Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos
Część III B - GHANA - Part three "B"
Po zwiedzeniu stolicy Ghany wyruszyłem publicznym minibusem w interior - do miasta Kumasi, które od stuleci jest stolicą królestwa Ashanti. Pisane źródła historyczne są skąpe, ale wiadomo, że jeszcze w XVII stuleciu królowie Ashanti zjednoczyli pod swoim berłem tereny kilku mniejszych murzyńskich monarchii i kontrolowali handel na szlakach wiodących w kierunku wybrzeża. Ich stolica nie ustępowała podobno swoją infrastrukturą wielu miastom ówczesnej Europy. Władca kraju, któremu przysługiwał tytuł Asantehene zatrudniał muzułmańskich sekretarzy, którzy potrafili porozumiewać się z kupcami z północy, prowadzącymi karawany z Sahelu. Europejczycy zaczęli się tu pojawiać dopiero pod koniec XV wieku szukając złota i kości słoniowej. Sto lat później produkty te utraciły swą dominującą rolę w handlu na rzecz niewolników. I choć królestwu Ashanti nie przynosi to zaszczytu to wiadomo, że bogaciło się ono również na sprzedaży żywego towaru białym handlarzom rezydującym w fortach na wybrzeżu. Ci ostatni nie musieli się wcale zapuszczać w głąb lądu - czarni sami przyprowadzali czarnych na sprzedaż: nieprzyjaciół lub poddanych... |
|
Jechaliśmy wśród buszu ponad który od czasu do czasu wystawały zielone korony wysokich drzew. Lasy zdarzały się rzadko. Deforestacja jest poważnym problemem Afryki. Przy drogach często można tu zobaczyć wystawione worki z węglem drzewnym. Kierowcy przejeżdżających pojazdów zabierają je do miast, by sprzedać z zyskiem. Ten węgiel drzewny to podstawowe paliwo używane w tutejszych gospodarstwach domowych. Aby go dostarczyć wycina się resztki sędziwych afrykańskich drzew. A nowe nie rosną na tyle szybko aby odtworzyć ubywający drzewostan... | |
Wielogodzinną podróż urozmaicił nam
czarny kaznodzieja który przez wiele kwadransów podniesionym głosem tłumaczył nam
zasady pobożnego życia. Słuchałem cierpliwie razem z Murzynami. Zrozumiałem niewiele,
bo posłanie wygłoszone zostało w lokalnym języku Ga... Już w autobusie spotkałem pierwszych jegomościów w strojach przypominajacych rzymskie togi... I tu pora napisać o współczesnych Ashanti. Jest ich podobno w Ghanie około 4 milionów. Z dumą noszą swoje tradycyjne, powłóczyste szaty. Szaty jak mi się wydaje niezbyt praktyczne, bo bez przerwy trzeba podtrzymywać i poprawiać różne ich fragmenty. Kumasi ma około miliona mieszkańców. W mieście jest uniwersytet. Często odbywają się tu różne festiwale i tradycyjne święta wyznaczane według kalendarza Ashanti, mającego 42-dniowy, powtarzający się cykl. |
|
Pierwsze kroki po przybyciu do
Kumasi skierowałem oczywiście do królewskiego pałacu o którym wiedziałem z
przewodnika, że jest udostępniony do zwiedzania. Pałacowe tereny otoczone są wysokim
płotem. Sam pałac przypomina raczej taką większą willę. Ale z tyłu budują już
drugi - nowocześniejszy. Za zrobienie tego zdjęcia przez szparę w pałacowym płocie mało nie oberwałem. Wypatrzył mnie policjant. -No tak, był napis na bramie, że nie wolno fotografować, ale sądziłem, że odnosi się tylko do robienia zdjęć za bramą!- tłumaczyłem skruszony... |
|
U wartowników przy bramie trzeba było zostawić wszystkie aparaty i kamery. Wstęp kosztuje 5000 cedi. Przed budynkiem stoi unieruchomiona na kołkach czarna limuzyna - Mercedes 600. W podcieniu na podwórzu wyświetlają nam z taśmy video film o historii królestwa. potem oglądam "mówiące bębny" czyli tam-tamy i królewskie lektyki, w których niesiono władcę, gdy wybierał się na wybrzeże. Wreszcie z moim obowiązkowym przewodnikiem (nie protestował specjalnie, gdy nie dostał napiwku) poszliśmy do pałacowego muzeum oglądać ozdobne trony, broń, kryształowe kieliszki i zastawę stołową. Czego tam nie ma! Stareńki telefon i radio, baldachimy, stare zdjęcia, czarne strzelby królewskiej gwardii i manekiny poprzednich par królewskich przybrane w bogate, tradycyjne stroje. Srebrna waza na wodę do picia, którą niesiono za królem, gdy opuszczał pałac. Są oczywiście królewskie insygnia: długie fajki, złoty topór, popielniczka. Osobno eksponuje się Tata swords - zdobione złotem miecze sprzed 200 lat... Podobno po wytrwałych staraniach można uzyskać audiencję u króla lub u któregoś z członków królewskiej rodziny. Dworska etykieta wymaga wtedy, by pojawić się w pałacu z butelką whisky, a jeszcze lepiej z dwiema... |
Poprzedni król Ashanti - zmarł w 1999 roku (zdjęcie kupione w pałacowym sklepie z pamiątkami) |
Ashanti kilka razy podrywali
się do walki z brytyjskimi kolonizatorami. Doszło nawet do tego, że ich króla pojmano i
wywieziono na Szeszele. Powrócił z wygnania w 1924 roku. Poprzedni król panował
miłościwie przez 29 lat. Miał 8 żon i 21 dzieci. I pamięć o nim
"jest wciąż żywa" - czego dowodzi obecność wielkiego bilboardu przed
pałacem. Od roku Ashanti mają nowego, młodego króla o imieniu Nana Osei Tutu II. Królowi Ashanti przypada dziś w państwie prawie wyłącznie rola reprezentacyjna. Mianuje on chiefów czyli wodzów rządzących w poszczególnych wioskach. |
|
Choć Kumasi ma kilkaset lat historii to zabytkowych budowli tu nie zobaczymy - podczas czwartej wojny z Ashanti w 1874 roku Brytyjczycy zniszczyli miasto, które później - w 1901 roku zostało niemal doszczętnie spalone. Obok pałacu królewskiego największą atrakcją miasta jest wielki bazar (Central Market) na którym handluje podobno aż 10 tysięcy sprzedawców. Czego tu nie ma! Od żywności w rozmaitych odmianach przez tekstylia, używane ciuchy, wyroby ze skóry, lekarstwa tradycyjnej medycyny. Fascynują sterty tropikalnych owoców o nieznanych Europejczykowi nazwach i zapasy towaru płynące ponad tym wszystkim na głowach Murzynek. | |
Nie widziałem natomiast na bazarze ziarna
kakaowego, którego produkcja daje podobno aż jedną trzecią przychodów Ghany z
eksportu... Słomkowe kapelusze z szerokim rondem służą oczywiście do ochrony przed palącym słońcem. Czasem widząc wycelowany w siebie obiektyw aparatu staruszki zasłaniają się kapeluszem, ale wynika to chyba raczej ze wstydu (wstydzą się swojego ubóstwa i domniemanej brzydoty) niż z niechęci do cudzoziemca. |
|
Gdzieś ponad tym kolorowym tłumem widać
wieże kościoła. Warto może zwrócić uwagę, że odsetek chrześcijan w tym kraju
oceniany na ponad 50% jest znacznie wyższy niż we wszystkich krajach sąsiednich. W królewskim mieście mieszkałem w nieco zapuszczonym Hotel de Kingsway, pamiętającym Brytyjczyków (za 30000 cedi). Wieczorem byłem na dole na dyskotece zorganizowanej dla uczestników... pogrzebu. Miejscowi pocili się solidnie w swoich powłóczystych szatach pląsając dostojnie w rytm afrykańskiej muzyki i popijając piwo po 3000... |
|
Z Kumasi na wybrzeże wracałem "tro-tro" czyli mikrobusem. Trafiła mi się przednia ławka, gdzie upchnięto mnie między dwiema Murzynkami. Tym razem oprócz 7500 cedi za bilet musiałem zapłacić 2000 za przewożony na dachu plecak. Gdy po kilku godzinach jazdy wśród buszu i gliniaków wylądowałem w Cape Coast kleiłem się od potu... W Amkred GH byłem jedynym gościem. Jeszcze tego samego dnia wyruszyłem oglądać ładnie odrestaurowany miejscowy fort.. | |
Historycznych fortów na wybrzeżu Ghany
jest kilkanaście. Ciągną się od stolicy aż do granicy z Wybrzeżem Kości Słoniowej.
Miały chronić białych i ich interesy - handel złotem i niewolnikami. Budowali je o
dziwo nie tylko wysłannicy mocarstw kolonialnych - Portugalczycy, Brytyjczycy, Francuzi i
Holendrzy ale także Szwedzi i Duńczycy. Przetrwały do dzisiaj w bardzo różnym
stanie. Tylko niektóre sposród nich zamieniono na obiekty muzealne. Te które warto
zobaczyć, gdy ma się dostatecznie dużo czasu to: Apam, Anomabu, Cape Coast, Elmina,
Shama, Sekondi, Dixcove, Princess Town, Axim i Beyin. Pozostałe zdecydowanie można sobie
darować... W tej cześci Afryki zabytków w ogóle nie ma wiele i dlatego forty
Ghany uznawane są za dużą atrakcję turystyczną. Fort w Cape Coast zwiedza sie z przewodnikiem przybranym w tradycyjną szatę kente. Wstęp kosztuje 15.000 cedi. Armaty na murach, lochy dla niewolników, małe muzeum w pomieszczeniach załogi... |
|
Zameczek w Cape Coast wznieśli Szwedzi w XVII wieku. Był on potem siedzibą brytyjskiej administracji kolonialnej - aż do 1876 roku, kiedy to gubernator ze swoim otoczeniem przeprowadził się do Akry. Niemniej ciekawe od historycznych fortów jest życie miejscowych rybaków. Taki widok roztacza sie z murów fortu na miejscową ruchliwą plażę z której wyruszają na połów rybackie łodzie. Rybołówstwo i przetwarzanie odłowionych ryb to podstawa zatrudnienia mieszkańców tego miasteczka, które choć jest stolica dystryktu to ma zaledwie 60 tysiecy mieszkańców. Miasteczko jest bezpieczne - przyjemnie przejść się wieczorem ulicami na których przy płonacych kagankach przekupki sprzedają owoce, naleśniki, smażone ryby i napoje... Także fufu - kasza z maniokowej mąki na gęsto. Często kupowałem smażone w palmowym oleju miejscowe pączki (donuts) - tanie to (100 cedi za sztukę), pożywne i ma się gwarancję, że po spożyciu nie będzie kłopotów z żołądkiem... |
|
W odległości 10 kilometrów od Cape Coast leży miejscowość Elmina, której atrakcją jest jeden z najstarszych fortów Zachodniej Afryki. Fort St George został zbudowany przez Portugalczyków w XV wieku. Potem przejmowali go kolejno Holendrzy i Brytyjczycy. Dziś fort jest obiektem muzealnym - wstęp kosztuje 7000 cedi. Nie ma obowiązku korzystania z przewodnika, samemu można wędrować po murach, zaglądać do lochu i próbować odczytać stare portugalskie napisy... | |
Aby dojść do zameczku trzeba przejść
przez most na lagunie. Jest to doskonałe miejsce dla zrobienia zdjęć barwnego
rybackiego portu, który rozłożył się w lejkowatej zatoczce. Cape Coast i Elmina to zarówno najlepiej turystycznie zagospodarowane jak i najłatwiej osiągalne (dobre drogi dojazdowe) forty na terenie Ghany. Do pozostałych zameczków trudniej się dostać (samotny turysta skazany jest na wynajecie samochodu lub długie oczekiwanie na publiczny transport i wiele przesiadek) i obiekty nie są już tak zadbane... |
|
Naprzeciwko fortu St George na wzgórzu ponad portem Holendrzy wznieśli drugi, nieco mniejszy, ale równie malowniczy fort - St Jago. Niedawno został odrestaurowany i zapewne wkrótce tez będą tu pobierać opłaty za wstęp na maleńki dziedziniec. Trzeba się trochę nasapać zanim stanie się u jego bram, ale wynagradza to widok na okolicę. Zwodzony mostek ponad płytką fosą. Na murach kilka starych armat... Przed murami pasą sie kozy i dokazuja czarne dzieciaki. Chetnie bedą pozować do zdjęcia, a potem zapytaja czy mamy dla nich długopis... Ktoś ich tego nauczył! | |
Wracałem do Cape Coast pieszo. Stworzyło to okazję aby popatrzeć, jak wyglądają nadbrzeżne wioski zamieszkiwane przez ludzi z plemienia Ewe. We wsi odbywała się właśnie zbiorowa zabawa: Nie pozwolono mi wprawdzie robić zdjęć, ale mogłem popatrzeć, jak grają na bębnach i grzechotkach zrobionych z tykw. Tańce były raczej statyczne: ruchy tancerzy przypominały mi dreptanie ptaków - poruszali ramionami jak skrzydłami i kuprem jak ogonem... A monotonna melodia nie miała końca... | |
Kolejnego ranka zmieniając po drodze kilka razy zbiorowe taksówki i "tro-tro" dojechałem do Dixcove - dużej, ale trochę zaniedbanej wsi na zachodnim wybrzeżu Ghany. Tutejszy fort jest zupełnie opuszczony i z zewnątrz prezentuje się mniej okazale niż te, które oglądałem poprzedniego dnia. Dwóch dziadków przy bramie próbowało mi wmówić, ze trzeba zapłacić za wstęp. Żadnych biletów oczywiście nie mieli i skończyło się na symbolicznym napiwku... Tak wygląda dziedziniec fortu. | |
Z Dixcove ścieżką przez las dzieciaki zaprowadziły mnie do sąsiedniej rybackiej wioski - Busua. Ma piękną, szeroką plażę i opinię idealnego miejsca na kilkudniowy wypoczynek. Ponoć najbardziej malowniczo wygląda pod wieczór, gdy z połowu wracają rybackie łodzie. Mnie wśród rybackich domków zabrakło tu palm, które na pewno dodały by urody temu zakątkowi. Plażowanie odłożyłem jednak na później - przecież czekał na mnie kolejny afrykański kraj i nowa przygoda: ruszyłem do przejścia granicznego w Elubo... | |
do Wybrzeża Kości Słoniowej |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory