Japońskie Wyspy Ogasawara - 2013 - Ogasawara Islands

 

 Część II - Z Chichi na Minami            Part two - From Chichi to Minami-jima

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


I arrived by ship to a group of Japanese islands of Ogasawara, distant 1000 km from Tokyo. On the second day of my stay on Chichi-jima - the main island I started the round the island tour with a local guide named Kunio. After visiting few peaks and lookouts we reached in the middle of the day Peninsula Nagasaki. I thanked the guide there and marched onward alone - by trail along the northern coast of Chichi.

 

 

Statkiem dotarłem do grupy japońskich wysp Ogasawara odległych o 1000 kilometrów od Tokio. Drugiego dnia pobytu na Chichi-jima - największej wyspie archipelagu wyruszyłem z miejscowym przewodnikiem o imieniu Kunio w turę dookoła wyspy. Po odwiedzeniu kilku kolejnych szczytów i punktów widokowych w połowie dnia znaleźliśmy się koło Półwyspu Nagasaki. Podziękowałem tam przewodnikowi i pomaszerowałem dalej sam - szlakiem poprowadzonym wzdłuż północnego wybrzeża. 

 

Na mapce północnej części wyspy Chichi asfaltowane drogi zaznaczone są kolorem szarym, a ścieżki dla pieszych kolorem żółtym. Taką właśnie ścieżką zacząłem się wspinać zmierzając do Tsurihama. 

Na początku ścieżki znalazłem porządnie przygotowaną tablicę z profilem wysokościowym pierwszego odcinka. Wprawdzie nie wszystko mogłem odczytać :) ale inżynierowi wykres i liczby zazwyczaj wystarczają do oceny sytuacji... To było tylko 1,5 kilometra, ale zaraz na początku musiałem zdobyć spore wzniesienie:

 

A kiedy w końcu mocno zasapany stanąłem na wzgórzu mogłem z nowej perspektywy, wysokości 180 metrów spojrzeć na dziki i skalisty Półwysep Nagasaki (zdjęcie poniżej).  Prawda, że piękne i że niezwykłe to miejsce?

 

 

 

 

Peninsula Nagasaki.

 

  Strome zejście ze wzgórza w kierunku zachodnim prowadziło pasmami bardzo przyzwoitych stopni wykonanych z imitacji drewna. Ktoś mi potem tłumaczył: tutejsze drzewa są pod ochroną, a te sztuczne okrąglaki (wykonane z tworzywa) przyjechały statkiem z Tokio. Nad naturalnym drewnem mają tą przewagę, że nie butwieją i nie próchnieją:

     

     
   

Po zejściu na małą przełęcz obejrzałem się za siebie. Wzgórze wyglądało całkiem okazale, a pod jego wierzchołkiem widać było pasma tych schodów ze sztucznego drewna: 

     

     
     
   

Wkrótce w kierunku marszu otworzył się piękny widok na wejście do kanału wodnego oddzielającego wyspę Chichi od Ani-jimy. W zatoczce po przeciwnej stronie kanału widać kotwiczące łodzie - przypływają one tutaj z amatorami snorkelingu:

     

 

 

 

The channel between Chichi-jima and Ani-jima.

 

 

W wielu miejscach przy szlaku fotografować można ciekawe okazy miejscowej roślinności. Tu na przykład ciekawie wyglądające młode pandanusy: 

     

     

 

 

 Nieco dalej spotkałem cały zagajnik imponujących agaw. Ponieważ jednak nie widziałem agaw w innych częściach wyspy mogę przypuszczać, że te rośliny zostały wprowadzone na wyspę przez ludzi - kto wie czy nie przez Amerykanów. 

     

     

The flowers of Chichi island

 

 Dziwy, dziwy... Popatrzcie na zdjęcie poniżej. Wiązanka kwiatów o różnych kształtach i kolorach?  Nie, to  tylko dziko rosnący jeden kwiat o takim niezwykłym bogactwie kształtów i odcieni. Przyroda Ogasawary zaskakuje i zadziwia przybysza:

     

 

 

 

Taką sporych rozmiarów muszlę ślimaka znalazłem daleko od wybrzeża oceanu... 

Moja ścieżka dotarła w końcu do pustej asfaltowej drogi, ale tylko po to by po chwili opuścić ją i zniknąć w wąwozie stromo opadającym ku oceanowi. Drogowskaz pokazywał kierunek "Tsurihama Beach". Jeszcze zanim dotarłem do tej plaży przystanałem przy dziwnych palmach. U nasady wielkich, pierzastch liści wisiały w ich koronach kiście kolorowych owoców:

     

     
   

Co za bogactwo kolorów! Te regularne kulki miały wielkość owoców naszych czereśni. Niestety nie nadawały się do jedzenia:

     

     
   

Plaża Tsurihama mnie nieco rozczarowała. Bo to właściwie kamienista plaża. Tylko na samym skraju wody znaleźć można niewielkie spłachetki piasku. Ładnie się za to prezentują skaliste wysepki. Po lewej stronie w odległości 300 metrów majaczy wybrzeże wysepki Ani-jima.

   

 

   

 

Również i tą plażę Japończycy przygotowywali do obrony podczas II Wojny Światowej. W trudno dostępnych grotach mieli oni stanowiska brani maszynowej, z których łatwo można było ostrzeliwać lądujące oddziały.  

 

 

Ku mojemu zaskoczeniu na plaży zastałem płetwonurków polujących na ryby z kamerą i kuszą. 

Całkiem niezły połów!  Ale to zabawa tylko dla pasjonatów, bo jestem przekonany, że koszt wypożyczenia sprzętu nurkowego i jego transportu na odległą plażę przewyższa wielokrotnie wartość tych trzech ryb...

 

 

 

Szlaki na Chichi są dobrze oznakowane. Na otwartej przestrzeni, gdzie nie ma na czym wymalować znaków układany jest pojedynczy rząd cegiełek wyznaczających drogę. W kluczowych punktach szlaku i na jego rozgałęzieniach ustawione są słupki -takie  jak na zdjęciu - z dwujęzycznymi napisami.  Zmierzałem teraz do Miyanohama Beach. Niestety Japończycy nie nauczyli się jeszcze opisywać drogowskazów w minutach i godzinach marszu.

Kolejne kwadranse na szlaku też przyniosły piękne panoramy. Żałowałem tylko, że brak słońca i cały pejzaż tonie w niebieskiej mgiełce:

 

 
   

Dopiero na tym odcinku szlaku spotkałem pierwszego tego dnia turystę. A dokładnie - turystkę. Była to Japonka niskiego wzrostu w maturalnym wieku. Dosyć zabawnie wyglądały jej ciężkie górskie buty ubrane do szerokiej, krótkiej spódnicy ale takie widoki wywołują u mnie tylko życzliwy uśmiech, a nie drwinę. Niestety nie znała angielskiego, więc nasze spotkanie skończyło się na wymianie uprzejmego: -Konnicziwa godzajmas!. 

     

   

 

   

Plaża Minayohama ukazała się dość niespodzianie za zakrętem szlaku. Okazało się, że ukryta jest w głębokiej zatoce, że ma kilkaset metrów białego piasku i urządzenia sanitarne, a także sezonowy bufet i plac zabaw dla dzieci:

     

     
 

Do plaży doprowadzona jest z Omury asfaltowana droga, na której nie ma niestety publicznego transportu. Solidnie już zmęczony całodziennym zwiedzaniem ruszyłem więc asfaltem do domu. 

Miyanohama jest, jak mi się wydaje, najdłuższą piaszczystą plażą na Chichi. Gdyby tak jeszcze ktoś w czynie społecznym wyzbierał te rozrzucone drobne kamienie:

 

 

 

     

 

 

Po drodze do mojej kwatery, na przedmieściach Omury mijałem ogrody założone przy wielu domach. Miejscowi na własny użytek mają z nich owoce, warzywa i kwiaty. Popatrzcie tylko na próbki: pomarańcze, hibiskusy, passion fruits:

     
   

 

 

 

Back to Omura:  

Z ulgą powitałem Omurę. Marzył mi się prysznic i posiłek w postaci polskiego śledzia z puszki z japońskim chlebem i czarną herbatą... Ale najpierw jeszcze sfotografowałem panoramę miasteczka. Asahi-yama piętrzyła się dokładnie ponad mostkiem "Ogasaara Maru". Trudno było teraz uwierzyć, że kilka godzin temu byłem tam - na tym szczycie:

     

     

 

Na dużym zdjęciu powyżej widać po jego lewej stronie zielone wzgórze wyrastające tuż obok portu.

Na tym wzgórzu zbudowano najważniejszą świątynię Chichi-jimy - Ogamiyama Shrine. Jest to świątynia najbardziej rozpowszechnionej w Japonii religii - shinto.

Od portowego basenu w kierunku świątyni prowadzi krótki deptak, a na jego przedłużeniu zobaczycie szerokie, ale strome schody (zdjęcie obok). 

 

 

U krańca schodów przechodzi się pod tradycyjną bramą tori, a dalej stoi pierwszy pawilon, gdzie zgodnie z obyczajem wierni powinni obmyć sobie dłonie używając do tego celu małego czerpaka w kształcie mini-rondelka. Widać to na zdjęciu poniżej. Co bardziej gorliwi płuczą sobie wodą usta. A wszystko po to aby się oczyścić...

Shinto nie jest zbyt restrykcyjną religią. Wielu Japończyków, szczególnie tych młodszych nie bardzo pamięta jej zasady i ceremonie. To dla tych właśnie umieszczono w tym miejscu tabliczkę z instruktażem:       

     

     
Ogamiyama Shrine in Omura  

Dalej podąża się do głównego budynku świątyni, wzniesionego w tradycyjnym stylu. Przed wejściem do świątyni ustawiona jest wielka skrzynia - skarbonka. Przed nią stają wierni, by się pomodlić. Przeszklone drzwi do wnętrza otwierane są tylko z okazji specjalnych uroczystości.

     

     
   

Wierni modlą się na stojąco. Typowa modlitwa składa się z recytacji ze złożonymi rękami, pokłonów (jak na zdjęciu), wrzucania ofiarnych pieniędzy do skrzyni i zaklaskania...

     

     

 

Złożenie ofiary upoważnia do wyciągnięcia z wysokiego kubka losowego patyczka z numerem wróżby. Kapłan w okienku wydaje odpowiadający temu numerowi pasek papieru z wróżbą. Ta panienka po lewej z ciekawością czyta swoją wróżbę. Jeśli jest pomyślana zabierze ja z sobą do domu.  A jeśli nie chce zaakceptować przepowiedni?...

Jeśli nie chce przyjąć wylosowane wróżby to zawiązuje pasek papieru na sznurku rozwieszonym przed świątynią - tak mi tłumaczono...

 

 

Świątynia Ogamiyama nie jest wcale zlokalizowana na szczycie wzgórza. Ponad świątynią o wojnie przypomina wykuty w skale bunkier przez który trzeba przejść by dostać się na punkt widokowy.

Warto, bo otwiera się stamtąd najlepszy chyba widok na zatokę Futami w której leży Omura, na piaszczystą plażę miejską i główną ulicę miasteczka, przy której znajdziecie "Papaję". Na końcu tej głównej ulicy znajduje baza japońskiej Coast Guard (wstęp wzbroniony) ze zbudowanym na cyplu lądowiskiem dla helikoptera (przylatuje tu tylko w wyjątkowych sytuacjach):

     

     
   

Tego dnia, gdy wdrapałem się na punkt widokowy na Chichi-jimę przypłynął z jednodniową wizytą japoński statek wycieczkowy "Nippon Maru". Pięknie wyglądał zakotwiczony wewnątrz Zatoki Futami z zielonymi górami w tle. Rejsy na japońskich wycieczkowcach (widziałem już takie na Okinawie) nie są wcale oferowane przez międzynarodowe agencje turystyczne - pewnie dlatego, że i kuchnia i jedyny język na pokładzie są wyłącznie japońskie...

     

 

 

 

W Omurze znalazłem także świątynię chrześcijańską.  Jest nawet zaznaczona na planie miasta jako St George's Church. Macie ją na zdjęciu poniżej. Podczas mojego pobytu na Chichi była na głucho zamknięta. Gdy zajrzałem przez okno zobaczyłem ławki i gołe ściany. Tablica w języku angielskim wmurowana na lewo od drzwi wejściowych głosi, że to "Kaplica Pokoju" zbudowana przez Amerykanów, których garnizon stacjonował na wyspie do 1959 roku. Przypuszczalnie używali jej do odprawiania nabożeństw, prawdopodobnie protestanckich. Po ich wyjeździe chrześcijan na wyspie zabrakło, ale japońska administracja dba o świątynię traktując ją jako zabytek.

     

     

 

Tego samego dnia odnalazłem w Omura schronisko młodzieżowe - biały dom bez oznakowania (zwróciłem im na to uwagę) stoi w drugiej ulicy równoległej do plaży - z tyłu za eleganckim pensjonatem "Cabbage".

Młodych pracowników hostelu można spotkać na nabrzeżu w Omurze zawsze gdy przypływa statek. Za nocleg w 8-osobowej sypialni z piętrowymi łóżkami płaci się 3250 jenów (3750 w szczycie sezonu). Na legitymację Hostelling International dostaje się 500 jenów zniżki. Dla tradycjonalistów jest jeden 3-osobowy "tatami room" gdzie za tą samą cenę śpi się na macie na podłodze.

Mają duży wspólny pokój z biblioteczką, ale bez krzeseł, internet wi-fi, wypożyczają rowery i skutery. Dla trampów jest to bez wątpienia najtańsza opcja noclegu na Ogasawarze. Również dlatego, że władze ze względu na unikalną przyrodę nie dopuszczają biwakowania na wyspach - nie ma tu campingów lub pół namiotowych.

 

 

Na mapce Centralnej Ogasawary która umieściłem obok pokazano na samym dole małą wysepkę Minami-jima. Minami znaczy południowy. Południowa Wyspa jest rezerwatem przyrody słynącym między innymi z naturalnego skalnego mostu pokazywanego na plakatach i pocztówkach. Z Omury na Minami można popłynąć w ramach półdniowej lub całodniowej wycieczki motorówką. takie wycieczki oferowane są przez kilka miejscowych agencji i poza Minami obejmują także oglądanie wielorybów i delfinów oraz oglądanie podwodnych ogrodów u brzegów Ani-jimy.

 

Doradzono mi motorówkę "Pink Dolphin", której właściciel pracował czas jakiś poza Japonią i znał angielski. Za imprezę trwającą "prawie cały dzień" bierze 6500 jenów.

Kolejnego dnia zrobiłem telefoniczną rezerwację na godz. 9.00. Gdy o 8.55 zjawiłem się na nabrzeżu wszyscy moi współtowarzysze - Japończycy byli już na pokładzie - czekano tylko na mnie. Tacy oni są... W chwilę potem odpłynęliśmy...   

Również i tego dnia w Zatoce Futami kotwiczył japoński wycieczkowiec, lecz biały i nieco mniejszy. Wycieczki morskie dla pasażerów takich statków organizują tu... miejscowi rybacy. Dotyczy to zarówno przewożenia pasażerów na ląd jak i krótkich wypraw na oglądanie wielorybów...

 

     
   

Tego dnia wielokrotnie spotykaliśmy białe kutry wypełnione pasażerami z tego białego statku, ubranymi w pomarańczowe kamizelki. Razem z nami i innymi motorówkami konkurencji pływali wzdłuż wybrzeża szukając wielorybów i delfinów:

     

     
   

Nie trzeba było szukać daleko! O tej porze roku samice wielorybów gatunku humpback przypływają na Ogasawarę by urodzić a następnie trochę odchować swoje potomstwo. Rozglądamy się i nagle w pobliżu wynurza się na moment wielkie czarne wrzeciono wydmuchując przy okazji w powietrze obłok z wodnych drobinek:

     

     
   

Wieloryby płyną na powierzchni zaledwie przez kilka sekund. Wtedy trzeba błyskawicznie skierować na nie obiektyw aparatu czy kamery. Nie zawsze się udaje. Ale mnie kilka razy się poszczęściło. Na tym zdjęciu porównać rozmiar wieloryba z wielkością kutra: 

     

     
   

Na kolejnym zdjęciu nareszcie dobrze widać ów "hump" czyli garb na plecach wieloryba od którego wzięła się jego angielska nazwa - humpback.

     

 

 

   

Humpback jest angielskim słowem. Polscy przyrodnicy dla określenia wielorybów tego gatunku używają nazwy długopłetwiec, używając także potocznie spolszczonego słowa humbak. Dorosłe humbaki maja długość od 14 do 17 metrów i ważą 30 do 45 ton. Zbędna morska woda wydmuchiwana jest przez nie pod tak wysokim ciśnieniem, że zamienia się w parę:

     

     

 

Czasem udaje się uchwycić moment, gdy samica wieloryba i jej małe płyną obok siebie ramie w ramię czy może raczej płetwa w płetwę... I ponad wodę wystają dwa garby - jeden duży, drugi mały...

 

Bardzo efektownie wygląda moment, gdy wieloryb po nabraniu powietrza daje nura pionowo ku dnu. Popatrzcie proszę jak wyglądają kolejne fazy takiej ewolucji na klatkach wyjętych z nagrania filmowego:   

 

1

2

 

 

3

4

 

 

5

Zdarza się, że humbaki zaczynają baraszkować wyskakując jak delfiny ponad wodę. Zdarzyło mi się widzieć dwukrotnie takie ewolucje, ale z bardzo dużej odległości. Trzeba mieć niezwykłe szczęście i spędzać na łodzi długie godziny, aby zobaczyć coś takiego z bliska (zdjęcie jest reprodukcją z materiałów promocyjnych):

   

     

Po dwóch godzinach uganiania się za wielorybami (para delfinów ukazała się dopiero w drodze powrotnej i to tylko przez chwilę) szyper "Różowego Delfina" skierował swój stateczek ku Minami-jimie. Po drodze przepływaliśmy koło dwóch pięknych plaż zlokalizowanych w południowej części wyspy Chichi: John Beach i Jinny Beach (na zdjęciu obok). Pierwsza jest osiągalna pieszym szlakiem z Kominanto Beach, druga - tylko łodzią od strony morza.

Minami-jima leży naprzeciwko tych plaż. Pierwsze wrażenia z wyspy Minami to brak drzew i bardzo poszarpane brzegi:

 

     

     
Minami-jima Island  

Motorówki z turystami wpływają przez wąskie, usiane skałami przejście do malowniczej zatoczki w południowej części Minami-jimy. To wejście jest niebezpieczne, a większe jednostki w ogóle się w nim nie mieszczą. Zdjęcie poniżej zrobiłem później - z wysokiego klifu. Nie ma tu przystani, bo wysepka jest rezerwatem. Pasażerowie wysiadają z dziobu motorówki wprost na wysuniętą skałkę widoczną w dolnej części obrazka:

     

   

 

   

...wysiadają i wspinają się po koralowych skałach. Nie wszyscy turyści wybierając się na wyspę wiedzą, że czeka ich mały sprawdzian sprawności fizycznej...

     

 
 
   

Na szczęście już kilkanaście metrów dalej zaczyna się zupełnie przyzwoita ścieżka, łagodnie wspinająca się po zboczu:

   

 

     
   

Wkrótce z małej przełęczy otwiera się widok na ten słynny naturalny kamienny most, który - pokazywany na pocztówkach i w turystycznych broszurach stał się symbolem i główną atrakcją wyspy: 

     

     
   

 

Z tej niskiej przełęczy schodzi się potem na małą, idylliczną plażę o miałkim, białym piasku (takim jak na naszych plażach!) mającą kształt wachlarza.  W zależności od pogody i kierunku wiatru przed otwór pod skalnym mostem wdzierają się na plażę mniejsze lub większe fale...

     

   

 

     

Jeżeli fala jest odpowiednio wysoka i przybywa z odpowiedniego kierunku  to rozbija się spektakularnie o skały wystające z wody między mostem i plażą:

     

   

 

   

Wewnątrz wyspy jest niecka, którą niegdyś wypełniało słodkowodne  jeziorko uzupełniane wodą z opadów. W ostatnich kilkudziesięciu latach klimat zmienił się aż tak radykalnie, że z jeziorka pozostał zaledwie mały staw, a dno zbiornika zmieniło się w małą pustynię:  

     

     

 

Na skraju tej pustyni znaleźć można jednak coś co pozostało po tamtych czasach - tysiące muszli słodkowodnych ślimaków, które żyły niegdyś na brzegach jeziorka. Teraz ich już tutaj nie uświadczysz, o czym miałem  okazję się przekonać, gdy doszliśmy do stawu (zdjęcie poniżej). Zdyscyplinowani Japończycy nie zabierają tych muszli na pamiątkę - nawet jeśli chcą je obejrzeć, to podnoszą, a potem odkładają na miejsce :)    

     

   

 

 

 

Ale na Minami-jimie wciąż można znaleźć wiele endemicznych roślin. Niektóre z nich wyrosły w zupełnie nieprawdopodobnych miejscach - na przykład w szczelinach koralowej skały: 

     

     
   

Znad stawu, cały czas w towarzystwie przewodnika (inaczej tu nie wolno) wspinaliśmy się wysoko na klif Minami-jimy. Poza szeroką panoramą wnętrza wyspy (pokazałem ją na poprzednich zdjęciach) można było popatrzeć stąd na wysokie i dzikie południowe wybrzeże leżącej naprzeciwko Chichi-jimy. Tam nie można dotrzeć pieszo - brak jest dróg prowadzących przez rezerwat...

 

 

 

 

   

Ale patrząc od strony morza na ten fragment wybrzeża można zobaczyć nie lada ciekawostkę: to Chihiroiwa czyli Heart Rock, Sercowa Skała. Przepraszam za słabą jakość tego zdjęcia - robionego z dużej odległości i przez błękitną mgiełkę. Ale widać, że dziwnym kaprysem przyrody całą wysokość klifu wypełnia tu serce z czerwonej skały. No może nie jest ono tak regularne jak na walentynkowych pocztówkach, ale i tak mogę powiedzieć, że czegoś takiego nie widziałem nigdzie na świecie:

     

     

 

 

Wychodząc z wąskiej zatoki na Minami-jima okrążyliśmy następnie tą wysepkę od strony otwartego oceanu, podziwiając ciekawe formy skalne jej wybrzeża:

     

   

 

   

W wielu miejscach można tu zobaczyć ciekawe groty (przykład na zdjęciu poniżej). Nie można ich jednak eksplorować. Można popatrzyć tylko od strony wody - z pokładu statku. Dlaczego? Minami, podobnie jak wiele innych połaci Ogasawary została zarejestrowana przez UNESCO jako World Natural Heritage i tutejsza administracja traktuje to bardzo serio.

     

     
   

Wystarczy nieco puścić wodze fantazji by wyobrazić sobie że ta skalista wysepka odpadła od minami podczas trzęsienia ziemi, a na lewo od niej leży u wybrzeża wyspy skamieniały wieloryb:

     

     

 

Podczas, gdy "Pink Dolphin" płynął na teraz północ my mieliśmy czas na spożycie lunchu. Na pokładzie serwowano wliczoną do ceny wycieczki herbatę i kawę. Do tego każdy wyciągał, co tam miał zabrane z hotelu. Dyskretne podpatrywałem, co jedzą Japończycy. Moje zainteresowanie zostało zauważone i pozwolono mi sfotografować ich kanapkę ze sprasowanego ryżu, zawiniętą w rodzaj papieru z preparowanych morskich glonów. Oni zjadali to razem z "papierem"! Potem poczęstowali mnie! Ryż zjadłem, od konsumpcji glonowego papieru udało mi się jakoś wykręcić...

A na deser był... kartofel w cukrze. Wprawdzie to sweet potato czyli batat (jadłem tego kiedyś dużo w Królestwie Tonga) ale żeby robić z tego deser... Sami oceńcie.

A może ktoś by spróbował sprzedawać takie egzotyczne danie (naturalnie z naszych kartofli) na jakiejś imprezie w Polsce?   Koszty będą przecież minimalne!   Zastrzegam sobie autorskie tantiemy od tego pomysłu!   :)

 

 

 

Ostatnim punktem programu naszej wycieczki było oglądanie podwodnego świata przez przeszklone dno łodzi. Miało to nastąpić w kanale między Chichi-jimą i Ani-jimą. Gdy wpływaliśmy do tego kanału po raz pierwszy mogłem popatrzeć na góry Północnej Chichi od strony wody - kilka dni później na nie wchodziłem: 

Skaliste, północne brzegi Chichi-jimy okazały się bardzo malownicze:

     

     

Niestety to, co nam pokazano przez przeszklone dno łodzi nieco mnie rozczarowało...  Ocena takich widoków zależy od tego, co się wcześniej widziało. Na japońskich turystach, którzy zapewne wcześniej nie widzieli rafy koralowej skromne koralowe ogrody zrobiły wrażenie... Ale i ja zobaczyłem tam coś po raz pierwszy: szyper spuścił pod wodę stalową klatkę z resztkami ryby. I jak na zawołanie pojawiły się przy niej cętkowane "sea snakes" - węże morskie próbujące wpełznąć do koszyka przez druciane oczka. Miały tak na oko po 100 -150 cm długości. Niestety przy kiepskim oświetleniu zdjęcie zrobione przez szybę w dnie łodzi nie jest najlepsze:

     

     
     

On the next day I sailed to the second inhabited island of the archipelago - to Haha-jima. The weather was much better there. See the pictures from  this tiny island on the next page of my report.

 

Następnego dnia popłynąłem na drugą zamieszkaną wyspę archipelagu - na Haha-jimę. Tam pogodę miałem znacznie lepszą. Ale o tym przeczytacie już w kolejnej części mojej relacji.

     
     
   

 

     

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

   
     

To the third part of my report from Ogasawara

 

 

Przejście do kolejnej części relacji z Ogasawary

                

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory