Część II A # Part two A
|
Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos
Gabon rzadko trafia na nagłówki gazet. Od dawna nie było tam wojny, nie ma klęsk głodu... Gdy osobiście odwiedziłem ambasadę Gabonu w Brukseli oświadczono mi, że wizy w tej placówce nie dostanę bo kompetentny do wydawania gabońskich wiz Polakom jest konsulat francuski w Warszawie. W Warszawie z kolei miła pani oświadczyła, że aplikację wizową owszem może przyjąć, ale musi ją wysłać do Gabonu. Decyzja nie wiadomo czy i kiedy przyjdzie bo nigdy jeszcze nikomu gabońskiej wizy nie załatwiała... Czasu było już niewiele. Doświadczenie podpowiadało mi, że w takich sytuacjach znacznie łatwiej zdobyć upragnioną wizę w jednym z krajów sąsiadujących z Gabonem. Zdecydowałem zagrać va banque i wyjechać z Polski bez tej wizy...
Warto może przypomnieć tu kilka encyklopedycznych wiadomości o tym mało znanym kraju, nazywanym oficjalnie Republique Gabonaise - bo język francuski jest tu językiem oficjalnym. Poza nim czarni obywatele w poszczególnych regionach używają języków tubylczych: Fang, Myene, Bateke, Bapounou/Eschira, Bandjabi... Kraj ma 1,2 mln ludności na która składają się Murzyni z grupy plemion Bantu. Pozostałych obywateli (poza plemionami Bantu) jest tylko 150 tysięcy, w tym około 11 tysięcy Francuzów - doradców i specjalistów. Gabon jest nieco mniejszy od Polski - jego terytorium ma 257 tys. km2. Nie ma tu wysokich gór, we wnętrzu kraju dominują płaskowyże - najwyższy szczyt - Mont Iboundji ma 1 575 m.
|
to było tutaj, Gabon zaznaczony jest na mapce zielonym kolorem... |
30-dniową wizę Gabonu otrzymałem w ciągu 48 godzin w ambasadzie tego kraju w Malabo za 30000 CFA. Potem ubiegałem się jeszcze o 4-dniowe wizy tranzytowe w ich ambasadzie w Sao Tome i po odczekaniu dwóch dni dostałem dwa wjazdy płacąc 50 USD... Droga była ta przyjemność, ale byłem zadowolony, że w ogóle mogłem wjechać do tego obwarowanego kraju... | |
Pierwsze kroki na gabońskiej ziemi postawiłem na tej plaży... Przypłynąłem tu dużą motorową pirogą z przeciwległego brzegu wielkiego estuarium. Po tamtej stronie była Gwinea Równikowa - smutny i zaniedbany kraj o niewyobrażalnej skali biurokracji i korupcji, które dotykają cudzoziemca na każdym kroku. W Gabonie już w pierwszych minutach odetchnąłem z ulgą - tu urzędnicy dokonujący odprawy paszportowej nie dopominali się bezczelnie o łapówki, a kierowca taksówki bezinteresownie wskazał mi najbliższy hotelik stojący właśnie za tymi palmami na zdjęciu obok... Obszerny pokój z wentylatorem w "Motel Esperance" kosztował 10300 CFA. | |
Cocobeach leży na cyplu. Z
jednej strony wielkie estuarium Rio Muni a z drugiej otwarty ocean. Po oceanicznej stronie
przy plaży rozłożyła się rybacka wioska: byle jakie domki z szarych desek
przypominające raczej komórki, obok dymiące wędzarnie ryb a na plaży długie pirogi
którymi wypływają na połowy. Rybacy są sympatyczni, jeśli zapytać, to
pozwolą się sfotografować. Niektórzy spośród nich pochodzą z innych
krajów położonych nad Zatoką Gwinejską. Byłem zaskoczony, kiedy powitali mnie po
angielsku... Jedyne atrakcje Cocobeach to ta rybacka plaża i niewielki bazar na którym sprzedają produkty codziennego użytku, owoce i lokalnie wędzone ryby. |
|
Ale po chleb trzeba się wybrać do jednego z kilku dobrze zaopatrzonych sklepików, które skupiły się w krótkiej uliczce biegnącej od bazaru do boiska sportowego. Po panowaniu Francuzów w krajach Zachodniej Afryki pozostały przynajmniej dwie dobre rzeczy: bagietki i... dość stabilna, związana obecnie na sztywno z kursem euro wspólna waluta, przyjęta nawet przez niektóre kraje tego regionu które wcale nie były kiedyś francuskimi koloniami np. Gwineę Bissau czy Gwineę Równikową. Przekraczając kolejne granice nie musimy się zatem kłopotać, że stracimy na wymianie pieniędzy... I tu i tam płaci się frankiem CFA (Communaute Financiere Africaine). | |
Warto
wszakże wiedzieć, że w obiegu są dwa różniące się wyglądem komplety banknotów i
monet: zachodni i centralny. Są one identyczne co do wartości, ale zamienne tylko
u cinkciarzy i w bankach (w sklepach nie zawsze chcą honorować CFA z innego
regionu). Granica między strefą franka Afryki Zachodniej (BCEAO-XOF) i franka
Afryki Centralnej (BEAC-XAF) przebiega wzdłuż wschodnich granic Beninu, Burkiny i
Mali... Wszyscy sąsiedzi Gabonu używają "centralnych" franków
afrykańskich więc turysta wymieniwszy walutę w pierwszym kraju po drodze nie ma tu
płatniczych problemów. 1 euro to około 675 CFA (wymawiają: sefa) |
|
Z Cocobeach do
stolicy nie jest daleko . Przynajmniej na mapie. Niestety kiepski stan drogi i biurokracja
sprawia, że podróż do stolicy publicznym mikrobusem trwa 3,5 godziny i kosztuje
4000 CFA + 1000 za plecak. Przyzwoitych asfaltowych dróg w tym kraju jest niewiele. Dlatego taką ważną rolę w komunikacji odgrywa zaznaczona na mapie czerwonym kolorem linia kolejowa. Dociera aż do Franceville. Linię tą wybudowano oczywiście nie dla wygody ludności ale dla wywożenia z interioru bogactw naturalnych tego kraju. Ale przy okazji wozi podróżnych: podobno bardzo punktualnie i jak na Afrykę komfortowo: w klimatyzowanych wagonach. Stołeczna stacja Transgabonais znajduje się na przedmieściu Owendo. Specjalnie dla Was przywiozłem informacje o rozkładzie jazdy, których wcześniej nie mogłem się doszukać w internecie: |
|
Ekspres "L'Equateur" - odjazdy z Owendo: w środy i niedziele o 21.35 oraz w soboty o 14.00. Przyjazdy do Franceville odpowiednio o 7.25 i 23.50. Wyjazdy z Franceville: wtorki i piątki o 21.20 oraz w poniedziałki o 9.00 Bilet klasy 1 - 41800 CFA, klasy 2 - 33000 CFA | Dodatkowe ekspresy NTSA odjeżdżają z Owendo we wtorki o 9.35 i piątki o 21.35. A w piątki o 15,20 jedzie także "autorail" ale tylko do Booue (20,10) wracając stamtąd w niedziele o 15.20... |
Ja jednak jechałem
do stolicy zwykłym, rozklekotanym minibusem. Ta szeroka szutrowa droga tylko
pozornie wygląda tak przyzwoicie. W rzeczywistości przetykana jest wykrotami
i kałużami i trudno na niej rozwinąć większą szybkość. Kiedy w końcu na drodze pojawiła się asfaltowa nawierzchnia zobaczyłem przy kępie trzciny cukrowej ustawione na drodze dwie beczki i bambus przegradzający drogę... Dwaj czarni żandarmi siedzieli w budce obok, w przyjemnym cieniu... Nie chciało się im nawet wyjść na drogę... Poszliśmy pokornie do tej budki: władza to władza... -Paszport i książeczka szczepień! Mnie załatwili szybko, ale nad ciemnoskórą resztą towarzystwa pastwili się chyba z pół godziny... |
|
Tak wyglądają chaty w
mijanych wioskach. Dzięki eksploatowanym z pomocą zachodnich koncernów
bogactwom naturalnym dochód narodowy na głowę mieszkańca wynosi w Gabonie około 3500
dolarów. A mieszkańcy żyją sobie w takich warunkach jak tutaj widać. Mimo
woli ciśnie się na usta pytanie: gdzie przepadają te pieniądze? W
literaturze czytałem o pałacu prezydenckim za 800 mln dolarów... Na przedmieściach Libreville zjechaliśmy do warsztatu samochodowego gdzie czarni chłopcy skwapliwie umyli nasz pojazd. Współpasażerowie nie protestowali choć trwało to prawie pół godziny... Czyżby policja nie wpuszczała do centrum miasta "brudasów"? Wkrótce na szosie zaczęło przybywać pojazdów. Pojawił się nawet odcinek autostrady (jak się później okazało - prowadzący w kierunku lotniska). To już było Libreville! |
|
W stolicy mikrobusy z reguły kończą bieg Gare Routiere de Mont Bouet. Ta stacja autobusowa okazała się sporym placem bez żadnych stosownych budynków na którym stoją o każdej porze dnia rzędy mikrobusów malowanych w miłe dla oka Polaka biało-czerwone barwy. Czasem, wyjątkowo przemknie tędy duży miejski "berliet". Autobusowy plac graniczy z wielkim bazarem. | |
Reprezentacyjną arterią stolicy jest przebiegający wzdłuż brzegu dwujezdniowy Boulevard d'Independence nazywany także mniej wyszukanie Boulevard de la Mer. Tu znajdziecie główną pocztę, dwa biura Air Gabon i oczywiście okazały pałac prezydencki, którego broń Boże nie wolno fotografować. Fotografować w ogóle jest tu trudno... Nie dlatego żeby ktoś na ciebie od razu krzyczał, ale z tego powodu, że turysta z aparatem czy kamerą jest tu wciąż rzadko spotykanym gatunkiem i jego pojawienie się wzbudza niezdrowe zainteresowanie... | |
W Gabonie baza hotelowa dla niskobudżetowych turystów jest adekwatna do rozmiarów tej gałęzi turystyki. Czyli prawie nie istnieje. Na szczęście w różnych miejscowościach kraju przy katolickich misjach i parafiach funkcjonują pokoje gościnne udostępniane backpackerom za niewygórowaną opłatą. W stolicy kraju są trzy takie miejsca. Ja zatrzymałem się w skromnym Maison Libermann (na zdjęciu obok) przy Boulevard Bessieux, gdzie za pokój z ciepłym (!) prysznicem na korytarzu płaci się 6000 CFA. Cena pokoju klimatyzowanego to 10000. Za pościel trzeba dopłacić następne 2000 ale tylko za pierwszy dzień... | |
Turystyka w tym kraju dopiero raczkuje. Istnieją dwie agencje obsługujące turystykę przyjazdową: rutynowana Voyages Mistral i początkująca Equasud, nastawione jednak na obsługę gości z grubym portfelem i raczej z krajów frankofońskich (w biurze Mistrala pracuje tylko jedna osoba znająca angielski). W Libreville od niedawna funkcjonuje rządowe biuro informacji turystycznej, ale sympatyczne panienki (fotka obok) po konkretne informacje odsyłają turystów do "Mistrala". Biuro wydało nawet kolorową mapkę kraju w wersji anglojęzycznej ale kiedy poprosiłem o plan Libreville to okazało się, że dyrektor zamknął plany w szafie i "wyszedł w bardzo ważnej sprawie". Pozostała mi mapka z przewodnika "Lonely Planet"... | |
Strony internetowe wspomnianych agencji w Gabonie: Mistral: http://www.internetgabon.com/jtourisme/MISTRAL.HTM Equasud: http://www.tourisme-gabon.com/tour_operator/travel.html
|
Więcej o Libreville w następnym odcinku: >>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG DALSZY - przejście drugiej części relacji z Gabonu |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page