część II: przez Vanuatu, Salomony i Papuę |
Nie zawsze udaje się pokryć całą misternie obmyśloną trasę podróży biletem kupionym według taryfy "Dookoła świata" czyli RTW. Tak było i w moim przypadku. Szukałem więc sposobu na tani bilet, który pozwoli mi odwiedzić rzadko uczęszczane wyspy Melanezji i znalazłem go w... internecie. Okazało się, że linie lotnicze państw leżących na Pacyfiku podpisały porozumienie o utworzeniu wspólnej taryfy Visit South Pacific Pass, pozwalającej względnie tanio latać między wyspami Oceanu Spokojnego. Poprosiłem mojego agenta, aby skontaktował się pod ustalonym przeze mnie adresem za granicą i uzyskał tam szczegóły dotyczące sposobu wystawiania biletów - szlak został przetarty... |
||
Port Vila z lotu ptaka |
Z Nowej Kaledonii
przylecieliśmy na mało u nas znany archipelag Vanuatu - dawne (do 1980
roku) angielsko-francuskie kondominium Nowych Hebrydów. My ich nie znamy, ale oni nas
znają ! Miałem wielką satysfakcję, gdy dowiedziałem się, że turyści z
Polski jako jedyni spośród narodów Europy Wschodniej nie potrzebują wizy przy
wjeździe do ich kraju... Stolica państewka - Port Vila (na zdjęciu) leży na
wyspie Efate - w głębi malowniczej zatoki... Przypominam tu trasę całej podróży: |
|
Stolicę Vanuatu zamieszkuje zaledwie kilkanaście tysięcy mieszkańców, cały naród liczy 180 tysięcy ... Główna ulica handlowa - Kumul Highway (na zdjęciu) przebiega równolegle do brzegu zatoki. Obiekty warte zobaczenia położone są nieco wyżej na zboczu: parlament, naprzeciw niego centrum kulturalne mieszczące muzeum i kolonialny gmach starego sądu sprzed którego otwiera się ładny widok na zatokę usianą zazwyczaj bialymi plamkami kotwiczacych na niej jachtów... | ||
Kraj jest biedny i poza opłatami za udostępnianie swojej morskiej strefy ekonomicznej dla połowów niewiele ma przychodów. Władze postrzegają turystykę jako szansę rozwoju ekonomicznego. Wokół stolicy zbudowano nad lazurowym oceanem kilka dobrych hoteli. Ale na razie turystów pojawia się niewielu. Najbliżej na Vanuatu mają Australijczycy. Co kilka dni do Port Vila zawija mały statek wycieczkowy. Wtedy jak spod ziemi na bazarze pojawiają się stragany z muszlami, spódniczkami z kolorowego włókna i damskimi stanikami z połówek kokosów. Można płacić australijskimi dolarami lub miejscowymi vatu... Za 1 USD placą w banku 130 vatu... | ||
Turysta szukający tu zabytków architektury czy historycznych pamiątek rozczaruje się. To co wyspy mają do zaoferowania to raczej folklor, szmaragdowo-błękitne morze i osobliwości przyrody. Do tych położonych najbliżej stolicy zaliczyć można kaskady obok wioski Mele - 12 kilometrów od Port Vila. Jedzie się tam minibusem lub zbiorową taksówką. Za wstęp miejscowi pobierają 500 vatu. Następnie podwija się nogawki, zostawia przy wejściu niepotrzebne buty i maszeruje w górę korytem górskiej rzeczki pokonując liczne naturalne stopnie i progi, na których pieni się woda. | ||
Czasem trzeba zejść na błotnistą ścieżkę ryzykując poślizg, w innych miejscach szukać oparć dla stóp wykutych w wysokich głazach nad którymi rwie wartki strumień wody . Wędrówka kończy się u stóp 30-metrowego wodospadu. Miejsce jest malownicze i na pewno warte tego kwadransa jazdy główną drogą wyspy. A drogi na Vanuatu generalnie są kiepskie. Nawet ta główna, 132-kilometrowa, która obiega całą Efate wzdłuż wybrzeży jest pełna dziur i zerwanych mostków, szczególnie po zachodniej stronie wyspy. Można wypożyczyć samochód i wyruszyć dookoła. Po drodze będą ładne plaże, jaskinie, punkty widokowe, dobre miejsca do nurkowania i snorkelingu... Tylko trzeba sie liczyć z miejscowymi obyczajami plemiennymi, które wymagają, aby przed wejściem na czyjeś terytorium (np do wioski czy na plażę) prosić właściciela o zezwolenie. Czasami wiąże się to z drobną opłatą... Ale z odmową turysta raczej się nie spotyka, Miejscowi są powściągliwi w stosunku do obcych, ale życzliwi i chętnie nawiązujący rozmowę... | ||
Opinią najciekawszej wyspy archipelagu cieszy się wśród turystów Tanna. Ze stolicy Vanuatu leci się tam prawie godzinę 18-miejscowym "twin otterem". Tu już nie ma nawet odcinków asfaltowych dróg i hoteli z klimatyzacją. Sztandarową atrakcją Tanny jest wulkan, ale zanim wyruszyliśmy w jego kierunku czekała na nas jeszcze inna atrakcja: wizyta w tzw. custom village czyli tradycyjnej wiosce. Tradycyjnej, czyli takiej, w której żyje się jak w dawnych czasach... | ||
Wnętrze wyspy jest górzyste. Gdy po kilku kwadransach telepania się terenowym wozem na gruntowej, błotnistej drodze zauważyliśmy w końcu ukryte w zieleni, nakryte strzechami chaty dało się słyszeć bębnienie. To kilkuletni chłopiec waląc drewnianym tłuczkiem w wydrążoną kłodę powiadamiał swoich ziomków, że przyjechali biali. Yakel Prostokątne chaty o ścianach wyplatanych z pasemek bambusa. W progach mają wbitych kilka półmetrowych palików, aby do środka nie wchodziły wałęsające się wszędzie świnie. W największej chacie palenisko, na którym przyrządza się posiłki. Dym uchodzi przez otwór drzwiowy i szpary w dachu. Kobiety przepasane tylko spódniczkami z naturalnych włókien wyplatają maty z liści pandanusa, na których tu się sypia. Wokół chat rosną bananowce, cytrusy i krzewy kavy (po polsku - pieprzowca), z której korzeni przyrządza się narkotyczny napój... |
||
W środku każdej wioski jest tu spory plac pod cienistymi banyanowcani zwany nakamal, gdzie wieczorem mężczyźni zbierają się, aby pić kavę. (Próbowałem tego napoju kiedyś na Fidżi - wysuszony i starty lub przeżuty korzeń moczy się w wodzie, a nastepnie wyciska. Powstaje ciecz koloru gliny. Gdy się to pociąga to lekko cierpnie język, a potem robi się wesoło. Na ubitej ziemii nakamalu od święta odbywają sie tańce. Tego dnia tańczyli jednak i śpiewali wyłącznie dla nas. Najpierw sami mężczyźni. Zaczęło się od przytupywania w rytm pieśni (jak takie chłopy tupną wszyscy razem, to ziemia się trzęsie)... |
||
Razem z dorosłymi mężczyznami stają do tańca młodzieńcy, a także kilkuletni malcy, którzy naśladują ruchy dorosłych z taką powagą, że patrząc na ich popisy można zrywać boki. Kiedy ziemia jest już należnie obtupana tancerze podskakując w rytm pieśni ruszają po okręgu. Wyglądają wtedy jak rój wirujacych pszczół. W tej fazie do tańca właczają się także kobiety, posuwajac się równolegle do mężczyzn na zewnątrz tanecznego kręgu. Gdy skończą się tańce dziewczyny rozkladają na płachtach wyprodukowane przez mieszkańców wioski pamiątki: figurki z drewna, młotki o obuchach z kamienia, bambusowe flety i spódniczki z trawy... Niestety jakość tego rekodzieła nie jest najwyższa. Korzystamy wtedy z okazji, aby za pośrednictwem tłumacza zapytać o życie tych ludzi. -Nie, tutejszy "chief" czyli przywódca plemienia nie zgadza sie, aby dzieci z wioski chodziły do szkoły. Uważa, że sprawi to, że zapomną one o starych tradycjach... Wioska jest prawie samowystarczalna i rządzi się swoimi, nie zmienionymi od wieków prawami. Nie potrzebują ani elektryczności, ani telefonu... Rzeczywiscie: kojarzę dopiero teraz, że słupów ani drutów na wyspie nie widać ! |
|
|
Największą atrakcją przyrodniczą Tanny jest wulkan Yasur. Aby do niego dotrzeć trzeba kiepską drogą budowaną jeszcze podczas II wojny światowej i od tego chyba czasu nie remontowaną przejechać na wschodni kraniec wyspy. Po przekroczeniu 550-metrowej przełęczy otwiera się widok jak na zdjęciu obok. W dole jezioro Isiwi, a nad nim dymiący, pokryty wulkanicznymi popiołami stożek wulkanu. W przewodnikach piszą o tym wulkanie, że to "najbardziej dostępny wulkan świata". Rzeczywście: terenowym samochodem 4WD, po opłaceniu myta wodzom miejscowych szczepów można dotrzeć prawie na samą krawędź krateru... | ||
Od "parkingu" na polu lawy ścieżka wytyczona bambusowymi żerdziami prowadzi w górę - na krawędź stożka. Tam gdzie się kończy podnoszą się ku niebu kłęby dymu, niosącego czarny pył i zapach siarki. Pusto. Jesteśmy jedynymi tego dnia turystami, a może nawet jedynymi w tym tygodniu. Na wyspie jest już wprawdzie kilka małych osrodków hotelowych i trzy czy cztery prymitywne guesthousy, ale tłumów turystów raczej nie widać... | ||
Niby nie jest to dużo wyżej, ale gdy spojrzeć za siebie to okazuje się że samochód, który pozostał w dole zrobił się maleńki... Mimo że Yasur ma tylko 361 metrów wysokości szeroki stąd widok. W dole, między wulkanem a wybrzeżem leży wioska, której mieszkańcy wyznają kult "cargo" - oczekują nadpłynięcia obiecanego przez niejakiego Johna Fruma statku, który jak amerykańskie okręty podczas wojny przywiezie wszelkie dobra, rozdawane następnie wyznawcom. A że na wielu amerykańskich transportach był czerwony krzyż, to ten właśnie znak stał sie symbolem tej dziwnej wiary... | ||
Gdy stajemy w końcu na krawędzi krateru rozpoczyna się nie lada spektakl. Co kilka minut z głębi stożka dochodzi seria grzmotów i stęknięć. W chwilę później widać unoszący się ponad kraterem skłębiony obłok dymu i popiołu (na szczęście wiatr znosi go dziś w przeciwną stronę). Lecą w górę mniejsze i większe kamienie - tzw. bomby wulkaniczne, ale na szczęście spadają z powrotem do wnętrza krateru. Dreszczyk emocji! Zdjęcia, kilka minut nagrania video. Pył osiada na odzieży i sprzęcie... Trzeba schodzić! | ||
Mieliśmy potem pecha. Gdy syci wrażeń zjeżdżaliśmy już w dół, na głazach prymitywnej drogi nasz landcruiser złamał resor. A to nie Europa, gdzie przez telefon można wezwać pomoc drogową! Za dwie godziny z lotniska po przeciwnej stronie wyspy miał odlecieć jedyny tego dnia powrotny samolocik. Ruszyliśmy w dół pieszo wśród wysokich drzewiastych paproci - licząc tylko na Opatrzność i szczęśliwy przypadek. I udało się! Na pustej drodze u stóp wulkanu pojawiła się o dziwo furgonetka, którą w ostatniej chwili, po chwilach emocji dotarliśmy na lotnisko by jednak "złapać " lot do Port Vila... | ||
Ale to jeszcze nie koniec przygód. Ze stolicy wyspy Efate - gdzie mieszkaliśmy - na międzynarodowe lotnisko jest bardzo blisko. Kiedy późnym wieczorem pojawiliśmy się tam z naszym bagażem gotowi do odlotu na Wyspy Salomona okazało sie, że czeka nas kolejna niespodzianka. Narodowy przewoźnik - Air Vanuatu posiada tylko jeden odrzutowy samolot latający na międzynarodowych trasach. Otóż ten boeing 737 miał nieszczęście stać dwa dni wcześniej na płycie lotniska w Sydney, gdy przyszło starszne gradobicie. Grad uszkodził płyty poszycia maszyny i Air Vanuatu pozostało na czas jakiś bez samolotu. A my w konsekwencji wróciliśmy z lotniska do hotelu, by do Honiary polecieć dopiero następnego wieczoru i to bardzo okrężną drogą - przez Brisbane w Australii... |
||
CIĄG DALSZY CZYLI ODLOT NA NASTĘPNEJ STRONIE:
|
||
O moich wcześniejszych podróżach dookoła świata i spostrzeżeniach dotyczących organizacji takich dalekich podróży możecie przeczytać na osobnej stronie: DOOKOŁA ŚWIATA |