część II: Nauru - Saipan - Hongkong |
Air Nauru jest w tej chwili praktycznie jedyną linią lotniczą, która łączy wyspy Polinezji z Mikronezją latając z jednej strony do Nadi na Fidżi, a z drugiej - na Pohnpei i Guam. Zatem ktoś, kto chce bez "zawijania" na obrzeża Pacyfiku przelecieć z jednej grupy wysp na drugą nie ma praktycznie wyboru... Ja też nie miałem... Po drodze było jeszcze to Nauru - wyspa, o której kiedyś powiedziałem, że wcale nie zależy mi na tym, aby kiedykolwiek na nią trafić. Wiedziałem z lektury o jej zniszczonej przyrodzie... Los jednak spłatał mi figla: sprawił, że Nauru nie mogłem ominąć... postanowiłem "przymusowy" pobyt na wyspie potraktować jako ciekawostkę, która czekała na trasie. Również dlatego, że żaden ze znanych mi polskich podróżników jej nie odwiedził... |
Przerwaliśmy naszą wędrówkę po Pacyfiku na Tarawie - "stołecznym" atolu państwa Kiribati. Ze względu na awarię samolotu siedziałem na tych wyspach dłużej niż przewidywał plan. Kiedy w końcu po dwóch dodatkowych dobach oczekiwania i niepewności samolot jednak po mnie przyleciał wzięliśmy kurs właśnie na Nauru - samotną wyspę na Centralnym Pacyfiku, leżącą zaledwie kilkadziesiąt mil od równika... Oto przed Wami to zapomniane Nauru... Środek wyspy jest prawie płaski i wyniesiony kilkanaście metrów ponad poziom morza. Aby przedłużyć o kilkadziesiąt niezbędnych metrów pas startowy wylano beton na odcinku rafy... Niezmiernie rzadko ląduje tu inny samolot niż ten, którym przyleciałem. Ale Air Nauru planuje podobno kupno drugiego aby móc latać także na Hawaje. | |
Nauru jest niepodległym państwem, o
którym w przewodnikach piszą, że jest bardzo bogate... Źródłem tego bogactwa są
złoża fosforytów zalegające we wnętrzu wyspy i eksploatowane od kilkudziesięciu
lat... Szczerze mówiąc tego bogactwa wcale na tutejszych ulicach nie widać... To co
widać na zdjęciu obok to schludne budynki rządowe zbudowane naprzeciw lotniska...
Na Nauru czekała mnie bardzo miła niespodzianka: znalazłem tam prawdziwą Polkę, sympatyczną panią Mirkę, która mieszka tam od 30 lat! Jest żoną Naurańczyka, który przez kilka lat był prezydentem Republiki Nauru. No proszę! Nie wiedzieliśmy tego wcale, że na dalekim Nauru mającym około 10 tysięcy obywateli Polka była Pierwszą Damą... Dziś prowadzi sklep z podarkami... Bardzo miła osoba... Gdy pogadaliśmy sobie od serca o Polsce i o Nauru odważyłem się zadać w końcu bardzo krępujące pytanie: -Pani Mirko, czy pani ma pralkę? (To był półmetek podróży i moje dżinsy oraz szorty marzyły już od dawna o rzetelnej kąpieli w pianie z jakiegoś dobrego proszku). Pani Mirka miała nawet dwie pralki i do tego jeszcze złote serce. Z Nauru odlatywałem czyściutki i pachnący... |
|
Na Nauru nie ma portu. Przy najlepszej
miejscowej plaży w Aiwo stoją po kolana w wodzie - jak przedpotopowe zwierzęta - wieże
potężnych transporterów z których sypie się fosforyty do ładowni statków... Aiwo jest centrum handlowym Nauru - jest tu poczta, bank, jeden z dwóch hoteli (ten tańszy - w nim właśnie się zatrzymałem), ładny protestancki kościółek i kilka chińskich sklepików w których sprzedaje się wszystko - przysłowiowe mydło i powidło... W jednym z takich sklepików znalazłem pochyloną nad maszyną do szycia Chinkę o imieniu Zhao. Zszyła solidnie najpierw moje rozerwane spodnie, a potem porwany w luku bagażowym pokrowiec od plecaka i... nie chciała wziąć ani centa. Byłem bardzo zbudowany... |
|
Niewiele tu do zwiedzania. W kilku miejscach na wybrzeżu są pamiątki po wojnie - niewielkie bunkry wzniesione przez Japończyków. W zachodniej części wyspy jest skromny katolicki kościół przy którym rezyduje ksiądz-Niemiec. Przy kościele jest szkoła... I to już chyba wszystko... Na innych wyspach Mikronezji można gdzieś popłynąć - na mniejsze, bezludne wysepki. A Nauru tkwi w oceanie samotne jak palec - do najbliższego innego lądu jest kilkaset kilometrów... Szukając turystycznych atrakcji trafiłem na północne wybrzeże, gdzie zlokalizowany jest drugi i najlepszy hotel wyspy (Menen). Przy plaży rośnie tam trochę zakurzonych palm, a z morza wyrastają ciekawe skałki... Są one chyba największą przyrodniczą atrakcją wyspy... | |
Wokół wyspy przebiega dobra, asfaltowa szosa wzdłuż której rozłożyły się główne osiedla. Najbardziej zielona jest zachodnia część wyspy. Ale i tak daleko temu krajobrazowi do kipiących zielenią pejzaży innych wysp Pacyfiku... Dlaczego? Eksploatując fosforyty ludzie zniszczyli pierwotną przyrodę we wnętrzu wyspy. Uwolnili przy tym tony białego pyłu, które oceaniczna bryza unosi i osadza na tym co pozostało. Ostatnio nałożyły się na to także zmiany klimatu. Od trzech bodaj lat na Nauru porządnie nie padało. Niektórzy twierdzą, że to wina El Ninio. Wodę spożywczą (jest droga!) uzyskuje się przez odsalanie wody morskiej. Obraz jest w sumie bardzo smutny - chcę o tym napisać artykuł pod tytułem "Nauru - raj utracony"... | |
Taki "księżycowy" krajobraz
dominuje we wnętrzu wyspy. Złoża fosforytów są na wyczerpaniu. Wystarczy
jeszcze na kilka lat niezbyt intensywnej eksploatacji. I co dalej?
Rząd przygotował przewidziany do realizacji na 25 lat program rekultywacji
wnętrza wyspy. Tylko, że jakoś nie mogą zacząć... A po to żeby
starczyło środków finansowych także "na potem" za część
"fosforytowych" pieniędzy władza kupiła jakieś duże hotele na
Hawajach... Nie wszyscy uważają to za najlepszą lokatę. Z Nauru na Guam odleciałem znów pechowo - z kilkugodzinnym opóźnieniem. Vivat Air Nauru! I oczywiście straciłem zaplanowane połączenie na Saipan. Tylko dzięki niezwykłej życzliwości personelu z lotniska na Guam udało się "upchnąć" mnie w samolocie innego przewoźnika lecącym przez Rotę na Saipan... |
|
I tylko dzięki temu mogłem poznać bliżej Saipan - główną wyspę Konfederacji Północnych Marianów - takiego dziwnego państewka, które o dziwo wymaga od Polaków posiadania wiz - nawet przy jednodniowym pobycie. Miałem takową - a jakże - załatwioną zdalnie - faksem. Na lotnisku wypożyczyłem samochód (dla jednodniowego turysty to najlepsza metoda zwiedzania) i pojechałem na północny kraniec Saipanu, który jest najciekawszy krajobrazowo. Cieszy tu oczy turystów wysoki klifowy brzeg - tzw. Banzai Cliff. Tu był ostatni punkt oporu broniących się zaciekle Japończyków. Wielu z nich znalazło śmierć u stóp klifu. Teraz Japończycy przylatują tu oddać cześć swoim poległym (są liczne pomniki) i wypoczywać w luksusowych hotelach... |
|
Z Banzai Cliff dobra asfaltowa droga
prowadzi do pobliskiej zatoczki ze środka której wyrasta mała, skalista wysepka - Bird
Island. Jest to moim zdaniem jeden z najbardziej malowniczych zakątków na
Saipanie. Wypada jeszcze zobaczyć stolicę wyspy - Garapan - bardzo zamerykanizowane miasteczko rozciągnięte wzdłuż plaży Micro Beach. Ale po tym co widziałem na atolach nie prezentuje się ona wcale rewelacyjnie, a podczas przypływu robi się bardzo wąska. Wzdłuż plaży urządzono bardzo ładny park ze ścieżką do uprawiania joggingu mającą kilka kilometrów długości... Jeden dzień wystarczył na obejrzenie wszystkich atrakcji Saipanu. Nie ma tu po co siedzieć, bo wyspa jest droga. Trudno znaleźć zakwaterowanie w cenie odpowiadającej trampowi. Wieczorem Continental Airlines w ramach mojego bezpłatnego biletu zabrały mnie do Hongkongu... |
|
Na nowym i bardzo nowoczesnym lotnisku w Hongkongu wylądowałem późnym wieczorem. Zanim dotarłem do przytuliska globtroterów - słynnych Chunking Mansions na Nathan Road było już po północy. Mglisty ranek odsłonił wielkomiejską panoramę porównywalną z nowojorskim Manhattanem. Przyglądałem się miastu ciekaw, jakie zmiany nastąpiły w nim po przejęciu rządów przez ludowych Chińczyków. Poprzednim razem byłem w Hongkongu jeszcze za panowania Brytyjczyków. Nie, nie zauważyłem żadnych zmian - nawet policja chodzi w takich samych mundurach. Żadnych eksponowanych czerwonych gwiazd, haseł itp. Wydaje mi się tylko, ze przybyło drapaczy chmur... Tą samą co niegdyś, starą i poczciwą "Star Ferry" popłynąłem na wyspę Hong Kong razem z tłumem umundurowanych w krawaty i garnitury urzędników którzy własnie spieszyli do pracy... |
|
Spacerując po wyspie Hong Kong (oni mówią: "Hong Kong Central" dla odróżnienia od części miasta leżącej na stałym lądzie, która nazywa się Kowloon) nie mogłem sobie odmówić przyjemności przejechania się piętrowym tramwajem. Te "piętrusy" z Hongkongu to moje ulubione tramwaje - nie ma takich gdzie indziej na świecie... Konturować z nimi atrakcyjnością mogą chyba jedynie słynne cable cars ze stromych ulic San Francisco. Warto wiedzieć, że pasażerowie, którzy przyjechali z lotniska do Kowloonu tą wspaniałą, nowoczesną kolejką, którą wybudowano równocześnie z nowym portem lotniczym mogą bez dodatkowych opłat zarejestrować swój bagaż na następny lot na miejskiej stacji kolejki - to bardzo wygodne, szczególnie w sytuacji, gdy odlatuje się wieczorem, a hotelowy pokój trzeba zwolnić już rano lub w południe. Bramkę do stanowisk rejestracji otwiera się automatycznie używając do tego celu biletu ważnego na kolejkę. |
Jeszcze tego samego
dnia odleciałem z Hongkongu do Bangkoku wielkim odrzutowcem (747)
tajwańskich linii Air China. Ta właśnie linia okazała się najtańsza na tej
trasie. Bilet był kupiony w Tajlandii. Jak? Internet pomógł mi nawiązać
kontakt z agentem w Bangkoku, który sprawdził, że są miejsca i gotów był sprzedać
mi bilet na ten rejs. Zrobił rezerwację... Zapłaciła i przywiozła
go do Polski koleżanka podróżująca przez Tajlandię. Tu jedna ważna
uwaga: kupując te tanie bilety nie zapomnijcie rekonfirmować rezerwacji najpóźniej 72
godziny przed odlotem - jeśli bilet najtańszych klas nie jest rekonfirmowany to na 72
godziny przed lotem system automatycznie kasuje taką rezerwację zwalniając miejsce dla
innego pasażera... W chwili odlotu miejsce dla Was przypadkiem może się jeszcze
znaleźć, ale nie warto
ryzykować! Wojtek Dąbrowski Ciąg dalszy relacji >>>> |
Powrót do głównego katalogu Powrót do początku relacji z tej podróży