Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski ©
Część I - Nigeria & Benin - Part one
Od dawna myślałem o odwiedzeniu tego obszaru, ale że jest to dla trampa region wyjątkowo trudny do podróżowania plan był przesuwany z roku na rok. Przyszła jednak w końcu pora, gdy mogłem spożytkować gromadzone całymi latami informacje...
NIGERIA |
Jak sami widzicie na mapce pierwszym państwem na moim afrykańskim szlaku była Nigeria - kraj w chwili obecnej zdecydowanie nie wart odwiedzenia: niebezpieczny, o słabej, ale za to bardzo skorumpowanej władzy, gdzie publiczni funkcjonariusze potrafią pod byle pretekstem wymuszać na cudzoziemcach haracz. A w moim programie Nigeria znalazła się tylko dlatego, że Alitalia zaoferowała mi wyjątkowo korzystną taryfę lotniczą na przelot z Polski do Lagos i powrót z odległego Dakaru do Polski: 660 USD. Postanowiłem wykorzystać przypadkową szansę i poświecić pół dnia na poznanie stolicy Nigerii. Lagos okazało się wielkim, brudnym i zaniedbanym miastem, o zatłoczonym śródmieściu pełnym kurzu i samochodowych spalin. Centrum metropolii położone jest na wyspie i mimo kilkunastu eleganckich wieżowców wzniesionych wzdłuż wąskich ulic nie robi najlepszego wrażenia. |
|
Jedynym "turystycznym" obiektem w stolicy wydaje się być skromne muzeum, w którym eksponuje się ceramikę, ozdoby, instrumenty ludowe i wyroby z brązu. Wszystkiego nie widziałem, bo w centrum miasta nie było światła (ponoć to częste zjawisko). Mniej więcej w połowie długości centralnej ulicy Broad St jest wydłużony plac Tinubu Square, który z dużym prawdopodobieństwem nazwać można centralnym punktem Lagos. Kilka palm wyrasta tu ponad morze kramów. Płaci sie w nich miejscową walutą - naira. Przelicznik jest prosty: 1 USD=100 naira. Bochenek chleba kosztuje 80 naira... |
Zrobiłem na tym placu kilka zdjęć. Grupka miejscowych mężczyzn zauważyła z odległości około 30 metrów, że podnoszę kamerę do oka. Po chwili byli już przy mnie: z krzykiem domagając się pieniędzy. Policjanta oczywiście w okolicy nie było, zrobiło się niewesoło... Tylko spokojowi i temu, że był przy mnie zaprzyjaźniony Murzyn zawdzięczam wyjście z tej opresji. Ambasady wszystkich chyba europejskich krajów odradzają swoim obywatelom piesze spacery po Lagos - nawet w biały dzień. Rzeczywiście: nie jest przyjemnie, ale bez przesady, niektóre wielkie miasta Azji czy Ameryki Płd. wyglądają całkiem podobnie... | |
Po południu żółtym minibusem zwanym dalfu dojechałem z moim tobołkiem i opiekunem do skrzyżowania ulic nazywanego Mile Two. To stąd, z wyboistego i pełnego kurzu placu odjeżdżają różnej wielkości wehikuły w kierunku odległej o zaledwie około 40 km granicy z Beninem. Wybraliśmy zbiorową taksówkę za 400 naira, która przejechała jedną trzecią trasy i... padła. Na szczęście w pobliżu był warsztat naprawczy "Pod Palmą". Przejście graniczne w małej wiosce Owode zapamiętam na długo. A to dlatego, że na białego po nigeryjskiej stronie czeka tam cały ciąg upokorzeń i nagabywań o pieniądze. Jest on kolejno przesyłany od szopy do szopy: tu kontrola jawnej policji, tam tajnej policji, potem antynarkotykowa, sanitarna, immigration, celnicy... A każdy chce coś wyłudzić albo po prostu z nudów popastwić się nad tym białym... Pogranicznik Beninu urzędujący już po drugiej stronie szlabanu, który bezprawnie inkasuje "tylko" 100 naira opłaty za pieczątkę do paszportu wydaje się przy nich aniołem... Ale w końcu jesteśmy jednak w Beninie - o wiele sympatyczniejszym kraju i... zaczynamy mówić po francusku ! Miejsce w zbiorowej taksówce do Cotonou kosztuje 1000 CFA - franków Zachodniej Afryki. | |
BENIN |
|
W poprzednim dziesięcioleciu rządził w kraju bardzo lewicujący prezydent - stąd obecność w Cotonou Placu Czerwonej Gwiazdy i monumentalnych pomników... |
Osobiście wolę dawną nazwę tego kraju - Dahomey. Jest on trzy razy mniejszy od Polski i zamieszkany przez jakieś 6 milionów ludności, której większość wciąż wyznaje animizm. O stolicy - Porto Novo mało kto za granicą słyszał. Bo administaracja skupia się w głównym mieście - Cotonou mającym tą rzadką zaletę, że port lotniczy zlokalizowany jest właściwie w mieście - na upartego można dojść do niego na piechotę. Tylko po co dźwigać plecak w afrykańskim wilgotnym upale? |
W Cotonou po raz pierwszy zetknąłem się z motocyklowymi taksówkami. Potem okazało się, że kursują we wszystkich miastach Beninu. Kierowcy mają oczywiście licencje i ubierają do pracy wypłowiałe służbowe koszule - w każdym mieście innego koloru. Płaci się grosze: za przejazd w stolicy 100-200 afrykanów czyli 20-30 centów USA za kurs. Białego niektórzy próbują naciągnąć na wyższą opłatę więc trzeba ustalić cenę przed wyruszeniem w trasę. Na siodełku skutera czy lekkiego motocykla jest przewiewnie... A jakie wspaniałe pole obserwacji ! | |
Nie było łatwo odnaleźć tani "Pension de Famillies Amazon". Zatem specjalnie dla was wskazówki: Stań tyłem do wejścia do kościoła St Michel. Przed sobą ujrzysz piaszczystą uliczkę. Idź nią prosto. Po ok. 150 metrach zobaczysz na rogu po prawej tłumek dzieci - to szkoła. Na rogu naprzeciw szkoły różowy budyneczek - to właśnie twoja "pension", gdzie za 5500 CFA dostaniesz pokój z wiatrakiem i prysznicem. Piaszczysta uliczka w Cotonou - nie pamiętam nawet czy miała nazwę... Polubiłem tą moją uliczkę, wyjętą jakby ze starej opowieści o Afryce. Jej garkuchnie, kramy i warsztaciki schowane pod cienistymi drzewami. Jej trwający wiecznie spektakl: Wystarczyło usiąść gdzieś z boku z butelką chłodnego piwa za pół dolara i patrzeć, patrzeć: na czarne dziewczyny sunące z koszykami na głowach, wędrownych przekupniów podzwaniających metalowymi kubkami, na baby z nabożeństwem nakładające z gara porcje ryżu z potrawką, na zerkających łakomie na twoje zakurzone sandały pucybutów... | |
Historycznych budowli w Cotonou nie uświadczysz. Aby zobaczyć zabytki tego kraju trzeba wybrać się do dawnej stolicy królestwa Dahomeju - do Abomey. Jedzie się tam za 1600 "afrykanów" wśród ananasowych plantacji (w kramach przy drodze za dorodny ananas płaci się równowartość złotówki). Na postojach dziewczyny wciskają przez okna torebki z obranymi ze skórki pomarańczami: 5 szt za 100 CFA... W końcu jest Abomey, z otoczonym wysokim murem kompleksem królewskiego pałacu. Za wstęp inkasują tu 1500 CFA dając mi używany bilet. Parterowe budowle kompleksu nie wiadomo dlaczego fotografować można tylko na pierwszym dziedzińcu (patrz obok). Gliniane, czerwone i białe ściany, przed którymi wystawiono stare armaty... Przewodnik gorliwie prowadzi dalej... (licząc oczywiście na napiwek) | |
W tworzących prawdziwy labirynt budynkach oglądałem pamiątki po kolejnych, czarnych królach. Ozdobne laski - symbole władzy, fajki, naczynia stołowe i wreszcie w oddzielnej sali kolekcję tronów kolejnych władców panujących od 1600 roku. I tu mój przewodnik sam zaproponował mi zrobienie zdjęć - oczywiście za łapówkę. -Ja bedę pilnował przy drzwiach, a ty fotografuj! Skorzystałem - a efekt widzicie obok. Haftowane parasole też są królewskie! | |
W obrębie kompleksu, w
okrągłej budowli przypominającej dużą afrykańską chatę znajduje się grobowiec
króla Glele, który panował w latach 1858-89. To ponoć najświętsze miejsce w
kompleksie. Po zdjęciu butów można wejść do środka aby zobaczyć między innymi
królewskie łoże i wachlarz monarchy... Pałac w Abomey jest miejscem stosunkowo często odwiedzanym przez turystów (często jak na Benin - podczas mojej wizyty widziałem ich raptem troje). Dla tych właśnie turystów w podcieniach na pierwszym podwórcu miejscowi rozłożyli cały rząd kramów z rękodziełem - są figurki z metalu i drewna, stroje ludowe, makatki z naszywanymi skrawkami barwnych materiałów. Ceny umiarkowane, choć oczywiście trzeba się ostro targować. Warto tu coś kupić, bo sklepy z pamiątkami w tym kraju raczej trudno znaleźć. Wyjątkiem jest dość drogie centrum rękodzieła w Cotonou... |
|
Przy wjeździe do miasta stoi spiżowy pomnik ostatniego króla Dahomeju - Behanzina. To bohater narodowy i symbol walki z kolonializmem. Nie chciał podpisać Francuzom traktatu poddającego Dahomey pod kolonialne zwierzchnictwo Francji za co Francuzi wywieźli go do innej swojej kolonii - na Martynikę. Niepodległy od 1960 roku Benin bardzo korzystnie prezentuje się na tle innych krajów Afryki Zachodniej. Stabilna, w miarę sprawna i tylko umiarkowanie skorumpowana władza sprawia że kraj jest w miarę bezpieczny. Ludzie są sympatyczni, komunikacja lepsza niż gdzie indziej, a międzynarodowa pomoc wykorzystywana na budowę dróg i rozwój infrastruktury turystycznej... Słowem - polecam Benin jako cel turystycznych wypraw. Niestety po wizę do tego kraju musiałem zwrócić się do ich ambasady w Brukseli. Ale jest podobno także inna i bliżej - w Bonn. | |
Aby poznać prawdziwy Benin trzeba jednak wyjechać poza stolicę. Pomógł mi przypadek: w drodze do dawnej stolicy kraju - Abomey miałem przymusową przesiadkę w miasteczku Bohicon. Biednie jak wszędzie... Ale tu raczej rzadko widzi się białego człowieka, ludzie spokojniej reagują na widok aparatu i w wypełnionych czerwonym pyłem uliczkach można podpatrzeć wiele scenek z codziennego życia... | |
Na niewielkim bazarze, zadaszonym chrustem i palmowymi matami czarne przekupki paradujące często z odkrytymi piersiami sprzedają świeże i gotowane warzywa. Dalej ryby suszone (strasznie cuchną w tym upale!) i ryby pieczone na miejscu na ruszcie. Są oczywiście tropikalne owoce. Zgraja sympatycznych, bosonogich dzieciaków towarzyszy mi w wędrówce od kramu do kramu, nieśmiało i z ciekawością zaglądając do mojej torby. | |
Nie, nie można im dawać ani
cukierków ani długopisów bo od razu z krzykiem wyciągną się wszystkie ręce. Ci, dla
których nie starczy prezentów popatrzą na ciebie z nienawiścią, a na następnemu
białemu który pojawi się na bazarze towarzyszyć będą bez przerwy okrzyki:
"Cadeau, cadeau!" Sól w tym gorącym kraju jest artykułem pierwszej potrzeby i można tu znaleźć kramy króre specjalizują sie w handlu wyłącznie tym artykułem (jak ten na zdjęciu obok). Czekałem około godziny zanim skompletowaliśmy pełną "załogę" dla zbiorowej taksówki wracającej do stolicy. Kierowcy bezlitośnie upychają pasażerów: dwóch z przodu, czterech z tyłu. Wiem już, że najlepsze jest miejsce z przodu przy oknie, bo pasażer-sąsiad siedzi już właściwie na drążku ręcznego hamulca... Warto pamiętać, że można wysiąść po drodze - w Abomey-Calavi, aby zobaczyć lagunę Ganvie... |
|
Jedną ze sztandarowych atrakcji turystycznych Beninu jest położone w niewielkiej odległości od stolicy płytkie Jezioro Ganvie - ze swoimi wioskami zbudowanymi na wodzie, a dokładniej - na palach i wysepkach. Na przystani (około 500 metrów od przelotowej szosy) działa sprawna agencja turystyczna oferująca wycieczki do wiosek na wodzie. Inkasują od 2300 CFA/os za rejs zwykłą łódką do 3300 - motorową - jeżeli skompletuje sie przynajmniej 5 osób. Mieszkańcy wiosek sa niestety bardzo popsuci przez turystów - trudno ich uwiecznić na kliszy bez sutej zapłaty... | |
Zanim w Beninie pojawili się francuscy kolonizatorzy kwitł tu handel czarnymi niewolnikami - organizowany przez mniej lub bardziej oficjalnych przedstawicieli różnych europejskich nacji. Budowali forty na wybrzeżu, wyprawiali się do interioru po czarny towar. Ładowali go na statki i wyprawiali za Atlantyk... Bodaj największym ośrodkiem tego procederu było Ouidah - malownicze miasteczko na zachodzie kraju, gdzie w dawnym portugalskim forcie jest dziś ciekawe muzeum. | |
Z miasteczka do morskiego wybrzeża prowadzi wśród palm 4-kilometrowa, piaszczysta "droga niewolników". Przeszedłem ją w skwarze... Uff! Plaża była szeroka i zupełnie pusta... |
|
Przy poparciu UNESCO kilka lat temu wybrzeżu u krańca "drogi niewolników" wzniesiono dla upamiętnienia tysięcy tych, co odpłynęli stąd do Ameryk symboliczną bramę. To bardzo ładne miejsce. A w płaskorzeźbach cokołu znajdziecie warszawską syrenkę, która jak się okazuje należy także do symboliki popularnego w Beninie kultu voodoo. | |
Jeszcze dalej na zachód - już bardzo blisko granicy Togo leży rybacka wieś Grand Popo. U krańca wioski przy plaży jeszcze w czasach kolonialnych wybudowano "Auberge de Grand Popo" - mały zajazd w którym obok klimatyzowanych pokojów można znaleźć również takie z wiatrakiem po 8500 CFA (jest nawet czysty ręcznik i moskitiera). W wiosce na ogrodzonych żerdziami "campingach" trampy mogą rozbić namiot... Idealne miejsce dla relaksu - tu spedziłem moją ostatnią noc w Beninie... | |
Wczesnym rankiem "moto" dowiozło mnie do głównej szosy. Kiedy rozglądałem się tam za zbiorową taksówką jadącą do przejścia granicznego kierowca skutera sam zaproponował: -To niedaleko - dowiozę cię do samej granicy... Uzgodniliśmy cenę - 1000 "afrykanów" i... pojechałem - wzdłuż łańcuchów nadbrzeżnych palm pod którymi przycupnęły kryte strzechą rybackie chatki. Po drodze, w podmuchach gorącego wiatru wyschła przepocona już od rana koszula. A tam, gdzie zeskoczyłem ze skuterowego siodełka czekała nowa przygoda... | do Togo |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory