część V: Bangladesz |
Dlaczego właśnie Bangladesz? Kraj ten raczej rzadko bywa odwiedzany przez turystów, nie kusi ani wspaniałymi krajobrazami ani monumentalnymi zabytkami. Chciałem jednak zajrzeć do Bangladeszu. Z ciekawości. Dopóki zna się kraj jedynie z relacji innych osób nie sposób sformułować obiektywną ocenę, porównać go z tymi państwami które się dotychczas widziało... To była okazja: linie lotnicze Bangladeszu - Biman oferują bardzo korzystną taryfę na przelot z Bangkoku do Dhaki ze stopoverem w Myanmarze, a z Dhaki dwa razy w tygodniu lata samolot do Bhutanu - zapomnianego himalajskiego królestwa, które od dawna mnie fascynowało. Moja trasowa układanka powstawała w ten sposób sama... Niestety, niemożliwy do przedłużenia urlop i fakt, że samoloty wybranych linii latały tylko w niektóre dni tygodnia sprawił, ze swój pobyt w Bangladeszu musiałem ograniczyć do trzech tylko dni. Pozwoliło mi to zobaczyć tylko stolicę - główną atrakcję turystyczną tego kraju. Leciałem do Dhaki trochę zaniepokojony: międzynarodowa prasa donosiła o kolejnej fali strajków przechodzących przez ten kraj... Mogły one nie tylko utrudnić zwiedzanie ale i uniemożliwić kontynuowanie podróży... |
|
Samolot z Yangonu wylądował w Dhace o zmroku. Z uzyskaną w Warszawie wizą (wystawiają ją w ambasadzie na poczekaniu - kosztuje 12 USD) zgłosiłem się do stanowiska "immigration". Tu czekała mnie pierwsza próbka miejscowej biurokracji. Polski paszport okazał się widać podejrzany bo jeden z licznych pomocników "władzy" wyniósł go gdzieś na zaplecze sali. Na szczęście po kilkunastu minutach wrócił, wbito pieczątkę i mogłem przejść do bagażowej karuzeli z naiwnym przypuszczeniem że mój plecak już od dawna na niej jeździ. Przy karuzeli bagażowej czekam 20, 30, 40 minut. Interwencje u obsługi nic nie dają... Dokuczają snujące się wokół moskity. W końcu przywożą mój plecak i kilka innych bagaży - na ręcznym wózku. To pierwsza lekcja z Dhaki... Wymieniam pieniądze w sali odbioru bagażu w jednym z konkurujących ze sobą kantorów i zarzuciwszy plecak wychodzę przed budynek. Jest już ciemno. Podjazd przed terminalem ogrodzony jest wysoką siatką za którą kłębi się, wrzeszczy i faluje tłum. Wiem, że przyleciałem o niezbyt odpowiedniej porze - ale nie było wyboru. Jeżeli po raz pierwszy wybieracie się do nieznanego miasta leżącego w tzw. trzecim świecie to starajcie się lądować w porze dziennej! Przesuwam na brzuch torbę z aparatami i wychodzę przez uchyloną przez strażnika bramę. Gdzieś tu powinien być miejski autobus do miasta, ale jak go znaleźć i czy kursuje o tej porze? Ponadto trwa przecież strajk! | |
Zaczepia mnie jakiś dobrze ubrany mężczyzna oferując nocleg w prowadzonym przez siebie guesthouse. Nie reflektuję, bo noclegownia jest dość daleko od centrum miasta. Ale za 500 taka zawiezie mnie do centrum (45-60 minut jazdy) i pomoże znaleźć nocleg... Daje wizytówkę... Wygląda to dość wiarygodnie. Upewniam się, że to jedyna opłata i wsiadam do jego osobowego wozu. Ruszamy w noc. Zabudowa gęstnieje, ruch na jezdni także. Zaduch spalin (-Mamy więcej zanieczyszczeń niż Mexico City - powiada kierowca). Towarzyszy nam tłum rowerowych i motocyklowych riksz i nieustanna kakofonia klaksonów. Wybrany z przewodnika "Asia Hotel" jest pełen, "Chand" w końcu zaułka również. Trafiam w końcu do "Yeameni International Hotel" - nowego betonowego bloku naprzeciwko GPO gdzie za równowartość 5 USD (1 USD=54,3 taka) dają mi jednoosobowy pokoik-celę z wiatrakiem i prysznicem. | |
Niech was nie zmyli ta nazwa: w moim hotelu nad recepcją wisi wprawdzie kilka zegarów pokazujących czas w różnych miejscach świata ale pokój nie ma umywalki, a wszelkie czynności toaletowe w WC wykonuje się na stojąco... Drzwi do wszystkich pokojów zaopatrzone są standardowo (zapewne nie bez powodu) w solidne rygle do założenia kłódek - nie zapomnijcie zabrać swojej z Polski! Islam. W hotelowej obsłudze sami mężczyźni. Zatęskniłem do uśmiechniętych birmańskich dziewcząt... Takie zdjęcia jak powyżej w Bangladeszu udawało mi się zrobić bardzo rzadko... | |
Poranek. Pochmurno, parno, gorąco. W sklepiku przy recepcji litrowa butla coli kosztuje 30 taka. Ale w zachwalanej hotelowej restauracji nie ma ani chleba ani jajek (!). Daje to wyobrażenie o ilości zagranicznych turystów, którzy tu przybywają. Na zapytanie o "bread" pokazują mi garkuchnię po drugiej stronie ulicy. Tam na moich oczach najpierw gniotą, a potem smażą na oleju chlebowe placki (po 2 taka). Mają także delikates: jajka, które mi usmażą na śniadanie (po 6 taka). Nareszcie można pojeść! Z hotelowego piętra widzę jak na głównym skrzyżowaniu przy poczcie najpierw gromadzi się policja. Wkrótce pojawiają się grupy demonstrantów. Niosą transparenty zapisane "robaczkami", skandują okrzyki. Zanim ochroniarz hotelu zasunie na dobre wejściową kratę wymykam się z zamiarem dotarcia do starego miasta. Ryzykuję, ale nie mogę przecież pozwolić, aby zablokowali mnie na cały dzień w hotelu... |
|
Rowerowych riksz w 5-milionowej Dhace jeździ podobno aż 500 tysięcy. Czekają wszędzie... Tylko dogadać się z kierowcą jest trudno. Aby uniknąć naciągania cudzoziemca dobrze znaleźć na ulicy jakiegoś miejscowego inteligenta, który podejdzie z nami do rikszy i sprawi, ze jej właściciel przed kursem potwierdzi cenę: podstawowa cena za przejazd do 2 km wynosi 10 taka, jeżeli jedziemy bardzo daleko będzie to 12, maksymalnie 15 taka. To wciąż tylko ćwierć dolara - złotówka! Na twardym siodełku solidnie trzęsie. Suniemy w rzece takich samych, kolorowych pojazdów potrącając je i lawirując między samochodami. Gdy wjeżdżamy w wąskie uliczki starej Dhaki dopada nas kolumna demonstrantów. Wypada tylko przytulić się do ściany jakiegoś sklepiku i mieć nadzieję, ze nikomu z tego podnieconego tłumu nie podpadniemy. |
|
Jest wreszcie fort. Od bramy odsyłają mnie do okienka, gdzie za symboliczne2 taka trzeba kupić bilet. Za bramą starannie wystrzyżona trawa, trochę kwitnących krzewów i nieczynne fontanny. Otoczony wysokim murem Lalbagh Fort pretenduje do miana najważniejszego zabytku Dhaki. Tak naprawdę to niewiele jest tu do zobaczenia. Budowę fortu rozpoczął w 1678 roku któryś z książąt z linii Wielkich Mogołów. W trakcie budowy zmarła jego córka Pari Bibi, co uznano za zły omen i budowę przerwano. Wewnątrz murów pozostały właściwie 3 czy 4 budowle: mauzoleum Pari Bibi (na zdjęciu), meczecik i budowla mieszcząca niegdyś salę przyjęć, a obecnie małe muzeum, gdzie zainteresować mogą broń, eksponaty z zakresu kaligrafii i malarskie miniatury... |
|
Kolejna riksza wiezie mnie wąskimi
uliczkami do Bara Katara. Piszą o tej budowli w przewodniku, że pełniła niegdyś
funkcje karawanseraju. Wzniesiono ją w 1644 roku. Dziś wygląda na starą, masywną
bramę miejską. Niewiele tu do zwiedzania. Wiekowa budowla obrosła ruderami i jak inne
historyczne obiekty wtopiła się w krajobraz tego orientalnego miasta-molocha. Dzieciaki
prowadzą mnie schodkami do górnej części budowli, gdzie mieści się medresa czyli
muzułmańska szkółka. Chłopcy w białych czapeczkach uczą się tu Koranu. Mroczne
przejście na parterze prowadzi do kuchni, gdzie w wielkich garach gotują strawę dla
muzułmańskich "kleryków". W zabudowie obok bramy ukryty jest także basen
używany nie tylko do rytualnego obmywania rąk i stóp przed wejściem do niewielkiego
meczetu ale także do zwykłego mycia. W sąsiedztwie Bara Katara znajdziecie kramy
producentów wonnych olejków - to rajska wyspa w tym morzu niezbyt przyjemnych zapachów.
|
|
Uczniowie muzułmańskiej szkoły, która mieści się obecnie w pomieszczeniach ponad bramą chętnie pozowali do zdjęcia. Odniosłem wrażenie, że islam w wydaniu Bangladeszu nie jest tak ortodoksyjny jak ten z krajów arabskich czy Bliskiego Wschodu... | |
Uliczki rozdzwonione dzwonkami riksz. Tragarze. Cuchnące rowy ściekowe. Stosy odpadków. Mrowie ludzi. Nawet film tego nie odda. Tu trzeba być, patrzeć jak wałkują chlebowe placki i z rozmachem przyklejają do wewnętrznych ścianek kopulastego pieca... Uliczki nie posiadają oczywiście jakichkolwiek oznaczeń. Wszyscy dookoła mówią lokalnym językiem Bengali. Znajomość angielskiego u przechodniów jest zatrważająco słaba więc zawracam kilka razy nim trafię do drugiej, podobnej bramy - Czota Kotara, zbudowanej z rozkazu nababa Shaisty Khana w 1663 roku. To ta budowla na zdjęciu obok. | |
Drugi co do ważności i w miarę ciekawy zabytek Dhaki pochodzi z okresu kolonialnego. To pałac Ahsan Manzil. Stoi w niewielkim parku oddzielonym jedynie zatłoczoną ulicą od brzegu rzeki. Niegdyś była to siedziba nababa Dhaki (taki tytuł przysługiwał indyjskim książętom, czasem używa się angielskiej formy "nawab"). W budynku udostępniono do zwiedzania 31 sal, których większość wyposażona jest w oryginalne meble i bibeloty z epoki kolonialnej. Jest sala bankietowa, sypialnia, sala portretów. Tylko fotografować kategorycznie nie wolno. Wstęp kosztuje znów symboliczne 2 taka - na szczęście nie wpadli jeszcze na to, by wprowadzić specjalne, wysokie opłaty dla cudzoziemców... | |
Powierzchnia Bangladeszu jest mniej więcej taka, jak połowa terytorium Polski. Ale na tym obszarze mieszka tu aż 125 milionów ludzi. Aż 87% mieszkańców wyznaje islam. To właśnie dlatego na ulicach Dhaki widzi się tak mało kobiet, a jeżeli już, to na ogół z zasłoniętymi twarzami. Miejsc, gdzie kobiety mogą się pokazywać publicznie bez opieki mężczyzny jest niewiele. Są to na przykład obiekty oświatowe i kulturalne - uniwersytecki ogród, muzea, zamknięte miejskie parki. Zaskakuje w tej sytuacji fakt, że w Bangladeszu rządzą dwie, zwalczające się bez skrupułów kobiety: Hasina Wajed, szefowa rządu - córka legendarnego szejka Mudżibura, który doprowadził kraj do niepodległości i został jego pierwszym prezydentem oraz przywódczyni opozycji Chaleda Zia, córka generała, który przejął władzę w Bangladeszu po zamordowaniu szejka i jego rodziny. Najczęściej stosowanym narzędziem w walce między partiami jest hartal czyli generalny strajk. Hartale, które całkowicie paraliżują życie w kraju organizuje opozycja. Kraj ponosi w konsekwencji olbrzymie straty. Podczas kolejnych wyborów partia opozycyjna staje się rządzącą, a dawna rządząca - opozycją organizującą kolejne hartale. Trudno się dziwić, że ekonomicznie kraj ten od dawna nie może stanąć na nogi... | |
Internet w Bangladeszu nie jest jeszcze
zbyt popularny. Na GPO znalazłem wprawdzie stanowisko, ale tylko do wysyłania
e-maili i to za opłatą od każdej rozpoczętej strony wiadomości (!). Po dość
długich poszukiwaniach zauważyłem na jednym z ulicznych kantorków (naprzeciw hotelu
"Metropolitan") obok "Fax" i "Ksero" także dopisek
"e-mail". Tu, płacąc po 6 taka za minutę odebrałem i wysłałem swoją
pocztę Na zachód od centralnego urzędu pocztowego (GPO) w ładnym parku stoją czerwone budynki Curzon Hall. Stylowo jest to połączenie stylu Wielkich Mogołów z architekturą europejską z początku XX wieku. W postkolonialnych budynkach mieści się obecnie wydział fizyki stołecznego uniwersytetu. |
|
Następnego dnia wróciłem na stare
miasto - do tych zatłoczonych, wąskich, pełnych życia uliczek. Biały
idący pieszo wywoływał tu zrozumiałe zainteresowanie. Zdumieni przechodnie często
przystawali i odprowadzali mnie wzrokiem. Nikt nie krzyczał i nie
protestował widząc podniesioną do oka kamerę. Mimo całej tej egzotyki, która
mnie otaczała czułem się tam jednak bezpiecznie. Co nie oznacza wcale, że na
ulicach Dhaki można zaniechać zwykłych środków ostrożności... Uliczki wypełnione są sklepikami i warsztatami. To tu znalazłem w końcu "europejski" tostowy chleb (15 taka za półkilowy bochenek) i banany sprzedawane na sztuki po 1 taka. Jakiś sprzedawca fajansowych filiżanek zaprosił mnie do swojego sklepiku na herbatę, którą pija się tutaj o każdej porze dnia... |
|
Jak wielkie tobołki można przenosić na głowie? Okazuje się, że nawet takie... I to takie właśnie widoki, a nie zabytki, czy krajobrazy są głównymi turystycznymi atrakcjami Dhaki. Turystów wcale tu nie widać, nie widać także instytucji turystycznych. Trudno dostać dobrą mapę tego wielkiego miasta. Ja wycyganiłem zupełnie niezłą od naganiacza, którego spotkałem na lotnisku - Dhaka Tourist Map była niezbyt dokładna, ale miała zaznaczone wszystkie obiekty godne uwagi - w tym posterunki policji we wszystkich dzielnicach. Turystyka, która mogła by być dla tego ubogiego kraju jednym z poważnych źródeł dopływu dewiz rozwija się raczej niemrawo. Poza stolicą główne ośrodki zainteresowania turystów to Chittagong - baza do wycieczek w niedalekie góry z ciekawym folklorem i Cox Bazar przy granicy z Myanmarem gdzie znajdziecie 120 - kilometrową plażę... O dodatkowe informacje można zwrócić się do Bangladesh Parjatan Corporation (National Tourism Organization) 233 Airport Road. Tejgaon. DHAKA 1215. Tel: +880-2-81 78 235, fax 81 72 235 ich strona powinna być tutaj: http://www.parjatan.org/ |
|
Bosonogi uliczny krawiec. W tym kraju dorosłemu mężczyźnie nie wypada paradować po ulicach w krótkich szortach. A moje podróżne spodnie właśnie w Dhace rozlazły się na kolanie tworząc malowniczą dziurę. Gdy wędrowałem uliczkami starej Dhaki wzbudzała ona wyraźne zainteresowanie tubylców. -Patrzcie: biały w dziurawych spodniach! - zdawały się mówić ich uśmieszki... Potrzebny był krawiec. Znalazłem go bez trudu w niewielkiej ulicznej budce pozbawionej przedniej ściany. Dziadek kiwnął głową, że może zaradzić. Pozostawał problem: jak zdjąć spodnie? Przy budce stało uważnie mnie obserwując co najmniej 20 gapiów. Sensacja! Biały będzie zdejmował spodnie! Jak on to zrobi? Dziadek przyszedł mi z pomocą: wyciągnął kawałek perkalu, którym owinąłem dookoła bioder i dopiero wtedy przekazałem mu swoje "pumpy". Usiadłem na stołku. Dziadek szył, a tłumek przed budką na gorąco komentujący moje zachowanie gęstniał - w pewnym momencie naliczyłem 29 zaglądających do budki głów... Całe szczęście, że robota poszła sprawnie i po kwadransie mogłem pomaszerować dalej. Inaczej mogłoby dojść do całkowitej blokady uliczki. W stolicy Bangladeszu bardzo łatwo jest zostać gwiazdą! |
|
Ciekawostką wśród sakralnych budowli Dhaki jest ormiański kościół. Wysoki mur otaczający dziedziniec tworzy jednocześnie enklawę ciszy i spokoju w huczącym mrowisku tego wielkiego miasta. Ten sam mur sprawia, że z ulicy widoczna jest jedynie wieża kościoła. Bramę prowadzącą na dziedziniec zastałem zamkniętą... Na szczęście któryś z ulicznych przekupniów odnalazł stróża. Znalazłem się pod murami kościoła. Od strony domku plebani ktoś ruszył w moim kierunku. Nie wierzyłem własnym oczom: to był biały! I zaraz skojarzyłem: przecież to pierwszy biały widziany tu od dwóch dni! Przemiły starszy pan - opiekun kościoła oprowadził mnie po świątyni pokazując między innymi basen w podłodze zakrystii służący do udzielania chrztu dorosłym. Kościół wzniesiono niegdyś w środku dzielnicy greckich i armeńskich kupców. Dziś ormiańska wspólnota w Bangladeszu jest tak mała, że spotyka się w kościele zaledwie kilka razu do roku - z okazji najważniejszych religijnych świąt i takich uroczystości jak ślub czy chrzciny... Dziedziniec kościoła (widać to na zdjęciu) jest niemal szczelnie wypełniony nagrobkami. A prezbiterium kościoła ma ciekawy kształt przypominający dziób okrętu... |
|
A to już położony nieopodal Ishtara Masdżid, Tara Masdżid, Star Mosque - czyli Gwiaździsty Meczet. Bodaj najładniejszy w stolicy Bangladeszu. . O tyle oryginalny, że nie mający tak typowych dla islamskich świątyń minaretów. Budowla jest niska, a jej kopuły pokryte są gwiazdami. Byłem trochę niepewny jak tutejsi muzułmanie traktują innowierców i czy zechcą mnie wpuścić do środka. Zdjąłem sandały przy wejściu na płyty dziedzińca... Wpuścili, a nawet pozwolili fotografować wnętrze, które podobnie jak cała fasada wykładane jest płytkami majoliki. | |
Te wspaniałe gwieździste i roślinne wzory układane są z drobnych, barwnych płytek ceramicznych. Zwróćcie na nie uwagę, jeśli tam traficie - to prawdziwy majstersztyk ukryty wśród banalnej czasami glazury! | |
Rzeki są nie tylko przekleństwem (częste powodzie!) ale i błogosławieństwem tego kraju. Nie tylko nawadniają pola ale umożliwiają także transport ludzi i towarów. Stolica Bangladeszu leży nad rzeką Buriganga - jedną z najbardziej ruchliwych arterii wodnych, jakie widziałem w życiu. Setki jednostek pływających: od maleńkich czółen napędzanych jednym wiosłem przez pękate drewniane krypy wyładowane workami z towarem do wielkich, acz nieco zardzewiałych rzecznych statków - wszystko to przesuwa się przed oczami stojącego na zaśmieconym brzegu turysty. Jeśli tylko ma się dość czasu to rzeczny statek jest najciekawszą i najwygodniejszą opcją zwiedzania tego kraju. Można nim dotrzeć do wielu ciekawych miejsc ukrytych z daleka od utartych szlaków... | |
A tu proszę czytelników widzimy ekologiczne wodne taksówki: nie takie jak w Bangkoku... Te z Dhaki nie hałasują, nie zanieczyszczają środowiska... Moje pojawienie się na postoju wywołało prawdziwą euforię... Wybór był trudny, ale targowanie niedługie... 50 taka za półgodzinny "rejs" do Sadarghat. Wkrótce siedziałem na macie pełniącej funkcję pokładu i płynąłem płaskodennym czółnem wzdłuż brzegu obserwując to co dzieje się na rzece i jej brzegach. A było na co patrzeć! Dziesiątki wyładowanych ludźmi łodzi, tragarze wynoszący towary ze stateczków, ciężkie barki sunące w górę rzeki. Krypy pełne kapusty, kalafiorów i innej zieleniny. Odrapane statki pasażerskie stojące burta w burtę. Niewiarygodnie wyładowane ludźmi czółna-promy kursujące między brzegami rzeki... Buriganga. To trzeba zobaczyć! | |
Dopiero patrząc na to mrowie człowiek
uświadamia sobie jak bardzo przeludniony jest ten kraj. Wracałem do hotelu znów rowerową rikszą, zmęczony lepkim od wilgoci upałem. A byłem tam przecież w najlepszym czasie na odwiedziny w tym kraju!. Od listopada do marca jest tu "względnie" chłodno. Zdecydowanie należy unikać okresu monsunu, który trwa z reguły od połowy maja do października. W kwietniu i wrześniu dzienne temperatury są najwyższe... |
|
Gdy następnego poranka o 5.30 z
okolicznych minaretów rozległo się pierwsze nawoływanie do modlitwy przyszła pora
pożegnać mój "Yeameni International". Na pożegnanie dostałem cennik.
Okazało się ze double z wiatrakiem kosztuje u nich 8 USD, a z klimatyzacją -14 USD.
Biorąc pod uwagę wczesną porę odlotu obsługa hotelu radziła mi zamówić na rano
taksówkę, która zawiezie mnie na lotnisko. Żądano 700 taka za kurs. Postanowiłem
obniżyć ten koszt jadąc na własną rękę. Gdy o świcie wyszedłem na pustą jeszcze
ulicę bez trudu "złapałem" motocyklową rikszę, która za 150
taka zawiozła mnie na lotnisko. Tam, opędzając się skutecznie od komarów
pomaszerowałem do odprawy na lot do Bhutanu. Zaskoczeniem było 300 taka opłaty
lotniskowej, którą płacą wszyscy odlatujący. Loty miejscowego BIMANA były
poopóźniane po kilka godzin, ale samolot "Royal Bhutan" przyleciał o
wyznaczonej porze. Mały odrzutowy BAC-146 szybko wzniósł się w górę i
polecieliśmy na północ - w kierunku Himalajów... Ściana zielonych gór wyrosła
przed nami zupełnie niespodziewanie - i to był już ten mój wyśniony Bhutan.
Zaczęliśmy schodzić w długą, wąską dolinę... Ale o tym co było dalej - już
na kolejnej stronie... Wojtek Dąbrowski |
Powrót do głównego katalogu Powrót na początek relacji z tej podróży