristobal jest przystań, gdzie można wynająć motorową łódź i popłynąć w górę biegu - do rezerwatu La Tovara, gdzie ogląda się wodne ptactwo, żółwie i krokodyle. Niestety na taką półdniową wycieczkę nie było innych chętnych.

It is possible to rent a motorboat for the upstream excursion to Tovara Reserve. There are birds, turtles and crocodiles to see...

 

     

 

Cztery autobusy dziennie odjeżdżają z San Blas do Puerto Vallarta. Podążają krótszą, ale gorszą nadbrzeżną drogą wzdłuż plaż Pacyfiku, wśród mangrowych zarośli. To autobusy drugiej klasy ("segunda"). Bilet kosztuje 118 pesos. Pojechałem... 

 

 

 

Puerto Vallarta to zupełnie inny świat: to uznany, elegancki kurort z lotniskiem i tłumami zagranicznych turystów. Miasto ma ponad 120 tysięcy mieszkańców i leży na stokach porośniętych palmami wzgórz, nad zatoką Bahia de Banderas

     

I used direct second class bus Ito reach Puerto Vallarta.

   

Jest tu dzielnica tanich hotelików - po drugiej stronie rzeki Rio Cuale odnajdzie bez trudu brukowaną kamieniami ulicę Madero (na zdjęciu poniżej) Ja mieszkałem w w przestronnym "Villa de Mar" plącąc 270 za pokój, ale jest tu większy wybór  zakwaterowania i można się potargować...

 

There is a street of budget hotels - Calle Madero.

 

Dzielnica za rzeką ma swoja atmosferę - tu nie ma jeszcze błyszczących witryn i asfaltu...

    Puerto Vallarta
     

 

Tuż za rogiem miałem kościół i nieopisany przystanek lokalnego busu podążającego dalej na południe.  To było ważne, bo Vallarta ma swój terminal autobusowy czyli kamionerę daleko za miastem, obok lotniska. Aby się tam dostać ze starego centrum miejskim gruchotem (za 6 pesos) trzeba poświęcić co najmniej godzinę.

Puerto Vallarta - amphitheatre   

A to już reprezentacyjne centrum miasta. Główny plac otwarty jest w stronę zatoki. Te piękne łuki na nadbrzeżnym deptaku to element amfiteatru w którym popisują sięe aktorzy i tancerze.

 

     

Przez łuki otwiera się piękna perspektywa Zatoki Flag i eleganckich hoteli po jej drugiej stronie. Ni poszedłem tam - takie krajobrazy zupełnie mnie nie pociągają...

     
     

 

Do Puerto Vallarta podobno przyjeżdża rocznie ponad 2,5 miliona turystów. Nad ich bezpieczeństwem czuwa specjalna policja turystyczna - prawda jaka urodziwa?

Special tourist police (picture above) takes care about the safety of 2,5 million tourist visiting Vallarta each year. Most of then stay in the luxury hotels on the other side of Banderas Bay (picture on the right column). 

 

 

Symbolem miasta Puerto Vallarta jest rzeźba meksykańskiego chłopca siedzącego na morskim koniku. To jedna z wielu rzeźb ustawionych na wielokilometrowym nadbrzeżnym bulwarze.

    Wśród innych rzeźb znaleźć można anioła... 
     

 

 

 

 

... tańczącą żywiołowo meksykańską parę...

 

There are many interesting sculptures located along the long seaside promenade in Puerto Vallarta...  

  ... i dziewczynki wspinające się do nieba po żelaznej drabinie...
    Tego dnia było bardzo gorąco, ale ze względu na wysoką fale zrezygnowałem z kąpieli w Pacyfiku... Takie taki stan morza odpowiada za to surferom...  Na całodzienna wycieczkę stateczkiem na odległe plaże i wysepki (300 pesos z lunchem) było już za późno...

 

     

W poszukiwaniu ciekawych tematów do zdjęć wspinałem się stromymi uliczkami w górę, na zbocza wzgórz. Patrząc w dół zawsze widziałem błękitną zatokę i... szpecące krajobraz wiązki kabli...

 

  Przed domami rosły owocujące palmy...
   

Trudno było znaleźć odpowiednie miejsce. W końcu Kanadyjczycy zamieszkujący w jednym z wysokich domów na zboczu zaprosili mnie na swój taras, gdzie - jak się okazało mieli nawet basen. No i z tego punktu udało mi się zrobić kilka zdjęć pokazujących urodę Vallarty:

 

 

Dachy domów na zboczu kryte od czasów kolonialnych czerwoną dachówką:

 

 

Zatokę Flag (Bahia de Banderas):

 

 

I wieżę kościoła Matki Bożej z Guadalupe:

 

 
 

  Wieża zwieńczona jest koroną podtrzymywaną przez anioły.

 Było to pierwszego grudnia - tego dnia w całym Meksyku zaczyna się 12-dniowy festiwal Virgen de Guadalupe - Patronki Meksyku. Podczas uroczystego nabożeństwa w kościele przygrywała orkiestra meksykańskich mariachis.

On the Puerto Vallarta mercado they offer variety of souvenirs, see samples on the pictures below.

 

 

W Vallarta jest cała hala wypełniona kramami z pamiątkami:

 

 

  Są wśród nich lalki w ludowych meksykańskich strojach...
... barwna, misternie zdobiona ceramika...  

 

...i oczywiście sombrera. Takich jak te - bardzo ozdobnych nie widzi się na meksykańskich ulicach. Ubierają je na swoje występy muzycy (mariachis) i kupują turyści - na pamiątkę. Cena w pesos. Przypomnę, że za 1 dolara płacili mi w banku 12-13 pesos.

Są tacy turyści, którzy od kapeluszy i ceramiki wolą słynną meksykańską wódkę z kaktusa - tequilę. Występuje tu ona w setkach odmian - są specjalne sklepy specjalizujące się w sprzedaży tego trunku.

 

 

   

Pod wieczór raz jeszcze wyszedłem na ten reprezentacyjny deptak Puerto Vallarta. Zamieszkujący tu obcokrajowcy (przeważnie emeryci z USA i Kanady) zasiadają o tej porze przy barowych stolikach i popijają zimne piwo a 12 pesos.

     
    Warto było przyjść, bo pół godziny później miałem okazję podziwiać wspaniały zachód słońca. To zachodnie wybrzeże i słońce rzeczywiście chowa się tu w morzu...

 

Sunset in Puerto Vallarta looks great...

In the evening you can listen to the traditional music in the bars and restaurants.

 

 

 

  Wieczorem w wielu barach i knajpkach Vallarty słychać meksykańską muzykę - tutaj - mistrzowie marimby...
     
Następnego dnia pożegnałem Vallartę. Autobus drugiej klasy przyjechał punktualnie o 9.30, zapłaciłem 150 pesos za bilet do San Patricio Melaque i ruszyliśmy w drogę. Szczególnie pierwszy odcinek trasy, prowadzący urwiskami nad oceanem był malowniczy. Niestety "segunda" nie przystaje po drodze dla zdjęć. Potem szosa odbiła od wybrzeża i do końca kursu trwającego aż 5 godzin oceanu już nie zobaczyłem.

Za to popołudnie i wieczór spędziłem w pięknym krajobrazie:

   

San Patricio Melaque

 

     

  Miejscowi zapomnieli już dawno o przedrostku "San Patricio" i mówią na miejscowość po prostu Melaque. Główna ulica ze sklepikami (na zdjęciu po lewej) jeszcze niczego nie zapowiada... Dopiero po wyjściu na plażę odległą od niej zaledwie o jakieś 100 metrów widać, że to cichy i prawie pusty raj dla plażowiczów...

W zacisznej uliczce znalazłem tu nocleg w maleńkiej pensji Casa Paula (200 pesos za pokój z łazienką). Gdyby pochodzić po miasteczku na pewno w posezonowym okresie znalazłbym za te same pieniądze pokój z widokiem na morze, ale szkoda mi było czasu. Rzuciłem plecak i poszedłem na tą piękną plażę:

     
     

Wzdłuż plaży, wśród palm wybudowano tu już z pół tuzina hotelików, ale są to malutkie, kameralne obiekty. Zazwyczaj mają kilkanaście restauracyjnych stolików pod parasolami, gdzie serwuje się głównie mariscos - ryby i owoce morza.

 

Beach hotels in Maleque...

   

  Wiele hotelików krytych jest tu strzechą - to takie nawiązanie do narodowego stylu...

 

 W tej samej zatoce Bahia de Navidad (Zatoka Bożego Narodzenia) W odległości zaledwie dwóch kilometrów marszu plażą od Melaque leży druga letniskowa miejscowość: Barra de Navidad - widać ją na zdjęciu poniżej po lewej stronie na początku łańcucha wzgórz zamykającego zatokę. 

     

Walking 2 kms along the beach I reached Barra de Navidad    

Ruszyłem pustą plażą do Barra. Z daleka u stóp wzgórz widać było sylwetkę Grand Bay Hotel...

 

     

  Z przewodnika wiedziałem, że Grand Bay Hotel to miejsce dla wybranych - za najtańszy pokój trzeba tu zapłacić ponad 300 dolarów, a noc w apartamencie prezydenckim kosztuje 3000 dolarów...
Sama Barra jest niewielkim kurortem wciśniętym miedzy wąską plażę i niewielką lagunę...   

  Przy przystani na końcu osiedla ustawiono spiżową syrenkę...

 

 

 

 

 

 

 

 Wysadzana palmami promenada doprowadza spacerowiczów do ciekawego pomnika...

 

Barra de Navidad

   

     

Ten ciekawy monument z otworem przypominającym okrętowy bulaj wzniesiono w Barra de Navidad w czterechsetną rocznicę wyruszenia hiszpańskiej wyprawy na podbój Filipin. Dowodził nią Miguel Lopez de Legazpi. Wyprawa na drugą stronę Pacyfiku wyryszyła właśnie stąd - z Barra de Navidad.

     
Leguna de Navidad:  

 

Po przeciwnej stronie półwyspu na którym leży Barra de Navidad znajdziecie cichą lagunę, która nazywa się oczywiście Luguna de Navidad...

 

     

Laguna ma oczywiście połączenie z zatoką. Jest tu przystań łodzi - można wypożyczyć sobie motorówkę z przewoźnikiem i popłynąć na odległe plaże lub na wycieczkę wokół półwyspu.

 

     
 
Walking the beach back to Maleque I had opportunity to wonderful sunset. Look how it was just before sunset:   Pod wieczór wracałem plażą do Melaque. Tak wyglądał zachodni nieboskłon na początku... To było piekne...

A quarter later the sun touched the horizon:    

Kilkanaście minut później słońce dotknęło horyzontu...

 

But the most surprising view was just after the sunset:    

Ale prawdziwie niezwykły spektakl rozpoczął się niespodziewanie dopiero wtedy, gdy tarcza słońca znikła za horyzontem... To była wspaniała gra kolorów!

And this was the end of this tiring but interesting day. I went to my Casa Paula to prepare my late dinner...    

Tak zakończył się ten pełen wrażeń dzień... Wróciłem do mojej Casa Paula zrobić sobie spóźnioną obiadokolację...

 

     
     
On the next morning I departed from Melaque to Zihuatanejo. See the next page...  

A kolejnego dnia ruszyłem dalej - przez Manzanillo do miejscowości o trudnej nazwie Zihuatanejo. Ale o tym już na kolejnej stronie...

     
     
 

 

   
     
To the next page of my  Mexico report  

Przejście do kolejnej części relacji z Meksyku

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory