Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos
Część IV B - Wybrzeże Kości Słoniowej - Part four "B" - Ivory Coast
Kilka miesięcy przed moim przybyciem do Wybrzeża Kości Słoniowej miał w tym kraju miejsce wojskowy zamach stanu. Generał, który go dokonał w kilka miesięcy później wysunął oczywiście swoją kandydaturę na prezydenta kraju. Aby ludność nie miała wątpliwości na kogo trzeba głosować w wyborach prezydenckich liczących się kontrkandydatów po prostu zamknięto...
Brak politycznej stabilizacji jest wielką chorobą tej części Afryki. Co kilka miesięcy w którymś kraju obalają rząd. Trwają ciche i głośne wojny domowe. Dygnitarze, którzy raz dorwali się do władzy robią wszystko, aby utrzymać ją dożywotnio. Przy okazji kradną ile się da i na intratnych stanowiskach osadzają członków własnego plemienia. Ci z kolei biorą przykład ze swoich mocodawców dając przyczynek do powszechnej korupcji. Władza się boi... To dlatego nigdzie tu nie wolno fotografować pałaców prezydenckich - nawet z ulicy. Gorzej, że psychoza zagrożenia czasem dotyczy także obiektów niższej hierarchii i dochodzi do paranoicznych sytuacji w której niedouczony funkcjonariusz próbuje ci wmówić, że na robienie jakichkolwiek zdjęć na ulicy potrzebujesz urzędowy papier. Dlatego ze zdjęciami trzeba tu bardzo uważać... | |
Po spędzeniu kilku godzin w zatłoczonym i dyszącym spalinami Abidżanie odjechałem autobusem do leżącej w interiorze stolicy kraju - Yamoussoukro. Jedyny chyba na całej mojej trasie odcinek autostrady prowadził wśród łagodnych wzgórz porośniętych dziewiczą roślinnością. Czasem za oknem mignęły prostokątne gliniane chaty murzyńskiej wioski. Podczas wielogodzinnych jazd lokalnym transportem nie ma tu problemów z aprowizacją. W każdej wiosce, na każdym skrzyżowaniu czyhają na pasażerów przekupnie oferujący rozmaitości: od wody do picia nalewanej do plastykowych woreczków (ku uciesze gawiedzi używałem jej najczęściej do przemywania zakurzonej twarzy i rąk) przez owoce do gotowych potraw z przydrożnej garkuchni. Dzieciarnia oferuje najczęściej orzeszki ziemne w mini-torebkach po 25 CFA. Za równowartość dolara można kupić 26 takich porcji - to tanio nawet dla ubogiego trampa. A mamy tych dzieciaków potrafią pomieścić cały kramik w jednej misce umieszczonej na głowie... | |
Po szczęśliwym przebrnięciu przez niezliczone kontrole i wręczeniu niezbędnych napiwków funkcjonariuszom do Yamoussoukro dotarliśmy już po zmroku. Zrobiły na mnie wrażenie szpalery zapalonych latarń, wielopasmowe, puste ulice, iluminowany hotel "President". W bocznej ulicy odnalazłem "Hotel les Artisans", gdzie za bardzo skromny "chambre ventilee" czyli pokój z wiatrakiem zapłaciłem 4000 CFA. Hotel miał tą zaletę, że nie było stąd daleko do placu z którego odjeżdżały autobusy. Pierwszym obiektem, który odnotowałem podczas porannego spaceru był... meczet (na zdjęciu obok). Wybierając się do Afryki Zachodniej, która przez wieki kolonizowana była przez europejskie mocarstwa przekonany byłem, że dziesiątki lat pracy misyjnej sprawiły, że dziś większość czarnej ludności to chrześcijanie. Tymczasem okazało się, że jest inaczej... Islam był tu pierwszy, zakorzenił się silnie i nawet na wybrzeżach Zatoki Gwinejskiej muzułmanie stanowią dziś wyznaniową większość. |
|
Yamoussoukro jest stolicą Wybrzeza Kości Słoniowej od 1983 roku. Przedtem była tu w buszu jedynie wieksza wioska, mająca to szczęście, ze urodzoł sie w niej Felix Huophouett-Boigny - bojownik o niepodległość tego kraju i następnie - w latach 1960-1990 jego prezydent (rządził 30 lat!) . Miasto budowane w buszu zupełnie od podstaw zaplanowano z rozmachem. Dzienne światło pokazało mi jednak, że poza szerokimi ulicami niewiele z tego rozmachu pozostało. | |
Poza ukrytym za
murem pałacem prezydenckim, w obrębie którego pochowany jest Huophouett-Boigny i
którego nie można zwiedzać główną atrakcją stolicy jest bazylika Notre Dame de la
Paix. Tu przeżyłem największe zaskoczenie tej podróży. Wywołał je widok gigantycznego, nowego kościoła wzniesionego na wzór rzymskiej Bazyliki św. Piotra. Kompletnie pustego i przez to zupełnie irracjonalnego w kraju, gdzie tysiące ludzi chodzą w łachmanach . |
|
Kościół wzniesiono na peryferiach miasta, za jeziorkiem w którym poją stada bydła. Za płotem, który otacza świątynię zaczyna się busz. Wartownik zatrzymuje na czas zwiedzania paszporty turystów. Ogrom i pustka świątyni przytłacza. 1500 ludzi przez 3 lata pracowało dzień i noc, by zrealizować wizję ambitnego czarnego prezydenta. Tylko gdzie są wierni, którzy mieli wypełnić tą świątynię? Wspaniałe witraże, złocone figury Madonny w parku przed kościołem... Wstęp jest bezpłatny, tylko za windę na taras pod kopułą trzeba dać 1000 CFA. | |
Gdy przy bramie odbierałem od
wartownika paszport rozpoznał mnie jako Polaka i poinformował, że kościołem
administruje trzech polskich księży... Niestety nie miałem już czasu na
rozmowę. Płacąc zryczałtowane 600 CFA pobierane za przejazd taksówką w obrębie stolicy wróciłem do hoteliku po plecak. Kierowca zostawił mnie potem w centrum miasta - na placyku skąd odjeżdżają minibusy na północ. -O której odjedzie ten, który zmierza do Korhogo? Miał odjechać o 10.30. Odjechał dopiero o 11.10. A że przystanek jest zawsze w sąsiedztwie jakiejś garkuchni (a może odwrotnie?!) to po wykupieniu biletu w stosownym okienku czyli "guichet" miałem czas, aby spokojnie zjeść z blaszanego talerza wątpliwej czystości omlet za 400 "afrykanów" i popić go colą za 200. Do tego jeszcze owoce: za pięć obranych ze skórki pomarańcz płaci się tu 100 CFA. Nietrudno policzyć, że za równowartość dolara można mieć 33 pomarańcze... Rozpusta! W końcu upakowali na dachu minibusu worki, kiście bananów, kozę i ruszyliśmy. Szosa na północ prowadziła długimi prostymi odcinkami wśród buszu i sawanny. W mijanych wioskach obok okrągłych glinianych chat pojawiały się coraz częściej charakterystyczne wieżyczki spichlerzy. |
|
Do Korhogo -
sporego administracyjnego ośrodka na północy kraju i nieoficjalnej stolicy ludu Senufo
dotarliśmy po siedmiu godzinach jazdy. Wybór tanich hoteli w Korhogo jest niewielki: w misji katolickiej nie znalazłem miejsca. Dopiero w "Vert Paradise" był wolny pokój z wiatrakiem i łazienką na korytarzu za 3500 CFA. Wiatrak wprawdzie strasznie skrzypiał, ale mury budynku po skwarnym dniu były tak nagrzane, że nie dało się bez niego spać. |
|
Największą atrakcją Korhogo są okoliczne wioski zamieszkane przez plemię Senufo. Przed odwiedzeniem tych wiosek warto wpaść do miejskiego Centre Artisanal, gdzie ekponują wyroby ludowego rękodzieła. Potem wypada znaleźć przewodnika i samochód i wytargować cenę... Wyprawa do wiosek poprzedzona jest zakupami. Przewodnik radzi nabyć w sklepie kilka kostek mydła. Tą osobliwą walutą opłacimy potem prawo zrobienia zdjęć w niektórych wioskach. | |
Wioski Senufo mają swój styl. Wyróżniają je nakryte strzechami gliniane wieżyczki spichlerzy, w których miejscowi przechowują swoje zbiory: snopki ryżu, kolby kukurydzy. Do środka można się dostać tylko przez górny otwór! Czarni Senufo ubierają się po europejsku, postacie w tradycyjnych szatach pojawiają sie w zasadzie tylko z okazji swiąt. A przewodnik w tych wsiach jest niestety konieczny - to on osłania turystę przed ustawicznym żądaniem pieniędzy... | |
|
Pieniędzy żąda się za fotografowanie ludzi, ale także chaty czy nawet krowy. W tym celu każdy krok białego krezusa jest tu pilnie śledzony... A to balofon - afrykańska odmiana marimby. Podwieszone pod deszczułkami z twardego drewna tykwy pełnią funkcję rezonatorów. Takie instrumenty produkuje się tu domowym sposobem i oferuje turystom na sprzedaż. Można by się potargować... Tylko jak to później dowieźć do Polski? |
Najważniejszą osobą w tej wiosce okazała się seniorka rodu - stara babcia mieszkająca samotnie w jednej z takich chat. Zagladałem do wnętrza: na środku palenisko, strzecha od środka strasznie zakopcona. Duże gliniane naczynia na wodę - artykuł pierwszej potrzeby, a w kącie tam-tam - rytualny beben, który odzywa się tylko wtedy, gdy umiera ktoś z mieszkańców wioski. Na potrzeby swoje, ale także i turystów Senufo wyrabiają z gliny różnej wielkości koraliki, malując na nich następnie farbą ciekawe wzorki. Sznurek kosztuje od 2000 "sefa" (CFA)... Przed chatami zobaczyć można bardzo często kobiety, które przędą bawełniane nici. To z tych nici ich mężowie i bracia tkają potem wzorzyste pasy materiału. t |
|
|
Nitki osnowy rozpięte są na długość do dwudziestu metrów i obciążone na drugim końcu kamieniem. Czarny tkacz siedzi w cieniu i cierpliwie przewleka czółenko między dwiema warstwami osnowy. Powstaje w ten sposób długi na kilkanaście metrów pas materiału o standardowej szerokości zaledwie 15-20 centymetrów. Ciekawe, że to mozolne zajęcie jest tu wyłącznie domeną mężczyzn. |
Gdybym nie
widział, to bym nie uwierzył: w dobie masowej, fabrycznej produkcji tekstyliów
tutaj z utkanych ręcznie pasków materiału o 15-centymetrowej szerokości zszytych
następnie ze sobą wzdłuż powstają długie sukienki, męskie bluzy i spodnie.
Nazywają to waraniene... "Zapłaciłem" za zdjęcia kostką mydła i wróciłem do Korhogo, gdzie czekał już mój plecak - pora była wyruszyć ku nastepnej granicy... |
|
Do Ferkessedougou -
miasta na skrzyżowaniu szlaków dojechałem bez problemów płacąc 1200 CFA za siebie i
150 za plecak podróżujący na dachu. Potem dobra passa sie skończyła: na okazję w
kierunku granicy Burkiny czekałem w skwarze popołudnia jakieś 3 godziny. W końcu coś
się nadarzyło: -Do Bobo zapłacisz 4 tysiące! Monstrualna sterta bagażu na dachu. Na przednim siedzeniu obok kierowcy 2, a czasem 3 osoby. Ta, której przypadło środkowe miejsce z reguły jednym pośladkiem siedzi na drążku ręcznego hamulca... Na dwóch tylnych rzędach siedzeń upchanych po 4 Murzynów... Co kilkadziesiąt kilometrów kierowca staje i troskliwie grzebie pod maską, aby pojazd zechciał pojechać dalej... Tak, to co widać na zdjęciu obok to właśnie typowe "taxi brousse" z których słynie Zachodnia Afryka. Anglosasi tłumaczą tą nazwę jako "bush taxi". Jak to nazwać po polsku? Afrykańska landara? Takim właśnie rupieciem wjechałem do Burkiny Faso - dawnej Górnej Wolty. Ale o tym już na kolejnej stronie... |
|
Poza wybrzeżem i krainą Senufo w Wybrzeżu Kości Słoniowej podobno zasługuje na uwagę turysty jeszcze jeden region: okolice miasteczka Man na zachodzie kraju. Znaleźć tam można ciekawy folklor. Szczególnie w okresie "karnawału", który celebrowany jest gdzieś w okolicach lutego. Miejscowi, przybrani w efektowne maski popisują się wtedy tańcami na szczudłach. Niestety, aby dotrzeć do Man musiałbym znacznie zboczyć z mojej podstawowej trasy - czas na to nie pozwolił... Może to właśnie Wam będzie dane dotrzeć do Man? Napiszcie proszę, czy region ten zasługuje na swoją sławę... |
Do poprzednich krajów odwiedzonych w tej podróży:
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory