czyli Wyspa Książęca |
Część IV relacji z podróży po Afryce Równikowej - Part four
Tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos
Istnieje dla mnie coś takiego jak poezja geograficznych nazw. Hiva Oa, Ouagadougou, Puka Puka, Tamamrasset, Orinoko, Timbuktu - sami też zapewne znacie wiele nazw, które w tak niezwykły sposób pobudzają wyobraźnię. Nazw w których szumią fale Pacyfiku lub dudnią afrykańskie bębny.
Wyspa Książęca - jak to wspaniale brzmi! Podczas mojej włóczęgi po świecie spotykałem tysiące podróżników różnych narodowości. Słuchałem ich opowiadań o najdziwniejszych miejscach na świecie... Nie przypominam sobie aby którykolwiek z nich wspominał, że był na Wyspie Książęcej... Perspektywa dotarcia do tak niezwykłego i rzadko odwiedzanego miejsca była zbyt kusząca, aby z niej zrezygnować... nawet przeczytawszy w internecie w relacji jakiegoś fińskiego trampa "... będąc na Sao Tome nie poleciałem na Principe bo słyszałem, że nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia..."
|
Po przylocie z Gabonu do Stolicy państewka - Sao Tome zacząłem studiować możliwości dotarcia na Principe. Dwie wyspy tworzące Demokratyczną Republikę Wysp Świętego Tomasza i Książęcej rozdziela 150 kilometrów oceanu. Principe zaopatrywana jest przez małe stateczki wyruszające w morze nieregularnie (średnio co drugi dzień) o bliżej nieokreślonej porze. Ci którzy nie mają zbyt napiętego programu podróży i gotowi są na 10-godzinne huśtanie na falach mogą się zabrać taką krypą płacąc około 10 USD w każdą stronę. Ja niestety miałem jeszcze w Afryce sporo do zobaczenia i raczej skazany byłem na przelot małym samolotem. Kosztuje to niestety aż 130 USD (bilet powrotny). Rezerwację i wykup biletu można załatwić tylko na miejscu - w Sao Tome. Mało jest wysp o podobnie dostojnych nazwach. Gdy czytamy o Wyspie Książęcej wyobraźnia podsuwa wizje zamków, pałaców i parków – bo przecież w takim otoczeniu zwykle mieszkają książęta... A jak będzie tam naprawdę? |
|
Nad Wyspą Świętego Tomasza wschodziło takie oto wspaniałe słońce gdy z plecakiem na grzbiecie znalazłem się na opustoszałych ulicach stolicy. Przy bazarowej hali niemrawo krzątało się kilku sprzątaczy. Po drugiej stronie ulicy, w miejscu, gdzie w ciągu dnia stoi zazwyczaj kilkadziesiąt żółtych taksówek stały zaledwie dwa czy trzy pojazdy... Aeroporto? Pokazuję odliczone 1500 dobra. Kierowca nie jest zachwycony, ale dochodzi widać do wniosku, że lepiej zarobić 1,50 dolara niż stać na postoju. Jedziemy... Zostawia mnie na opustoszałym terminalu. Jestem zaskoczony. Z godzinę odlot, a tu żywej duszy nie widać... Czyżby odwołali lot? Po kwadransie czekania przypadkowy kierowca uświadamia mnie: odprawa na Principe odbywa się 200 m dalej, na "krajowym" terminalu. Niewiele brakowało... | ||
Takie lekkie twin-ottery, zadowalające się stosunkowo krótkim pasem startowym latają po peryferiach wszystkich kontynentów: wsiadałem do nich na Melanezji, w Nepalu i na Karaibach. Ten egzemplarz na zdjęciu to jedyna maszyna Air Sao Tome & Principe. To on lata kilka razy w tygodniu na Wyspę Książęcą. Ale nie codziennie - bo czasem na rozkładowy lot zgłasza się za mało pasażerów, a w inne dni musi polecieć w jedynej relacji międzynarodowej tej linii: Sao Tome - Libreville (Gabon). Ja chciałem lecieć w piątek. Lot jednak odwołano z powodu braku chętnych no i z tego powodu wystartowałem szczęśliwie - ale dopiero w sobotę. | ||
DHC (taki jest
kod tego statku powietrznego) zabiera w zależności od modelu od 14 do 18
pasażerów. Było nas na pokładzie ośmioro gdy wystartowaliśmy do
40-minutowego lotu.
Gdy na horyzoncie skończyła się w końcu pustka granatowego, pomarszczonego oceanu zobaczyliśmy najpierw skaliste wybrzeża, ostre szczyty zielonych gór i wystające między nimi skalne baszty. Potem ukryte w zatokach półksiężyce żółtego piasku. Wreszcie lotnisko, czy raczej lądowisko na trawiastym pasie wyciętej dżungli. Przy wiacie zastępującej terminal nie czekają żadne taksówki - nie ma ich na wyspie. Ale ktoś życzliwy na pewno podrzuci was do odległej o 2 km stolicy wyspy - Santo Antonio. |
||
Europejczycy zobaczyli ją dopiero w XV wieku. Portugalski żeglarz dojrzawszy
na horyzoncie zieloną wyspę z której strzelały w niebo skalne iglice i
baszty nazwał ją na cześć swojego księcia Ilha de Principe – Wyspą Książęcą. Przed wyruszeniem w
podróż daremnie szukałem w internecie przyzwoitej mapy Wyspy Książęcej. Nic dziwnego,
kraj jest zapomniany, a wyspa maleńka. Mapę mogłem kupić dopiero w stolicy Sao Tome. W
Agencji Mistral Voyages sprzedawali mapę obu wysp wydrukowaną w Europie Zachodniej po
5 dolarów lub 5000 dobra. Przygotowując niniejszą stronę postanowiłem na
podstawie tamtej mapy przygotować dla Was jej uproszczoną wersję, dającą jednak
wystarczającą orientację. Prawdopodobnie jest to zatem pierwsza przyzwoita mapka Principe osiągalna w światowej sieci... Wyspa Książęca ma tylko 140 kilometrów kwadratowych powierzchni. |
||
Na całej Principe mieszka zaledwie 6000 ludzi. Zapomniałem zapytać ile w samym Santo Antonio. Tysiąc, może dwa - jakie to zresztą ma znaczenie? W sennym miasteczku, które można obejść w 15 minut są dwa kościółki, bank i trzy pensjonaty. Uliczki nie mają jeszcze przyzwoitej nawierzchni, ale trwają prace przygotowawcze do układania pierwszych odcinków asfaltu. Ze środków pomocowych odnawia się kilka starych, kolonialnych budynków malowanych w pastelowe kolory. |
||
Moja
uliczka... Bar. Sklepik (tu już nieco drożej: dwulitrowa butla napoju
kosztuje 12000 dobra, wody mineralnej - 8000, a duże bułki są po 1000) a po
prawej stronie (za palmą) mój przytulny, choć mocno odrapany pensjonat "Arca Noe"...
czy podobna oprzeć się takiej nazwie? Najelegantszym i najdroższym
pensjonatem w Santo Antonio jest centralnie usytuowane w betonowym domu "Pensao
Palhota". Pokoje z klimatyzacją, telefonem, lodówką i wliczonym śniadaniem
kosztują tu po 50 dolarów... Ale ja jeszcze zanim zarysy Wyspy Książęcej zamajaczyły na horyzoncie wiedziałem już, że muszę zamieszkać w "Arce Noego"... |
||
Gdy
dotarłem na miejsce drzwi
„Pensao Arca Noe” były na głucho zamknięte. Dopiero po kilkukrotnym pukaniu
uchyliła je czarna dziewczyna - Dina. Znała tylko portugalski. "Arka Noego"
nie zawiodła mnie: w korytarzach
skrzypiały podłogi, a stare szafy pamiętające portugalskie czasy domykały
się z niejaką trudnością. Ale za to na stelażu nad szerokim, podwójnym łóżkiem
miałem rozpiętą czystą moskitierę. Na Wyspie Książęcej mogłem spać naprawdę
jak książę... Byłem jedynym gościem! To właśnie ona - Dina . W "Arce Noego" za pokój z indywidualną łazienką (jest taki jeden) płaci się 25 USD, za pozostałe - ze wspólną łazienką w korytarzu po 20 USD. Wliczona w to jest czyściutka pościel i setki drobnych mrówek które ludziom nie dokuczają, ale bez trudu znajdą drogę do waszych zapasów żywności - radzę powiesić je w worku na jakimś sznurku... Na życzenie i za dodatkowa opłatą Dina przygotuje na palenisku w ogródku posiłek (była bardzo miła, ale wolałem nie ryzykować) |
||
W Santo Antonio stoi wciąż jest kilka zniszczonych budowli świadczących o dawnej świetności miasteczka . W czasach gdy kolonia rozkwitała tu prawdopodobnie mieścił się bank do którego wpływały pieniądze za sprzedane do Europy kakao. Dziś to już tylko ruina porośnięta przez tropikalną roślinność. | ||
Niewielka hala bazarowa na peryferiach miasteczka. Tu sprzedają warzywa, owoce i artykuły codziennego użytku. Bazar rybny jest w innym miejscu - blisko przystani | ||
A to
drugi kościółek. Na ładnym placyku przy którym go usytuowano rosną wspaniałe "drzewa podróżników" i
stoją stare portugalskie armaty. Gdy zbliżyłem się do wejścia -
zaskoczenie!. Nad otwartymi szeroko drzwiami napis: INTERNET. Okazuje się,
że różowy kościółek zamieniono współcześnie na dom kultury. W dużej sali
miejscowi oglądają satelitarną telewizję. A w głębi, w dawnym pomieszczeniu
zakrystii ustawionych na stolikach klika komputerów. Internet dotarł nawet
na Wyspę Książęcą! A może właśnie tu, gdzie nie ma gazet, bibliotek
czy kin powinien dotrzeć w pierwszej kolejności? Nie omieszkałem
oczywiście skorzystać z dostępu do sieci - niestety wolnego (28800 kb/s) i
płatnego (10 000 dobra za 15 minut).
Na liście budowli które warto zobaczyć w Santo Antonio jest jeszcze pałacyk prezydencki czy może raczej po prostu willa w której zatrzymuje się głowa państwa podczas swoich pobytów na Principe. Stoi w pobliżu przystani. A że prezydenta podczas mojego pobytu tam nie było to nikt jej nie pilnował. |
||
Wszystko się nosi
na głowie i to od najmłodszych lat.
|
||
Po południu wyruszyłem asfaltową drogą (prezent od Chińczyków z Tajwanu) na zachód. Droga wiedzie wśród wysokich bananowców, rzędów kakaowych drzew i krzewów obsypanych zielonymi jeszcze ziarnami kawy. Nie, nie ma tu żadnego regularnego transportu najlepiej zatem liczyć na własne nogi lub na przypadkowo spotkany traktor, który podwiezie ze dwa kilometry. Zmierzając pieszo do słynącego z górskich widoków Sao Joaquin odwiedziłem opuszczoną plantację Porto Real. Żal patrzeć na wyschniętą fontannę na środku dziedzińca, budynki szkoły i stołówki – świadków dawnej świetności wyspy. |
|
|
Po ogłoszeniu niepodległości wszystkie plantacje znacjonalizowano, a ich dawni portugalscy właściciele i napływowi robotnicy wyjechali. Przy braku odpowiedniego zarządzania kwitnące niegdyś faktorie zaczęły popadać w ruinę. Dziś wiele z nich ma jedynie status zaniedbanych i zarośniętych, malowniczych zabytków z ubiegłej epoki. A wiele upraw założonych kilka wieków temu przez czarnych niewolników po prostu zdziczało. Na zdjęciu obok - opuszczona roςa Porto Real - bodaj największa na całej wyspie. |
||
Przy Porto Real asfalt się skończył. Dalej była już tylko szutrowa droga przez dżunglę, miejscami kamienista i trudna do sforsowania nawet dla terenowego pojazdu. Od rana panowała duchota. Pot obficie kapał z czoła. Szedłem w dużej mierze na wyczucie, bo nie ma tu oczywiście żadnych strzałek ani znaków drogowych. | ||
-Bom dia! Może kupisz na pamiątkę drewniany owoc kakaowca? Ludzie żyją tu z rolnictwa. Tylko nieliczni (jak ci na zdjęciu obok) produkują pamiątki dla rzadko pojawiających się turystów - płaskorzeźby i drewniane owoce. Pracowali w podcieniu przy chacie stojącej na rozdrożu... | ||
Gdy ponad tą wyspą leci się samolotem w kilku miejscach na
oczyszczonych z drzew polanach widać grupy małych, drewnianych domków.
To folwarczne zabudowania dawnych plantacji.
Na zdjęciu obok plantacja palm oleistych. W czasach kolonialnych zapewne była lepiej utrzymana. |
||
Biedacy z książęcej wyspy są pogodni, zazwyczaj uśmiechnięci i łatwo nawiązują kontakt. Są sympatyczni, chętnie wskażą drogę... | ||
Widok otwierający się z urwiska w Sao Joaquin nagradza trud wielogodzinnego marszu. Horyzont przesłaniają skalne baszty i piramidy. Pod nimi natura rozłożyła gęsty, zielony dywan dżungli i błękit Zatoki Alughas. Te skalne iglice pochodzenia wulkanicznego są wielką atrakcją tutejszego krajobrazu. Gdzieś tam w dole powinien być efektowny wodospad. Ale bez przewodnika nie sposób tam dotrzeć... | ||
Przysiółek Sao
Joaquin. W zniszczonym piętrowym domu właściciela plantacji na parterze
mieści się teraz chlew.... A potomkowie folwarcznych robotników mieszkają w kilku
parterowych baraczkach usytuowanych nieopodal. Nie było tu sklepu w którym
mógłbym kupić coś bezpiecznego do picia. Jedyna budka pełniąca funkcję
kiosku owszem oferowała wodę - ale tylko "ognistą".
Chleba ani bułek też nie ma... Ktoś z miejscowych wynosi spomiędzy
chałup wielką kiść drobnych bananów. Płacę 2000 dobra (80 groszy) i siedząc
przed chatą objadam się jak bąk nie bacząc na możliwe komplikacje żołądkowe. Wokół roje much, półnagie, niedomyte dzieci. Tak, prawdą jest to, co napisano w podręcznikach geografii: to jeden z najbiedniejszych krajów regionu. |
||
|
W
powrotnej drodze złapał mnie tropikalny deszcz. Ulewa trwała na szczęście
tylko pół godziny. Przeczekałem je w chacie na rozdrożu i pomaszerowałem
dalej mając przed oczami kuszący obraz łoża z moskitierą. Następnego poranka
wyruszyłem na północ wyspy. Ale o tym już na kolejnej stronie. >>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG DALSZY - przejście do drugiej części relacji z Wyspy Książęcej |
|
|
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page