|
Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos |
Część IX A relacji z podróży od krańca do krańca Afryki - RWANDA - Gorilla Country - Part nine "A"
|
Wizę Rwandy, której nie chciała mi wydać ambasada w Brukseli dostałem w ciągu jednego dnia w Kampali w Ugandzie. Niestety kosztowała aż 110000 szylingów. Mało kto z miejscowych wie, gdzie się mieści ambasada - w bocznej uliczce obok Uganda Museum. Do przejścia granicznego Cyanika (z Ugandy) na drodze z Kisoro do Ruhengeri dotarłem z bazaru w Kisoro motocyklową taksówką nazywaną potocznie boda-boda płacąc 7000 szylingów. Odprawa odbyła się bez łapówek - trzeba tylko było poczekać drobne pół godziny na pana oficera, który akurat poszedł na posiłek. Kiedy wrócił i zagadał do mnie po francusku uświadomiłem sobie że oto znów przyjdzie pożegnać się na jakiś czas z angielskim. Rwanda (używana jest też spolszczona nazwa Ruanda) to dawna kolonia belgijska, która uzyskała niepodległość dopiero w 1962 roku. Wewnętrzne walki między dwoma głównymi plemionami Hutu i Tutsi które potem nastąpiły oraz masakry ludności sprawiły, że przez wiele lat ten mały i piękny kraj był niedostępny dla turystów. Ale to już przeszłość - w Rwandzie jest już spokój (czego nie można powiedzieć o sąsiednim Burundi). |
Mimo , że Cyanika jest to mało uczęszczanym przejściem granicznym urzędują tam natarczywi cinkciarze. Jakiegokolwiek banku czy kantoru brak. Musiałem skorzystać z ich usług aby wymienić pozostałe szylingi na rwandyjskie franki. Po stronie Rwandy płacili trochę lepiej: za każde 3 szylingi ugandyjskie dostawałem jednego franka rwandyjskiego. Zaraz za granicznym szlabanem czekał mikrobus, którym za 400 franków dojechałem do najbliższego rwandyjskiego miasteczka: Ruhengeri. Po drodze czyniłem pierwsze obserwacje: bieda, powojenna bieda... |
|
|
Ruhengeri to maleńka, nieciekawa mieścina z ubogimi sklepikami, które rozłożyły się wzdłuż głównej, przelotowej ulicy. W Rwandzie znana jest przede wszystkim jako baza wypadowa do parku narodowego wulkanów (Parc National des Volcans). W miasteczku, z tyłu, zaraz za budynkiem miejscowej administracji jest biuro parku narodowego, gdzie załatwia się wszelkie formalności związane z wizytą w parku. |
Główną atrakcją miasteczka jest jego położenie : ponad dachy wyrastają malownicze szczyty grupy wulkanów Virunga. Niestety, była pora deszczowa i stożki tylko raz pokazały się spoza chmur - życzę abyście mieli więcej szczęścia! Najwyższy z nich - Mahabura ma wysokość 4127 metrów npm. |
|
|
Przy drodze z miasteczka do parku jest luksusowy górski hotel, gdzie płaci się około 100 USD za dzień pobytu - to oczywiście było miejsce nie dla mnie. Ale słynne goryle oczywiście chciałem zobaczyć. Mogłem to zrobić także w sąsiedniej Ugandzie, ale ponieważ w obu krajach koszty są jednakowo wysokie wolałem spotkać się z nimi tam, gdzie powstawał słynny film "Gorillas in the mist" i gdzie działała legendarna Dian Fossey, której grób znajduje się w parku narodowym nazywanym po angielsku Volcanoes National Park. |
Kwatera główna parku, gdzie wpłaca się pieniądze (gotówką, w dolarach USA) znajduje się poza zasięgiem pieszego spaceru z Ruhengeri - tu trzeba dojechać... I stąd po instruktażu w języku angielskim oraz wstępnym zapoznaniu turystów z grupą goryli do której się udają wyrusza się z przewodnikiem i żołnierzami ochrony na spotkanie z gorylami - mieszka ich w parku 8 grup (rodzin) różnej liczebności... Poszczególne grupy zwierząt są stale śledzone przez tzw. trackerów dysponujących radiotelefonami. Turysta ma zatem gwarancję, że jedzie w miejsce, gdzie aktualnie przebywają goryle i że je zobaczy. |
|
|
Oczywiście nie zawsze da się dojechać terenowym wozem do samego stada -
często trzeba przejść jeszcze kilka kilometrów przez wilgotną dżunglę. Warto
mieć na taką okazję wysokie buty, a nawet wygodne gumiaki.
Rwandyjscy przewodnicy dobrze mówią po angielsku (to było dla mnie duże i miłe zaskoczenie - oczekiwałem raczej francuskiego) i są bardzo profesjonalni. To Francis Ndagijimana, który mnie prowadził - mogę go śmiało polecić... Ale przewodników dla poszczególnych klientów wyznacza szef parku: Justin Rurangirwa. Oto namiary na Francisa który - jak mówił - dorabia jako konsultant agencji turystycznych: PO Box 87 Ruhengeri - Rwanda tel. +250 08 476-409 . Ma też konto pocztowe na yahoo.com : travelconsultruh@ |
Do parku z głównej kwatery jedzie się taką terenową drogą poprowadzoną przez kilka biednych wiosek. Na wybojach solidnie telepie... W zasadzie turysta odwiedzający park powinien jechać z Ruhengeri własnym (terenowym) samochodem. Najpierw do siedziby parku, a potem - już z przewodnikiem dalej - do miejsca pobytu goryli. Podróżnicy-samotnicy - tacy jak ja mają szansę dołączenia do grupy innych turystów lub skorzystania z pojazdu Parku (ale park jak się okazało nie ma wcale obowiązku zabezpieczenia takiego transportu). |
|
|
Samochód zatrzymał się przy kilku
biednych chatach stojących na skraju kartofliska. Wysiadałem
podekscytowany... Gdzie? - Tam! - Frank wskazał na skraj dżungli.
W odległości około 400 metrów zauważyłem poruszające się czarne punkciki.
Pospiesznie maszerowaliśmy miedzą między poletkami posapując na podejściu... Goryle czekały na skraju dżungli - wyszły by pojadać jeden za swoich przysmaków - korę obdartą zębami z młodych eukaliptusowych drzew. |
Dla ochrony swych poletek miejscowi
chłopi wzdłuż granicy parku, na skraju dżungli zbudowali mur z kamieni, ale jak się okazało -
widać to na zdjęciu - dla goryli nie stanowił on żadnej przeszkody.
Podobno administrator parku: Rwanda Office of Tourism and National Parks (ORTPN) wypłaca chłopom jakieś drobne odszkodowania za szkody poczynione przez niesubordynowane goryle. |
|
|
Szybko dało się zauważyć kto tu rządzi. Na zdjęciu obok dominujący samiec w tym stadku - tzw. silverback. Określenie to bierze się od szerokiego pasma jasnej sierści na plecach dorosłych samców. W rodzinie Sabyinyo były dwa takie samce. Ten drugi miał na karku szramy - ślady po zębach lidera, który zapewne kiedyś musiał przywołać go do porządku. Potem już było wiadomo, kto rządzi w rodzinie - ta góra mięsa ważąca ponoć około 200 kg. |
Goryle zrywały zębami całe płaty kory, by chrupać je następnie i połykać... |
|
|
Nie jadły wcale liści eukaliptusów, ale jeśli w zasięgu wzroku znalazły się jakieś inne smakowite rośliny, to na chwilę zmieniały menu. Ale tylko po to po kilku minutach znów ogryzać korę. |
Dopiero gdy silverback stanie na tylnych nogach można w pełni ocenić jego cielsko. |
|
|
Owłosienie głowy i ramion samca jest imponujące... Przepisy parku pozwalają zbliżyć się do goryli na 7 metrów. Wtedy dysponując nawet niewielkim zoomem można zrobić takie zdjęcie. Podobno ta granica siedmiu metrów wynika nie z powstającego fizycznego zagrożenia, ale z możliwości przeniesienia na goryla ludzkich chorób na które nasi pobratymcy są bardzo wrażliwi. |
Grupa Sabyinyo którą odwiedziliśmy liczyła 10 dużych goryli i jedno "niemowlę". Oto właśnie ono. Najbezpieczniej jest na plecach u mamy... ten maluch sam musi się trzymać futra, gdy matka wspina się po zboczu... |
|
|
Niektóre drzewka miały na sobie przyschnięte już ślady wcześniejszej działalności gorylej rodzinki. |
Drzewko, które zostanie na całym obwodzie odarte z kory oczywiście usycha... Szkoda! - można powiedzieć... A ile drzew wycina się na naszym kontynencie by wydrukować choćby tony ulotek rzucane pod drzwi naszych mieszkań? |
|
|
Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się od przewodnika, że goryle wcale nie piją wody i wobec tego wcale nie muszą przebywać w sąsiedztwie jezior czy strumieni. Zjadana przez nie olbrzymia ilość soczystych liści i owoców z pełni pokrywa ich zapotrzebowanie na płyny... Dorosły osobnik zjada podobno dziennie około 30 kilo zielonej masy... |
To, że zastaliśmy goryle na skraju dżungli było niezwykłym szczęściem, bo pozwalało uwiecznić je na zdjęciach w całej okazałości. W sytuacji gdy spotyka się je w zaroślach widać jedynie fragment sylwetki, twarz (czy może pysk?), ręce (czy może łapy?) a reszta schowana jest w bujnej zieleni... A tu - proszę bardzo - silverback w całej okazałości. Tyle, że pod światło - ale to już nie moja wina, że model przysiadł właśnie w takim miejscu... |
|
|
Niemal bez przerwy zajęte jedzeniem goryle nie zwracały na nas zupełnie uwagi. Pewien problem powstawał, gdy chciały przejść dale, a my akurat staliśmy na ich drodze. Wtedy słyszałem ostrzegawcze warknięcie, przewodnik szybko orientował się w sytuacji i wskazywał kierunek w którym należy się szybko, ale spokojnie cofnąć. W chwile później 200-kilowe cielsko przetaczało się (trudno to inaczej nazwać) w odległości metra czy dwóch. Towarzyszyło tej sytuacji głębokie stęknięcie (goryla). Cały czas byłem podekscytowany, ale właśnie takie momenty były najbardziej fascynujące. |
Przed wyjściem w trasę otrzymaliśmy
wyraźną instrukcję: już w odległości 200 metrów od stada nie wolno podnosić
głosu. A gdy już podejdziemy bliżej nie wolno także wykonywać gwałtownych
ruchów. Czas przebywania ze stadem jest niestety limitowany - to tylko jedna
godzina, którą oczywiście turyści próbują na różne sposoby wydłużyć
(-Jeszcze tylko jedno zdjęcie! To już ostatnie zdjęcie!...)
Tych zdjęć robi się dużo. Warto zwrócić uwagę, aby w euforii nie zapomnieć o dokładnym ustawieniu ostrości (głębia ostrości nie jest duża - szczególnie w cieniu, gdy fotografujemy goryle wśród zarośli). Z tego powodu niektórzy doradzają zabrać na spotkanie z gorylami filmy o dużej czułości - np. 400 ASA) |
|
|
Młodsze osobniki wydają się być bardziej zainteresowane ludźmi przebywającymi w ich sąsiedztwie. Jedna taka młoda najpierw popatrzyła na mnie tymi ciemnymi ślepiami, a potem przebiegła blisko wyciągając w moim kierunku łapę. -Chciała cię dotknąć z ciekawości! - stwierdził Francis -Tylko w ostatniej chwili nie starczyło jej odwagi!... |
Rodzinna sielanka... Malec siedząc na barku matki podgląda, jak matka zrywa owoce... Oglądanie tego z bliska było czymś niesamowitym. Ale to było dopiero pierwsze pół godziny wizyty w rodzinie Sabyinyo. Reszta - na kolejnej stronie... |
|
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page