czyli  Wyspa Świętego Tomasza

Część III C relacji z podróży po Afryce Równikowej  -    Part three "C"

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Witam Was na trzeciej stronie cyklu o Sao Tome. Dlaczego zdecydowałem się stworzyć tyle stron o jednym i do tego tak małym kraju?  Bo jest  niepowtarzalny, a przy tym w Polsce mało znany. Nawet prestiżowy przewodnik wydawnictwa Lonely Planet poświęca mu tylko kilka lakonicznych stron na których znalazłem zresztą błędy...  Mam nadzieję, że ta relacja wypełni istniejącą lukę i skłoni polskich podróżników do zajrzenia do tego sympatycznego zakamarka Afryki. Ruszajmy zatem dalej zatłoczonym i wypełnionym muzyką mikrobusem wzdłuż brzegów wyspy...

STomap.jpg (47584 bytes)

Choć turystyka przez zagranicznych ekspertów uważana jest za wielką szansę Sao Tome to władze tego kraju same niewiele robią dla jej rozwoju. Pobierają opłaty wizowe (50 USD - ale ostatnio mówi się o tym, ze zniesienie tej opłaty mogło by zachęcić zagranicznych turystów) oraz opłatę lotniskową, która nigdy nie jest wliczona do biletu i płatna jest o dziwo w dwóch walutach: 20 USD i 3700 dobra.             Nieliczne agencje turystyczne i dwa renomowane ośrodki plażowe prowadzone są tu przez cudzoziemców.   Przy "Ministerio de Comercio, Industria e Turismo" jest wprawdzie "Dyrekcja" zajmująca się turystyką, ale nikt tam nie mówi po angielsku.  Z francuskim trochę lepiej - jeden z młodych pracowników - niejaki Gualter Soares (tel. 221 542) zrozumiał o co mi chodzi i próbował mi nawet pomóc. Tylko możliwości miał widać ograniczone...   Zwiedzać zachodnie i północne wybrzeże ruszyłem zatem na własną rękę, korzystając z publicznego transportu...

STom2575.jpg (60106 bytes)

        Żółte taksówki i mikrobusy kursujące po wyspie nie są drogie: za przejazd do Santa Catarina zapłaciłem  10000 dobra czyli niewiele ponad dolara. Są jednak w tym biednym kraju ludzie, dla których nawet te 10 tysięcy (tyle kosztuje znaczek na list do Europy) jest znaczącą kwotą. Oni podróżują jeszcze taniej - okazją lub furgonetkami takimi jak na zdjęciu, które popularne są także na terenach dawnej francuskiej Afryki i nazywają się tam baché.... .
Choć stolica kraju - Sao Tome ma zaledwie 25 tysięcy mieszkańców, zawsze jednak jest to jednak miasto, gdzie ludzie są bardziej obyci, częściej stykają się z obcokrajowcami i nawet czasem próbują wykorzystywać ich dla osiągnięcia jakichś korzyści.  Ludzie, których spotykałem na prowincji byli zawsze bardziej spontaniczni, ciekawi przybysza i chętni do bezinteresownej pomocy...   I nigdy nie próbowali żądać pieniędzy za zrobienie zdjęcia.  A tematów do zrobienia zdjęć było naprawdę wiele.   Zawsze z entuzjazmem wyciągałem kamerę na widok małych dzieci:     Niemowlęta nosi się tu "po afrykańsku" -   ciasno przytroczone do pleców matki.  Lubię to zdjęcie. Nie wiem, czy widzicie, że drugie dziecko przywarło do matczynych nóg i z tego bezpiecznego schronienia ciekawie spogląda na kamerę...                                    

STom2582.jpg (62827 bytes)

STom2596.jpg (36281 bytes)

Plaże po zachodniej stronie wyspy wyróżnia czarny, wulkaniczny piasek - jak tu - na Praia Moca. Wybrzeże nie jest tu tak górzyste jak po stronie wschodniej.  Tylko w jednym punkcie wzniesienia docierają aż na brzeg - wykuto tam dla szosy nawet krótki tunel. Gdzieś tutaj jest miejsce na wybrzeżu zwane Anambo, gzie po raz pierwszy w dzień św. Tomasza 21 grudnia 1470 roku wylądowali Europejczycy.      

STom2580.jpg (65194 bytes)

A to już Santa Catarina. Z nazwy wioski wnosiłem, że znajdę tu przynajmniej wart odnotowania kolonialny kościół pod wezwaniem św. Katarzyny.  Znalazłem jedynie małą, współcześnie wzniesioną kaplicę i takie oto domy na palach. Niemal cała wioska ma taką zabudowę...   Taka konstrukcja chat ma kilka zalet: gwarantuje przepływ powietrza pod podłogą łagodząc skutki upału, w przypadku obfitych opadów zabezpiecza przed wodą no i wreszcie stwarza pod domem cieniste, przewiewne miejsce gdzie można odpoczywać i wykonywać różne prace domowe, włączając w to gotowanie. Wokół chat rosną bananowce - ryby i banany różnych to podstawa tutejszego pożywienia... 

STom2577.jpg (58551 bytes)

U nas nawet w oddalonych od świata wioskach młode mamy jadą na spacer z wózkiem. Tutaj do przechowywania niemowlęcia służy wymoszczona szmatami miska.          
Popatrzcie ile głów zmieściło się na tym zdjęciu!   Mój przyjazd do Santa Catarina był sensacją - chętnych do pozowania do zdjęć było aż nadto. W pewnym momencie stało się to dla mnie nawet kłopotliwe - bo gromadka dzieciaków zaczęła się popisywać przed obiektywem, a ja musiałem odmawiać ich prośbom o kolejne zdjęcie...

STom2584.jpg (54240 bytes)

STom2586.jpg (56778 bytes)

Plaża tu kamienista. Na niej leżą w nierównym szeregu wyciągnięte na ląd rybackie łodzie-dłubanki. Niektóre z nich zaopatrzone są w prymitywny żagiel.  Tu i ówdzie wałęsają się szukające odpadków prosiaki... 

STom2592.jpg (63978 bytes)

Sklepów w naszym rozumieniu tego słowa tutaj, na prowincji nie ma. Zastępują je małe drewniane budki z jednym okienkiem z przodu. Nazywają to "baraka".  W takiej barace sprzedaje się podstawowe artykuły spożywcze, napoje (w tym niestety alkohol).

 

STom2598.jpg (69546 bytes)

Między Santa Catarina i Esprainha mijałem liczne i malownicze palmiarnie - lasy z tysiącami kokosowych palm. Zbiera się tu orzechy kokosowe by pozyskiwać z nich koprę - surowiec do produkcji między innymi oleju na i oczywiście wiórek kokosowych. Suszarnie kopry widziałem w nadmorskim przysiółku Diogo Vaz.     

STom2605.jpg (54277 bytes)

Drugim co do wielkości miastem wyspy i całej republiki jest Neves - położony właśnie na zachodnim wybrzeżu. Jest tu niewielkie nabrzeże mogące przyjmować małe statki handlowe. W rzece Rio Contador, który uchodzi tu do morza kobiety piorą (często z dziećmi na plecach). Rzeka pełni też funkcję miejskiej łaźni, gdzie pucują się krajowcy obojga płci.      

STom2601.jpg (51618 bytes)

Neves. Nad apetycznie wyglądającymi bułeczkami bez przerwy latają muchy więc małoletni sprzedawca aby nie zniechęcić potencjalnych klientów bez przerwy macha nad swoim towarem czerwoną chustą. Jego sąsiadki sprzedają obok owoce i porcje smażonej ryby z gotowanym ryżem...  Z nieba lał się południowy skwar, a ja miałem już  "w nogach" kilka ładnych kilometrów.   Był najwyższy czas na południowy posiłek. Musiałem zabawnie wyglądać, gdy jako jedyny "białas" usiadłem w cieniu wśród nich i zacząłem pałaszować świeże, słodkie bułki.    Usłużny chłopak zadowolony z obrotu w interesie przyniósł mi "baraki" naprzeciwko butelkę coca-coli. 

STom2621.jpg (44561 bytes)

Wracałem w kierunku stolicy. To Lagoa Azul (Błękitna Zatoka) - zamknięta niewielkim półwyspem mała zatoczka cieszy się sławą jednego z najbardziej malowniczych miejsc na północnym wybrzeżu.  Woda, szczególnie na płyciznach ma tu kolor nie tyle błękitny co turkusowy, a może nawet szmaragdowy. Szkoda tylko, że plaża jest tu kamienista. Na górzystym, porośniętym wysoką trawą cyplu stoi mała latarnia morska czy raczej znak nawigacyjny - można tam dotrzeć ścieżką w kilka minut po to by otworzył się przed Wami taki oto widok...         

STom2611.jpg (61309 bytes)

Lagoa Azul.  U nasady cypla zamykającego zatoczkę od strony otwartego morza jest tu mała plaża z małymi rybackimi dłubankami.  Ci czarni rybacy wrócili właśnie z połowu z wiaderkiem ryb - taką małą i chybotliwą łódeczką na wiosłach nie da się wypłynąć daleko w morze - a na motor ich nie stać...

Nie wiem, czy rozpoznajecie, ale te drzewa, które rosną z tyłu za rybakami to baobaby. Po raz pierwszy widziałem te mocarne drzewa rosnące na samym brzegu morza...

Widzieliście kiedykolwiek owoce baobabu?  Wyglądają jak wydłużone bombki wiszące na długich sznurkach, podwieszonych do gałęzi tego przysadzistego drzewa. Kiedyś w Mali jadłem ich miękki, biały miąższ przypominający słodkawą watę. Krajowcy robią z niej desery. 

Natura jest tu bardzo szczodra.  Ale wilgotny klimat sprawia, że więcej tu także moskitów. Radzę nie oszczędzać na środkach antymalarycznych. Na Sao Tome spotkałem młodego podróżnika z Anglii.  Andy nie brał środków profilaktycznych no i... przytrafiła mu się malaria... Dwa tygodnie przeleżał w tanim guesthousie w Trinidade. Miejscowy felczer przynosił i serwował mu kroplówki.  Po dwóch tygodniach siły wróciły i mógł ruszyć dalej.  Wszystko dobrze się skończyło.  Tylko szkoda tych dwóch tygodni...  Trudno sobie wyobrazić że nagle w trakcie precyzyjnie zaplanowanej i przygotowywanej przez lata podróży pojawia się taka przymusowa przerwa, która wszystko burzy... Dlatego mimo sygnalizowanych skutków ubocznych cierpliwie łykam w tropiku mój "Lariam"...

STom2623.jpg (73045 bytes)

STom2740.jpg (78226 bytes)

Z trzciny cukrowej w takiej prymitywnej, ręcznej prasie wyciska się sok, który nastepnie fermentuje przez kilka dni w wielkiej kadzi, a następnie destyluje się go w prymitywnej aparaturze otrzymując alkohol przypominający rum.  Produkcję tego napoju rozwiniętą na dużą skalę widziałem na Wyspach Zielonego Przylądka. Prawdopodobnie technologię przywieźli ze sobą najemni robotnicy z Cabo Verde którzy w portugalskich czasach przyjeżdżali pracować na tutejszych plantacjach kakao.

STom2737.jpg (54901 bytes)

W sporej miejscowości Guadalupe, gdzie przy szosie stoi mały, kolonialny kościółek skręciłem w drogę prowadzącą w kierunku wybrzeża. Od rana słońce prażyło niemiłosiernie. Na szczęście zaraz na początku stała dobrze utrzymana  i wyjatkowo dobrze zaopatrzona "baraka", gdzie uzupełniłem zapas wody i pogawędziłem łamanym francuskim z sympatycznym właścicielem. W tej wiosce właściciel takiego "sklepu" to jest   KTOŚ....

STom2743.jpg (59141 bytes)

To najlepsza i jedyna droga, która prowadzi od głównej szosy w Guadalupe do rybackiej wioski Morro Peixe. Człapałem raźno w upale wśród wysokich traw, gdy niespodziewanie na drodze pojawił się mikrobus.  Niestety - jechał w przeciwnym kierunku i bardzo możliwe, że był to jedyny kurs tego dnia. Po kilku dniach pobytu na wyspie wiedziałem już że rozkłady jazdy komunikacji publicznej są tu pojęciem raczej abstrakcyjnym - pojazd rusza w drogę, gdy znajdzie się dostateczna liczba pasażerów...

STom2744.jpg (45782 bytes)

Morro Peixe - zatoczkę z ładną plażą osłania górzysty cypel

Aby nie wracać pieszo tą samą drogą szukałem możliwości przepłynięcia pirogą wzdłuż wybrzeża, do Micolo skąd częściej kursują mikrobusy do stolicy. Taka przejażdżka łodzią wydłubaną z jednego pnia wielkiego drzewa jest atrakcją sama w sobie. W innym kraju zapewne dawno znalazł by się obrotny agent, który oferował by turystom takie przejażdżki wzdłuż wybrzeża albo na pobliską wysepkę Cabras, gdzie można na przykład zorganizować piknik z degustacją ryb pieczonych na ruszcie. To zupełnie coś innego niż pływanie plastykową motorówką...  Niestety, z inicjatywą na Sao Tome jest słabo... "Oni wolą biedować i biernie czekać, aż w ramach międzynarodowej pomocy ktoś zrobi to za nich..." - powiedział w rozmowie ze mną mieszkający tam od lat Europejczyk.  Ale są sympatyczni... 
A na wycieczkę motorówką oczywiście można popłynąć - z Sao Tome i za duże pieniądze.   Agencja Club Maxel proponuje wynajmowanie ich 8-10 osobowej motorówki: półdniowa wycieczka na wysepkę Cabras kosztuje 345 euro, ośmiogodzinna tura wokół wyspy - 640 euro, a wycieczka na Wyspę Żółwi - 505 euro. Można też wynajmować motorówkę jak taksówkę płacąc 150 euro za pierwsze 2 godziny i 55 za każdą następną... To ma sens, gdy jesteśmy w małej grupie i koszty można rozłożyć na kilka osób...

 

 

Ta mała dziewczynka rozkładała do suszenia na nabrzeżnych głazach złowione przez tatusia ryby. Wysuszone można dłużej przechowywać na własne potrzeby albo sprzedać na targu...

         

STom2748.jpg (57844 bytes)

STom2751.jpg (58160 bytes)

Piroga się znalazła.  Motor pożyczono od "donu" - jakiegoś bogatego rybaka. Długo i zażarcie targowałem sie o cenę... W końcu mocno połataną jednostkę zepchnięto na wodę i popłynęliśmy wzdłuż wąskich, żółtych plaż przy których rosną baobaby a dalej - palmy kokosowe.   Rejs zakończył się w Micolo ponad którym na wzgórzu przycupnął stary kościółek San Francisco. Początkowo chciałem się tam wdrapać, ale na placyk w centrum wioski zajechał właśnie mikrobus.  Zbliżał się wieczór  i to mógł być ostatni mikrobus z Micolo tego dnia...  Odłożyłem  zwiedzanie kościółka do następnego pobytu na Sao Tome...

 

Po kilku dniach takiego podróżowania po "stołecznej" wyspie poleciałem małym samolocikiem na drugą, mniejszą wyspę tego państewka - Principe - Wyspę Książęcą.   Okazała się jeszcze słabiej zagospodarowana i... jeszcze piękniejsza...    Ale o niej już na następnych stronach:

>>>>>>>>Przejście do dalszego ciągu relacji - do Wyspy Książęcej

 

  Powrót na początek relacji z tej podróży 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory