Afr2000tyt_pl.jpg (26963 bytes)

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część V A -   Burkina   Faso    -    Part  five "A"

Zbiorowa  afrykańska taksówka czyli "taxi brousse" wiozła mnie w kierunku granicy z Burkiną Faso. Gdzieś po drodze w maleńkim miasteczku przystanęliśmy na rozwidleniu dróg. Lewa strzałka pokazywała BAMAKO, prawa - OUAGADOUGOU.  Fascynujące nazwy, które niegdyś jako chłopiec z trudem sylabizowałem wędrując palcem po mapie...   Po raz któryś tego dnia starłem z czoła lepką warstwę potu i czerwonego pyłu i pomyślałem: warto przebyć tysiące kilometrów już choćby po to by pewnego dnia stanąć przed takim niezwykłym drogowskazem...

Africa2000mp.jpg (48361 bytes)

Wioska graniczna po stronie Wybrzeża Kości Słoniowej nazywała się Niangoloko.  Potem był mostek na rzece i kilka kilometrów jazdy przez busz.  Wreszcie burkiński posterunek w Yendere. Odprawa idzie tu sprawniej i co najważniejsze funkcjonariusze znowu się uśmiechają!   Burkina od pierwszych minut zdobywa moją sympatię!... 

Po kwadransie nasza landara pędzi już dalej wśród sawanny z której od czasu do czasu wyrastają malownicze baobaby. -Chętnie zabieram do mojego wozu białych turystów - zwierza mi się kierowca - wtedy wojskowi na posterunkach po tamtej stronie traktują nas trochę lepiej i nie są tak nachalni w dopominaniu się o łapówki! 

Jedyne miasteczko na trasie to Banfora.  W pobliżu są wodospady i jeziorko w którym mieszkają hipopotamy.  Jeśli będziecie mieli dość czasu, to warto tu zrobić przystanek...

Na posterunkach kontrolnych pojawiają się żebrzące dzieci z metalowymi puszkami w rękach - to coś nowego. Widać, że to biedniejszy kraj, ale jego mieszkańcy w swojej trudnej sytuacji wcale nie tracą humoru i chęci do życia... Czasem mignie wśród zarośli malownicze skupisko glinianych chat.  Wyprzedzamy bez trudu pociąg, który pełznie tak wolno, że pasażerowie w czasie jazdy spacerują po dachach wagonów. Zapadał już zmrok, gdy wtoczyliśmy się w uliczki Bobo Dioulasso - drugiego co do wielkości miasta tego kraiku. Przypadkowo zauważam po drodze szyld polecanego w przewodnikach hoteliku "Le Pacha". Właścicielami są sympatyczni Francuzi. -Za pokój z wiatrakiem i łazienką w korytarzu zapłaci pan 6500 CFA!  To więcej niż oczekiwałem, ale pokój jest duży i czysty, a ja - zmęczony więc zostaję. Niestety w całej dzielnicy trwa awaria sieci wodociągowej - na moje potrzeby dostaję wszystkiego pół wiadra wody. Nie muszę dodawać, jakie to rozczarowanie po dniu spędzonym w kurzu i upale.  Afryka...     Francuzi prowadzą także restaurację, gdzie dużą porcję ryby z ryżem można zjeść za 4000, piwo kosztuje 850, a omlet z kawą na śniadanie - 1500. W "Le Pacha" znajduję kilku zachodnich turystów. Wszyscy zwiedzają kraj wypożyczonymi landroverami. Niestety nikt nie zmierza w moją stronę...  Udaje się jednak wyciągnąć z nich chociaż trochę użytecznych informacji...

ulica w Bobo wysadzana drzewami kapokowymi

Rano wyruszam na zwiedzanie Bobo - tak miejscowi skracają sobie skomplikowaną nazwę Bobo Dioulasso. Ocienione wysokimi drzewami ulice tworzą tu sympatyczny nastrój...        Najciekawszym obiektem w mieście jest Grande Mosque - muzułmańska świątynia z 1880 roku zadziwiająca oryginalnym stylem. Nazywają go stylem sudańskim, ale byłem w Sudanie i takich meczetów nie widziałem wiec myślę że trafniejsze będzie określenie: styl Sahelu lub styl saharyjski.   

O krok od meczetu jest miejsce, gdzie rozłożyli swoją produkcję miejscowi garncarze, a za ich stylowymi domkami rozpościera się niezbyt rozległe, ale wciąż bardzo autentyczne Stare Miasto (Vieux Quartier) - labirynt wąskich uliczek wypełnionych gliniakami. Przed meczetem urzęduje kilku bardzo natarczywych przewodników oferujących nawet wizyty w typowych domach, ale nie wzbudzają zaufania...
Ciekawostką w Bobo jest budynek dworca kolejowego nawiązujący swoją architekturą do saheliańskiego stylu. Mizerną współczesną katedrę można sobie spokojnie darować...   Co jeszcze warto zobaczyć? 

Tak - w Czarnej Afryce niewiele znajdziecie zabytków architektonicznych, w dodatku zachodnia część kontynentu (w odróżnieniu od wschodniej) nie może się pochwalić bogactwem fauny - nawet w nielicznych parkach narodowych pozostały tu tylko śladowe ilości zwierząt.      Dla mnie najciekawsi byli tu ludzie.   Czarni, szczerzący zęby w uśmiechu, patrzący z zaciekawieniem na białego faceta snującego się samotnie w tym obezwładniającym upale. Wystarczyło oddać uśmiech i wykazać  trochę zainteresowania ich czarną osobą i...  już miałeś przyjaciela - takiego jak choćby ten wędrowny krawiec na zdjęciu...

Burkina Faso jest państwem pozbawionym dostępu do morza, terytorialnie prawie tak dużym jak Polska. Ludności ma jednak tylko 10,5 miliona.  Jak na Afrykę to jednak sporo...

 

Bez teleobiektywu niewiele można zarejestrować!

W okolicach Bobo w odległości godziny jazdy wyboistą szutrówką  jest w buszu spore jeziorko zamieszkane przez hipopotamy i wodne ptactwo. (H na mojej mapce)   - Publiczna komunikacja tam nie dociera - potrzebny terenowy wóz!  Musisz znaleźć Agence de Voyage Abu Bakar przy hotelu Soba - on organizuje wycieczki!  Znajduję i wkrótce jesteśmy już w drodze...  U celu trzeba jeszcze za 2000 CFA wynająć przewoźnika, bo do "hippos" płynie się łodzią...

Są: najpierw jeden samotnik, potem cała rodzinka licząca 8 czy 9 osobników. Pufają i prychają. Spłoszone pojawieniem się łodzi odpływają wkrótce w kierunku środka jeziora. I choć te hipopotamy swoim zachowaniem mogą turystę rozczarować (wcale nie lubią wychodzić z wody aby pozować, a gdy pływają, to widać im tylko głowy - jak na powyższym zdjęciu) to wyprawa do Mare aux Hippopotames może być ciekawa - również ze względu na to, co można zobaczyć po drodze.   Czerwona szutrówka przebiega obok kilku wiosek... Wystarczy na chwilę przystanąć i wejść między gliniaki, a zaraz zbierze się gromada bosonogich dzieciaków gotowa pozować do zdjęć (nie całkiem bezinteresownie) W nierównych uliczkach i na podwórkach toczy się codzienne życie: w dużych drewnianych stępach - takich jak na zdjęciu - obok kobiety tłuką ziarno na popołudniowy posiłek, starsze kobiety przędą bawełniane nici, wałęsają się niemrawo zmęczone upałem domowe zwierzęta...

W jednej z wiosek znalazłem bardzo fotogeniczny meczecik w stylu Sahelu. Gdy przez szparę w zamkniętych drzwiach zajrzałem na dziedziniec okazało się że ma on wymiary zaledwie 5 na 6 metrów... Ale widać taka świątynia zaspokaja potrzeby mieszkańców... 

Za wioską przez drogę przebiega para małp - jedyna tego dnia. Pisałem już o tym, że w zachodniej części Afryki dzikich zwierząt turysta nie zobaczy wiele...

Podstawą utrzymania ludzi w tych okolicach jest prymitywne rolnictwo, hodowla kóz i owiec oraz uprawa bawełny, której sprzedaż za granice daje aż 45 procent przychodów tego kraju z eksportu. Pryzmy bawełnianych kulek leżą na piasku pod gołym niebem. Nie ma obawy, aby zmoczył je deszcz, bo o tej porze roku (nasza zima) nie spada ani kropla dżdżu - deszcze zaczynają się dopiero w maju... 

Ciekawostką, która mnie zainteresowała są setki stojących wzdłuż drogi termitier, które kształtem przypominają... grzyby. Wysokość tych dziwnych budowli dochodzi do 50 cm... 

Wycieczka trwała 4 godziny. Przewodnik i jednocześnie kierowca spisał sie dobrze więc mogę wam polecić Abu Bakara Sanogo w Bobo - podobno zwykle można go znaleźć pod numerem telefonu 98 28 01

Usiana karłowatymi drzewkami sawanna: typowy krajobraz południowej Burkiny.  Takie widoki królują za oknem samochodu także podczas jazdy do stolicy kraju. Zanim pożegnałem Abu Bakara udało mi się jeszcze wyjaśnić pewną zagadkę: so  to w miejscowym narzeczu dom. A że w okolicy od wieków mieszkają plemiona Bobo i Dioula  to  Bobo Dioulasso - nazwa tego miasta znaczy po prostu "dom Bobo i Dioula" 

W przelotowej ulicy Bobo noszącej dumną nazwę Bulwaru Rewolucji odnajduję miejscową "gare routiere". Autobus do stolicy?  Najbliższy o 14.00!  Jaką klasą pan sobie życzy?  Szeroko otworzyłem oczy: tego jeszcze w Afryce nie było. Okazuje się, ze o tej samej porze odjeżdżają 3 autobusy: 1 klasy, 2 klasy i trzeci z "naturalną" klimatyzacją czyli otwartymi oknami. Decyduję się na drugą klasę za 5 tysięcy CFA. Czas pokaże, że jest to słuszna decyzja, bo ochroni mnie przed tumanami czerwonego pyłu podnoszonymi przez koła pojazdu na licznych objazdach występujących na tej trasie...  W Ouagadougou będziemy już po zmroku - po pięciu godzinach jazdy...

>>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY -

przejście do części 2  relacji z Burkiny Faso                       

 

Powrót na początek tej afrykańskiej podróży - do Nigerii

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory