Wojciech Dąbrowski - miasta Tybetu |
Gyantse i Shigatse - Wojciech DąbrowskiGyantse jest czwartym co wielkości miastem Tybetu i ma jakieś 10 tysięcy mieszkańców - jak na Tybet to dużo! Strategiczne położenie przy karawanowym szlaku wiodącym z Sikkimu i Bhutanu do Lhasy decydowało o militarnym i handlowym znaczeniu tego ośrodka, który jak żadne inne miasto Tybetu zachował do dziś tradycyjny charakter ... |
||
Ze stromego wzgórza góruje ponad miastem sylwetka tybetańskiego fortu (Dzongu) wzniesionego w XIV wieku, który strzegł przebiegajacego tędy szlaku. Fort był oblegany przez brytyjską ekspedycję, która wdarła się do Tybetu od strony Indii w 1904 roku... Potem Brytyjczycy doprowadzili tu z Indii linię telegraficzną i założyli agencję skupującą tybetańską wełnę... | ||
Nasze próby dostania sie do fortu nie powiodły się - choć nie ma tam wojska brama jest zamknięta i niesposób się dowiedzieć, kto ma klucz. U stóp fortu rozłożyła się stara dzielnica z labiryntem waskich uliczek utworzonym przez ciasno stłoczone, szare, jednopietrowe gliniaki. W Gyantse jest fabryka, a właściwie manufaktura, w której ręcznie tkają tybetańskie dywany i kilimki. Do kolorowania wełny używa się naturalnych barwników... | ||
Stara część Gyantse przypomina miasta z Dzikiego Zachodu - szeroka główna ulica nie ma nawierzchni i zaprzęgi podnoszą na niej tumany kurzu. Ale u jej krańca nie znajdziemy biura szeryfa, tylko gompę - klasztor... Ponad nim widać na zboczu łańcuch murów... |
||
Ulice Gyantse wypełnione są tradycyjnymi tybetańskimi domami. Na parterach często mozna zobaczyć solidne drewniane drzwi nabijane metalowymi ćwiekami. Czasem są otwarte i zapraszają do skromnego sklepiku lub jadłodajni... A w jadłodajni tybetańskie pierogi z mięsem - momo - po 6 sztuk za 1 juana. Do tego herbata z termosu stojącego na podłużnym stole - gratis, w dowolnych ilościach... | ||
W kronikach zapisano, że w tutejszym klasztorze mieszkało w najlepszych czasach około 3000 mnichów. Bardzo orginalnym elementem architektonicznym jest tu wielki czorten - Pango Chorten, zbudowany w XIV wieku - to ta wieża po lewej stronie. Nazywają go też Kumbum - "Pagoda 100 tysięcy wizerunków". Wewnątrz budowli są kaplice - rozmieszczone na 9 poziomach... | ||
Na klasztornym dziedzińcu widziałem wiecej psów niż ludzi. Pieski w zasadzie nie są agresywne, ale mimo to lepiej omijać je z daleka... Klasztor w Gyantse wyróżnia sie także i tym, że przechowuje się w nim (w opłakanych warunkach) liczący tysiące starych woluminów księgozbiór. A poza tym widzialem tu to co w innych klasztorach - dziesiątki i setki różnych wyobrażeń Buddy i tybetańskich świętych przed którymi płoną ofiarne kaganki... | ||
W tej niepozornej świątyni siedzi taki wielki, pozłacany Budda... |
||
Na
dziedzińcu klasztoru w kilku szeregach czekają na pielgrzymów młynki modlitewne.
Każdy przechodzący wprawia w ruch po kolei każdy z młynków. I ja też zakręciłem
kilka: za dobrą pogodę w Himalajach i szczęśliwy powrót do dalekiej Polski -
poskutkowało !... Gyantse jest bardziej tybetańskie niż Shigatse, a nawet niż sama Lhasa - nie omijajcie tego miasta gdy zawitacie do Tybetu... |
||
Do sklepiku mieszczącego się w glinianym, parterowym domku przyjeżdza się na rowerze - najpopularniejszym tu środku lokomocji. Tylko mnisi z klasztoru przychodza pieszo w swoich czerwonych habitach... Kiedy przed sklepikiem pojawia się Europejczyk, to zaraz otacza go wianuszek miejscowych, nie prosząc jednak wcale (jak w Indiach) o jałmużnę, ale o "dalajlama picie" (dalajlama picture - zdjęcie dalajlamy) - nie od razu to zrozumiałem... | ||
Kobiety z Gyantse - Stroje są ubogie, tu damskie fartuszki nie są już tak czyste i kolorowe jak w stolicy... |
||
|
||
Z Lhasy do Gyantse jest 250 kilometrów, a dalej do Shigatse już tylko 90. Po dwóch godzinach jazdy Shihatse widać z daleka: na tle brązowej górskiej ściany coś, co przypomina kawałek muru obronnego, a w rzeczywistości służy do wywieszania z okazji świąt wielkich religijnych płócien... Miasto ma asfalt na głównych ulicach i jedyny zwarty kompleks starej zabudowy ściśnięty na zboczu wokół XV-wiecznego klasztoru Tashilhunpo... | ||
Klasztor Tashilhunpo w Shigatse był tradycyjnie siedzibą panczenlamy - drugiego po dalajlamie najwyższego dostojnika tybetańskiego państwa. Obecnego panczenlamę Chińczycy chcieli nakłonić do kolaboracji, cześciowo osiągając swój cel, ale mówi się, że wywieźli go i trzymają w nieznanym miejscu ... W klasztorze mieszka ponoć obecnie około 700 mnichów... |
||
P | To ta sama świątynia na terenie klasztoru Tashilhunpo, tyle, że w różnych ujęciach. Światynne budynki i kwatery mnichów tworzą tu spore miasteczko, które otoczone jest murem i ma za plecami naturalną osłonę w postaci wysokiego górskiego zbocza. Ponoć mnisi prowadzą tu bardzo aktywny tryb życia - wstają o 7 rano, przez dzień cały recytują swoje wersety i wykonują różne prace, by polożyć się spać dopiero przed północą... |
|
Klasztorne
budynki reprezentują tradycyjny tybetański styl. Najwieksze wrażenie na terenie
klasztoru robi gigantyczny Budda Maitreya - Budda Przyszlości. Mimo że siedzi, ma prawie
27 metrów wysokości, aby z bliska zobaczyć jego 3-metrowe ucho przeba wspiąć sie na
wysokość trzeciego piętra. Cały kompleks klasztorny jest zamknięty dla zwiedzajacych w niedziele, a w dni powszednie otwarty jest tylko rano. |
||
Shigatse, mające około 40 tysięcy mieszkańców jest drugim co do wielkości po Lhasie miastem Tybetu. Jest tu poczta, bank, szpital i podobno wzglednie liberalny (jak na tybetańskie warunki) chiński urząd bezpieczeństwa, w którym względnie szybko można załatwić niezbędne zezwolenia... Miasto leży u stóp grzbietu górskiego, na którym widać resztki murów z zainstalowanymi propagandowymi megafonami... | ||
Miałem szczęście trafić w Shigatse na obchody jakiegoś religijnego festiwalu. Z tej właśnie okazji w parku pod murami klasztoru trwała gigantyczna majówka... Setki tybetańskich rodzin przybyłych zapewne takze z prowincji siedziały na trawie, pijąc i pojadając co tam kto miał... Popijano głównie herbatę z wszechobecnych tu termosów... Był taki tłok, że nikt specjalnie nie zwracał uwagi na takiego jak ja "długonosego", który kręcił się samotnie po parku... | ||
Przykucam od
czasu do czasu z aparatem, by zrobić zdjęcie - żadnych odruchów protestu czy
niechęci. Uśmiechają się, a ja próbuję do nich zagadywać ze swoich
kartek: -Keirang gusu dipu jin bei? Jak się macie? -Di karei rei? Co to jest? -Keirang kenei rei? Skąd jesteście?
|
||
Tłum otacza niewielką estradę na której przebrani w rytualne stroje i maski mnisi wykonują raczej statyczne tańce w rytm muzyki wykonywanej na długich trombitach, bębnach i mosiężnych talerzach. Dosyć monotonna wydawała mi się ta muzyka, ale trzeba przyznać, że chłopcy się starali, bo przeciągłe "uuu..., uuuuu..." i huczenie bębnów niosło się daleko ponad miasteczkiem... | ||
W Shigatse
mieszkaliśmy w niewielkim tybetańskim hoteliku akurat naprzeciwko miejscowego bazaru,
gdzie poza wszechobecnymi trampkami i chińskimi termosami można było znaleźć także
kilka takich kramów ze świecidełkami. Ten hotel to był
właściwie zwykły tybetański dwupiętrowy dom zaadoptowany do nowych funkcji. Luksusów
to tam nie było... Woda w kranach pojawiała się dopiero pod wieczór. Ale meble
malowane były w wesołe tybetańskie wzorki. Wczesnym rankiem obudziły nas
nadawane z megafonów wiadomości Radia Pekin - ruszyliśmy ponownie w drogę. Do
granicy było wciąż ponad 500 kilometrów... Wojciech Dąbrowski |
||
Powrót do strony o Tybecie |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory