część I: Helsinki - Nowy Jork - Karaiby - Hawaje - Guam - Fidżi - Tuvalu - Kiribati

 

Za tysiące mil wylatane w programach frequent flyer  trzech różnych linii lotniczych (Delta, Continental i KLM) należały mi się bezpłatne bilety. Trzeba było je wykorzystać, bo punkty po upływie kilku lat przepadają i ciuła się od nowa...  Musiałem sporo się nagłowić, aby dokupując pewne odcinki przelotów złożyć z tych bezpłatnych i płatnych segmentów trasę która miała mi umożliwić zobaczenie  tych krajów na Karaibach, Pacyfiku i w Azji, których jeszcze nie widziałem i które mnie fascynowały.  Wyszła z tego moja piąta już podróż dookoła świata...  

5rtwmap2d.jpg (43157 bytes)

Wyruszałem w połowie stycznia 2001.   Na początku były lekko ośnieżone Helsinki - stolica Finlandii.  To tak niedaleko Polski, a nigdy tu nie byłem...  Zawsze było nie po drodze... Tym razem przeważył fakt, że Finnair (polecam!) oferował w tym czasie najtańszy bilet do Ameryki i przy tym darmowy stopover w swojej stolicy... Przelot  z Warszawy do stolicy Finlandii trwa tylko 1,5 godziny. Przed wylotem z Polski warto zaopatrzyć się w kantorach w fińskie marki, bo w bankowych okienkach na helsińskim lotnisku biorą sporą prowizję za wymianę obcych walut.  Najbardziej ekonomicznym sposobem na dotarcie z lotniska do centrum miasta jest miejski autobus nr 617, mający przystanek przed wyjściem z terminalu przylotowego. Kosztuje 17 FIM i po 35 minutach jazdy kończy swój bieg na  placu przed głównym dworcem kolejowym. Stąd pieszo, z plecakiem przemaszerowałem aż do schroniska młodzieżowego przy przystani promowej. (110 FIM za noc w pokoju 2-os - przyjmują rezerwacje przez internet). Potem ruszyłem na zwiedzanie Helsinek. Protestancka katedra (na zdjęciu obok) jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów w krajobrazie miasta... 5hel074.jpg (12732 bytes)
Następnego popołudnia wystartowaliśmy z Helsinek do Nowego Jorku. Po raz pierwszy zdarzyło mi się podróżować gigantycznym MD-11 - porównywalnym jedynie z jumbo-jetami 747. Wybierając miejsce w MD-11 warto wiedzieć, że w tylnej kabinie przy oknie są tylko 2 fotele, podczas gdy w centralnej - aż 3... 

Dzięki 7-godzinnej różnicy czasu ta doba miała dla mnie aż 31 godzin... Lądowaliśmy na JFK.  Tu przebrnąwszy jakoś przez stanowiska immigration i celników (pamiętajcie, by nie zabierać żywności z wyjątkiem słodyczy!)  przypomniałem sobie najtańszy "patent" na dojazd do centrum: najpierw darmowym autobusem o żółtym dachu do stacji metra "Howard Beach - JFK". Tam kupuje się następnie  żeton na wstęp do metra (1,50 $ - znowu podrożało!) i można  jechać  pociągiem hen - aż na Manhattan...

Tego wieczoru w Nowym Jorku kropił deszcz, ale nie mogłem sobie odmówić spaceru na Times Square, by popatrzeć na  nocne światła Broadway'u... Była to moja czwarta czy piąta wizyta na Manhattanie - za każdym razem znajdowałem tam coś nowego...

5nyc102.jpg (22799 bytes)
5vis122.jpg (13459 bytes) Nowy Jork potrafi zafascynować...  Ale ja chciałem jak najszybciej do cieplejszych krajów i już następnego dnia wylądowałem na Karaibach, robiąc sobie pierwszy dłuższy przystanek przy tej właśnie plaży na Jost van Dyke - jednej z wysp w archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych.  British Virgin Islands (BVI) żyją z turystyki, a główny strumień turystów przybywa tu z USA.  Nic dziwnego, że to dolar, a nie funt jest tu środkiem płatniczym. W tym tropikalnym raju żyje się jednak drogo. Jost van Dyke miał dla mnie nie tylko tą zaletę, że przybywa tu stosunkowo mało turystów, ale także tą, że egzystuje tu najtańsza instytucja noclegowa całego archipelagu: camping White Bay prowadzony przez sympatycznego, ciemnoskórego Ivana.
Tak, koloryt wody rzeczywiście jest tu urzekający - pod warunkiem że świeci słońce... A brytyjskie Wyspy Dziewicze są bardziej dziewicze od amerykańskich, rozdeptywanych regularnie przez tłumy turystów, szczególnie tych z wielkich wycieczkowych statków...

Między wysepkami archipelagu Wysp Dziewiczych regularnie kursują małe promy kilku konkurujących ze sobą kompanii. Takim promem można tu także przypłynąć z St Thomas w amerykańskiej części archipelagu, gdzie znajduje się najbliższe lotnisko przyjmujące odrzutowce. To tam przylatuje się "dalekobieżnym" samolotem z Miami, San Juan czy Atlanty. 

Główną, stołeczną wyspą BVI jest Tortola - i tu zaskoczenie: mało białych, a miejscowi to potomkowie Indian Arawaków i murzyńskich niewolników przywiezionych niegdyś z Afryki.

Na Tortoli, po przeciwnej stronie wyspy w stosunku do głównego miasta Roadtown też jest w miarę tani camping, ale o niezbyt przyjemnej atmosferze i w znacznie gorszej lokalizacji niż ten na Jost van Dyke...

5vis162.jpg (13854 bytes)
5vis180.jpg (16353 bytes) Obok Jost van Dyke najładniejszą wyspą archipelagu jest Virgin Gorda - szczególnie fragment wybrzeża nazywany The Baths - plaża pokryta jest tu olbrzymimi głazami - jak na La Digue na Szeszelach.  Przejścia między głazami tworzą rodzaj labiryntu przez który wędruje się boso, brodząc często w wodzie. Dobrze zjawić się tu rano, gdy większość turystów jeszcze śpi.      Poza tym trzeba pojechać na północ wyspy, by z góry popatrzeć na zatoki North Sound i South Sound - otwiera się tam  jedna z piękniejszych panoram na Karaibach.
5axa257.jpg (10219 bytes) Nazwę jednej z najpopularniejszych na Karaibach linii lotniczych LIAT złośliwi tłumaczą jako "Leave Island Any Time".  W moim przypadku jednak reguła nie sprawdziła się - odlecieli o dziwo o czasie. Trampom ta właśnie  linia oferuje kilka różnych, bardzo korzystnych airpasów na przeloty między wysepkami.  Z Wysp Dziewiczych poleciałem na pobliską Anguillę - małą i prawie całkowicie płaską wysepkę - suwerenne państwo (chcieli  ich  zjednoczyć z sąsiadami, ale się nie dali). Anguilla jest prawie całkiem płaska i słynie  ze wspaniałych plaż. Najtańszy nocleg na wyspie oferuje Casa Nadina. Wysepkę bardzo dobrze zwiedza się autostopem - trzymajcie się z daleka od taksówkarzy - strasznie zdzierają z turystów...
A to już następny przystanek - Honolulu na Hawajach. Przystanek niejako przymusowy ze względu na połączenia lotnicze. A jednocześnie okazja do przypomnienia sobie Honolulu, w którym byłem już dwukrotnie. Ciekawostką tego miasta jest lokalizacja schronisk młodzieżowych: w samum centrum turystycznej strefy, o dwa bloki od plaży. Oprócz schroniska młodzieżowego, które należy do międzynarodowej federacji jest tu także konkurująca z nim instytucja o nazwie Banana Bungalow (wbrew nazwie mieści ona się w wysokim apartamentowcu). W obu miejscach można przenocować za 18 $ - zlokalizowane są one blisko siebie - około 100 metrów od plaży. Tuż obok są czynne całą dobę sklepy spożywcze, co znakomicie ułatwia aprowizację. Z lotniska do schronisk dojeżdża się miejskim busem nr 19 - wciąż płacąc tylko 1 dolara!   Na przystanku wprawdzie wisi ogłoszenie, że do autobusu nie można wchodzić z dużym bagażem, ale zawsze po cichu udawało mi się jakoś przemycić do środka mój plecak.   Słowem: przygotujcie dolara w banknocie lub drobnymi, a plecak trzymajcie przy wchodzeniu na plecach wrzućcie pieniądze do skrzynki i szybko przesuwajcie się do środka wozu...  Schroniska  radzę rezerwować  z wyprzedzeniem...    Gdy wyspałem się  w koedukacyjnej sypialni "Banana..."  nie mogłem odmówić sobie przyjemności popływania na słynnej  (ale wąskiej  i zatłoczonej - głównie przez Japończyków) plaży  Waikiki...  Surfują tamże także, a jakże...

5hnl297.jpg (22287 bytes)

5gum329.jpg (10287 bytes) Z Hawajów Continental Airlines zabrały mnie na Guam - amerykańską wyspę na Mikronezji. Lot był "oversold",  czyli nadsprzedany (to znaczy, że Continental sprzedały więcej biletów niż było miejsc w samolocie, licząc na to, że część pasażerów i tak nie zjawi się przed odlotem na lotnisku).  Ale  statystyka zawiodła - pasażerowie tym razem dopisali...   Zrobiło się gorąco...   Przeżyłem chwile napięcia przypuszczając, że to właśnie mnie, z moim darmowym biletem mogą zostawić... Ale nie... Po siedmiu godzinach lotu nad Pacyfikiem zobaczyłem znajome klify Guam.   Południowe, dzikie wybrzeże wyspy Guam słynie z pięknych krajobrazów...  Kocham naturę - i właśnie tam spędziłem dzień... 
Potem było gorące i wilgotne Fidżi, będące ważnym węzłem komunikacyjnym dla całego obszaru Pacyfiku. -Bula! - powitały mnie tutaj poczciwe, kędzierzawe grubasy zapraszając do wspólnego picia kavy - narkotycznego napoju przyrządzanego z korzenia pieprzowca, którym tutejsi potomkowie ludożerców raczą się całymi dniami...

Już podczas poprzednich pobytów na Fidżi mieszkańcy tego archipelagu zyskali moją sympatię. Po ostatnim zamachu stanu (wywołanym niechęcią rdzennych mieszkańców do hinduskiej mniejszości, która jest silniejsza ekonomicznie) na Fidżi jest już spokojnie i... pusto. Zamach wystraszył turystów. Wpłynęło to znakomicie na ceny: Fidżi zawsze należało do najtańszych krajów na Pacyfiku, ale teraz jest jeszcze taniej...

Aby odlecieć małym samolocikiem do Tuvalu musiałem przejechać z międzynarodowego lotniska w Nadi na drugi kraniec Viti Levu - do Suvy. Tam spędziłem dwa dni w zacisznym "South Seas Private Hotel", którym administruje bardzo lubiąca Polaków pani Sera - polecam!

5suv364.jpg (15658 bytes)

5fun598.jpg (5961 bytes) Wreszcie pod skrzydłami małego śmigłowego samolotu, który lata tylko dwa razy na tydzień  pojawiło się moje wymarzone Tuvalu - jeden z najrzadziej odwiedzanych archipelagów na Pacyfiku. Państewko Tuvalu składa się z ośmiu zaledwie atoli - takich jak ten rozrzuconych na długości około 600 kilometrów. Ma jeden stareńki stateczek handlowy, który nieregularnie krąży między wysepkami i fidżijską Suvą wożąc niezbędne zaopatrzenie i jeden mały okręt patrolowy, który broni największego bogactwa kraju jakim jest 200-milowa strefa połowowa wokół wysp. Wylądowałem na atolu Funafuti - co za nazwa!
5fun482.jpg (25269 bytes) ...i co za ludzie! Sympatyczni, kontaktowi, uśmiechnięci... Zaprosili mnie, abym zamieszkał w ich domu. Nie, troszkę solidniejszym niż ten, ale tam też były moskity...

Największym problemem na atolach jest brak źródeł słodkiej wody. Dlatego na wyspach coraz częściej dachy ze strzechy zamienia się na płaskie - blaszane lub plastykowe - takie z których łatwiej można zbierać deszczówkę do betonowych, cylindrycznych rezerwuarów stojących tu przy wszystkich większych zagrodach. Na szczęście deszcze padają często, pozwalając na stworzenie odpowiednich zapasów życiodajnego płynu...

5fun444.jpg (18454 bytes)

Używane dwa razy w tygodniu lotnisko na Funafuti ma symbol FUN, co po angielsku oznacza zabawę. Trudno o bardziej trafny wybór...    Zaraz pierwszego wieczoru zostałem zaproszony na przyjęcie wydane z okazji powrotu grupy miejscowych pań z dalekiej podróży... Lokalnego jedzenia było w bród, alkoholu - żadnego. Za to bardzo pięknie śpiewały... Były też ludowe tańce, jak się okazało bardzo statyczne w których wielką rolę odgrywa gestykulacja rąk.

Po dwóch dniach prawie wszyscy mnie już znali.  Zostałem zaproszony na wesele... Jedliśmy taro, kassawę z kokosowym kremem, frytki z owoców drzewa chlebowego, owoce morza  i inne polinezyjskie przysmaki. Toasty za zdrowie państwa młodych wznoszono jedynym osiągalnym tu puszkowym  piwem (VB przywiezione z odległej Australii). Były przemówienia gości i zbiorowe śpiewy, a potem tańce do mieszanej, polinezyjsko - amerykańskiej muzyki... Odważyłem się nawet zatańczyć z panną młodą (obok), która zgodnie z tradycją występowała boso...

5fun491.jpg (14160 bytes)

5fun541.jpg (14634 bytes) Kolejnego dnia popłynęliśmy na motus - niezamieszkane wysepki atolu. Są pokryte palmowym gąszczem. Kokosowego soku w pękach zielonych owoców wiszących w koronach palm jest w bród. Można zabawić się w Robinsona tylko wcześniej trzeba wziąć u miejscowych kilka lekcji wchodzenia na palmy - im wychodzi to bardzo dobrze... Kolor wody urzeka....  To jest to o czym marzą kilkunastoletni chłopcy z Europy! Kilka najbardziej odległych motus tworzy tzw. Conservation area czyli rezerwat przyrody. Można tam popłynąć na cały dzień wynajętą motorówka i z pływając z maską i snorkelem podziwiać  w podwodnych ogrodach barwne korale i wodorosty...
5fun568.jpg (24991 bytes) Następnego dnia na Funafuti był pogrzeb - i też mnie zaprosili... Siedziałem z nimi przez ponad 4 godziny przy nieboszczyku w maneapie - miejscu wioskowych spotkań, obserwując ceremonie  i z przyjemnością słuchałem jak śpiewają swoje pieśni w których dźwięczy szum oceanu...
Air Nauru jest jedyną linią która lata na centralnym Pacyfiku. Krańcowymi punktami ich sieci są: Sydney, Manila i Nadi. Mają  jeden samolot i korzystne taryfy na przeloty między wyspami, ale bilety według tych taryf sprzedawane są tylko w Australii. Wykorzystując internet do kontaktów z australijskim agentem sprowadziłem sobie taki bilet do Polski. W trakcie podróży przeleciałem tym wysłużonym boeingiem ładnych kilka tysięcy kilometrów... A gdy się popsuł, przymusowo przesiedziałem dodatkowe dwie doby na atolu Tarawa....

5nan601.jpg (12744 bytes)

5trw740.jpg (11444 bytes) To właśnie Air Nauru przywiozły mnie do państwa Kiribati. Po lagunie Tarawy pływałem tradycyjnymi łodziami z bocznym pływakiem. Ale nade wszystko lubiłem tam wędrować pieszo - ścieżkami wydeptanymi przez palmowe zagajniki, w których rozrzucone były domy tubylców. 
Domy są tu przewiewne - na niskich palach, kryte strzechą. Dzieciaki często biegają nago, bo jest bardzo gorąco - to prawie na równiku... Nie nauczyły się jeszcze żebrać... 5trw617.jpg (26605 bytes)
5trw715.jpg (22027 bytes) A to już bardziej komfortowy dom na Północnej Tarawie. Podwyższone pale zapewniają lepsze chłodzenie wnętrza...  Gdy dotarłem tam spocony i spragniony gospodarz szybko wspiął się na najbliższą palmę po świeże kokosy...  

Forsując w bród (podczas odpływu) kanały oddzielające kolejne motus - wysepki tworzące atol z zapałem maszerowałem dalej i dalej. Nie od razu zauważyłem, że zaczął się przypływ, który mógł odciąć mi powrotną drogę i pozostawić na niezamieszkanych wysepkach . Wody przybywało bardzo szybko... Na szczęście jakoś się jeszcze przeprawiłem - skończyło się na zmoczeniu szortów...

Na targu w Bonriki po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tak dorodny owoc pandanusa...  Kupiłem... ale tylko ten szczery uśmiech kiribaskiej dziewczyny... 5trw642.jpg (15555 bytes)
5trw711.jpg (31880 bytes) W szkole na Północnej Tarawie pan dyrektor specjalnie przerwał zajęcia, aby dzieci mogły się przyjrzeć rzadkiemu gościowi i aby gość mógł zrobić im zdjęcia. Z tyłu - ten duży szałas pod strzechą - to klasa 5-6...
Kiribaska w stroju narodowym w całości sporządzonym z plecionki i roślinnych włókien... Z okazji świąt tańczą w takich właśnie strojach. Dziewczyna specjalnie dla mnie się ubrała i bardzo wytrwale pozowała w tym skwarze ... Doceniłem...

5trw659.jpg (16059 bytes)

5trw646.jpg (10150 bytes) A to najwspanialsza i najnowsza budowla Kiribati - budynek parlamentu. Podczas przypływu przegląda się w wodzie...   Niestety gdy robiłem zdjęcie był odpływ - poziom wody w fosie otaczającej budynek spadł o jakieś 1,5 metra...

Dla promowania polsko-kiribaskiej współpracy wspólnie z kolegą Mietkiem ze Szczecina (był na Christmas Island) zakładamy Kiribati Visitors Club Poland - poszukujemy kolejnych członków...  

                                              Wojtek Dąbrowski5bhu085.jpg (19759 bytes)

 

 

 

 

 

 

Ciąg dalszy

Powrót do głównego katalogu                                                                  Powrót do strony "Moje podróże"