Wyprawa do Nepalu - 2014 - Nepal Expedition
Część II - Z Jomsom do Kagbeni - Part two - From Jomsom to Kagbeni
Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos
For a long time I dreamed of going to the legendary Kingdom of Mustang, hidden in the high Himalaya. I was able to make that dream true only in February 2014. Using the local buses I reached Jomsom - I wrote about it in the first part of the report. From Jomsom had already set off on foot ... . |
Od wielu lat marzyłem o podróży do legendarnego Królestwa Mustangu, ukrytego w wysokich Himalajach. Marzenie udało się zrealizować dopiero w lutym 2014 roku. Lokalnymi autobusami dotarłem do Jomsom - napisałem o tym w pierwszej części relacji. Z Jomsom miałem wyruszyć już pieszo... |
|
|
||
|
||
Sorry... My English-speaking readers are kindly requested to use google translation tools to translate this web page :) |
Choć stolicą Mustangu jest Lo-Manthang to administracyjnym centrum tej krainy jest miasteczko Jomsom - bo leży znacznie bliżej cywilizowanego świata: doprowadzona jest do niego kiepska górska droga z Pokhary i jest tu lądowisko dla małych samolotów. Właśnie w Jomsom, na wysokości 2700 metrów nad poziomem morza spędziłem moją pierwszą noc na terenie Mustangu. |
|
|
||
t |
Jomsom to właściwie jedna długa ulica wzdłuż której rozłożyły się hoteliki, instytucje i sklepiki. Te sklepiki dają ostatnią szansę uzupełnienie zapasów turysty przed wyruszeniem na trasę do Górnego Mustangu. Z pożywnych i bezpiecznych do jedzenia produktów można tu między innymi kupić chińskie mielonki. Ale ceny są już o połowę wyższe niż w Pokharze: |
|
|
||
|
Uroda ludzi jest już inna niż tam, na dole w Pokharze. Ich rysy podobne są do rysów ludności Tybetu: |
|
|
||
|
Mimo, że świeci ostre słońce jest zimno, tu już przydadzą się rękawiczki, szczególnie rano i wieczorem. Miejscowe dzieciaki ubrane są stosownie do temperatur: |
|
|
||
Ludzie, którzy zamieszkują w Jomsom nie są zamożni, tym bardziej dziwi widok malowanych paznokci u jednej z tych kobiet. Ale zdaje się, że lakieru wystarczyło tylko na ozdobienie jednej ręki: |
||
|
||
Dzień zero |
Wyruszyliśmy w trasę wczesnym rankiem, zaraz po zarejestrowaniu na posterunku kontrolnym naszych Trekking Permits. Na peryferiach miasteczka minęliśmy pierwszą na trasie gompę - tybetańską świątynię. Widziałem, że trwają w niej jakieś prace budowlane. Odnowione charakterystyczne dachy prezentowały się pięknie na tle ośnieżonych szczytów. Ale na pozłocenie tych dachów pieniędzy już nie starczyło: |
|
|
||
Wąziutka droga prowadziła początkowo brzegiem rzeki Kali Gandaki, nad która rosły mizerne drzewka. Ta rzeka miała nam towarzyszyć przez kolejne dni. W jej głębokim wąwozie niemal każdego dnia w godzinach popołudniowych wieją silne wiatry. Wędrówka w podmuchach lodowatego wichru nie jest przyjemna, toteż na szlak warto wyruszać wcześnie, aby zajść jak najdalej zanim w wąwozie rzeki zacznie dmuchać: |
||
|
||
Gdy już odejdziecie od Jomsom na kilometr lub dwa warto się obejrzeć. W dolnej części zdjęcia poniżej widać zabudowania miasteczka z żółtym dachem gompy. Ale warto zwrócić uwagę na majestatyczne, ośnieżone szczyty. Ten po lewej to ośmiotysięcznik Daulaghiri. O rzece Kali Gandaki piszą, że płynie najgłębszym kanionem świata - między Daulaghiri i ośmiotysięcznym masywem Annapurny. |
||
|
||
Poniżej widok w górę doliny. Jak widać Kali Gandaki ma bardzo szerokie koryto, które w końcu lutego tylko w niewielkiej części wypełnione jest wodą. Dopiero w następnych miesiącach, gdy w wyższych partiach Himalajów zaczynają topnieć śniegi i lodowce woda potrafi pokazać tu swoją siłę: |
||
|
||
C |
Nasz szlak prowadził wąską szutrową drogą, którą mogą przejechać nie tylko landrovery, ale także małe ciężarówki i autobusiki o wysokim zwieszeniu. Kursują one do miasteczka Muktinah położonego w odgałęzieniu doliny. W Muktinah są dwie świątynie: hinduistyczna i tybetańska, będące celem pielgrzymów obu religii. Muktinah jest także końcówką trudnego szlaku prowadzącego wokół Annapurny. Dla odwiedzenia Muktinah nie wymaga się specjalnego, kosztownego zezwolenia. Ale tego dnia żadnego pojazdu na tej drodze nie widziałem. |
|
|
|
|
|
||
Droga to wspinała się, to opadała na prawy brzeg rzeki - marsz takim szlakiem wymaga dodatkowego wysiłku. Opowiadano mi, że niektórzy przewodnicy prowadzą swoich podopiecznych skrótami - korytem rzeki. Ale wymaga to w wielu miejscach forsowania w bród kolejnych ramion Kali Gandaki, zdejmowania i ubierania obuwia i moczenia nóg w lodowatej wodzie. Warto wiedzieć, że nie jest to obligatoryjne. My doszliśmy do celu suchą stopą... |
||
|
||
|
Od czasu do czasu z obu stron wąwozu Kali Gandaki otwierały się boczne dolinki. W ich perspektywie za każdym razem mieliśmy jakiś nowy widok. Warto było przystanąć, wyciągnąć kamerę, zrobić zdjęcie. Ale w efekcie opóźniało to marsz i ja - ambitny przedstawiciel Polski w składzie tej ekspedycji niemal zawsze ciągnąłem się w przysłowiowym ogonie peletonu :) |
|
W końcu w przewężeniu wąwozu zobaczyłem przerzucony ponad rzeką długi, wiszący most. Takie mosty znałem już z trasy mojej wędrówki pod Mount Everest, ale ten był wyjątkowo długi: |
||
|
||
|
Od przewodnika dowiedziałem się, że przez ten most idzie się do nepalskiej prowincji Dolpo - równie trudnej do eksploracji jak Mustang. Wycieczka do Dolpo wymaga podobnie jak wędrówka do Mustangu specjalnego, drogiego zezwolenia i towarzystwa przewodnika. |
|
|
||
|
Na kolejnym zdjęciu macie widok z przyczółka tego mostu na pokonaną już przez nas trasę. W surowym krajobrazie uderza pustka i niemal całkowity brak jakiejkolwiek zieleni. Jesteśmy na wysokości około 2800 m: |
|
|
|
|
|
||
Nie chce się wierzyć, ale w ciągu dwóch godzin marszu nie spotkaliśmy żadnego człowieka, ani żadnego pojazdu. Aż w końcu... Szły z przeciwnego kierunku. Skośne oczy, śniada cera. Nie mówiły ani słowa po angielsku, ale moje gesty i uśmiechy sprawiły, że zatrzymały się na chwilę. Nie protestowały, gdy wyciągnąłem aparat. I tak powstało to zdjęcie: |
||
|
||
|
Wkrótce potem dotarliśmy do jedynego na dzisiejszej trasie domu. To Ekley Bhatti - gospoda z miejscami noclegowymi. Tu w prawo odgałęzia się szutrowa droga do Muktinah. W oprawie z tego ośnieżonego górskiego pasma to bhatti wydało mi się doskonałym tematem do zdjęcia na pocztówkę z Himalajów. Ale takich pocztówek nie można tu kupić. Zadowoliliśmy się herbatą: |
|
|
||
|
Poza herbatą w Ekley bhatti można kupić skromne pamiątki, a wśród nich - rozłupane kamienie z zamarłymi w nich prehistorycznymi skorupiakami.
Pożegnaliśmy Ekley bhatti. W niecałą godzinę później zobaczyliśmy w dali domy Kagbeni - dużej wsi położonej na granicy Górnego Mustangu. Z daleka widać było malowane na czerwono ściany gompy: |
|
|
||
|
||
Kagbeni nie bez powodu założono w miejscu, gdzie na tarasach terenu wyniesionych nieco ponad poziom rzeki jest miejsce na miniaturowe poletka. Miejscowi sieją na nich jęczmień, soczewicę a nawet pszenicę: |
||
|
||
|
Aby dostać się do poletek położonych po drugiej stronie rzeki, a także do wiosek w górnym biegi rzeki między wysokimi brzegami Kali Gandaki przerzucono w Kagbeni wiszący most. Ale nie jest on już tak długi, jak tamten - Dolpo Bridge.
Do centrum wsi wprowadza wysoki, bramny czorten (ang. chorten). Te czorteny to kaplice tybetańskiego buddyzmu. Budowano je przy karawanowych szlakach w we wsiach. Przez taki czorten-bramę wchodziło się w główną, przelotowa ulicę wsi. Bardzo często w jego wnętrzu zainstalowane były młynki modlitewne. Ten bramny czorten w Kagbeni częściowo został zakopany wskutek podniesienia poziomu "ulicy" |
|
|
|
|
|
||
W Kagbeni są nawet piętrowe domy. Wieś, leży na rozwidleniu ważnych szlaków (przychodząc z Jomsom w lewo idzie się tu do Górnego Mustangu, a w prawo do górskiego miasteczka Muktinath, którego świątynie są celem pielgrzymów, a hoteliki - miejscem zasłużonego wypoczynku turystów schodzących ze szlaku poprowadzonego wokół Annapurny. Wielu z nich zatrzymuje się także w Kagbeni i w efekcie wioska bogaci się na obsłudze ruchu turystycznego: |
||
|
||
Na dachach domów i na murkach oddzielających podwórka od uliczek gromadzi się drewno przeznaczone na opał. W okolicy nie ma lasów - cały ten zapas przyjechał na pokładzie rozklekotanych, wysoko zwieszonych ciężarówek, które do Kagbeni mogą jeszcze dojechać |
||
|
Zatrzymaliśmy się na nocleg w bardzo przyzwoitym (jak na ten region) Asia Trekking Home. Przez cały dzień było tu napięcie w sieci! Byliśmy jedynymi gośćmi. Aby dać wam jakieś wyobrażenie o cenach serwowanych tu posiłków zapisałem kilka pozycji z menu: herbata 35 rupii, kawa 60, jajko got. 90, spaghetti - 350, talerz zupy - 180, ryż bez dodatków - 180, piwo -400, 10 pierożków momo - 250.
Tam, gdzie w centrum wioski przepływa rzeczka Kak Khola (wpadająca poniżej gompy do Kali Gandaki. U jej ujścia Kali Gandaki zmienia nazwę na Mustang Khola. Warto popatrzeć w górę tej rzczki - piętrzą się tam majestatyczne, ośnieżone szczyty: |
|
|
||
|
Te same szczyty widać na zdjęciu poniżej - zrobionym z wiszącego mostu. W centrum fotografii widać pomalowaną na czerwono główną budowlę gompy - tybetańskiego klasztoru, który normalnie tu funkcjonuje. Wizyta w tym klasztorze jest dla podróżnika obowiązkowa - także dlatego, że jedyny klasztor na szlaku do Górnego Mustangu w którym można fotografować wnętrza. |
|
|
||
i |
Obok klasztoru na nadrzecznym klifie znajdziecie starannie odnowioną białą ścianę z młynkami modlitewnymi (zdjęcie poniżej). Kiedyś to wzdłuż niej prowadziła droga do klasztoru. Ludzie przechodząc wprawiali w ruch młynki. Dziś na dziedziniec wchodzi się wprost z centrum osady. |
|
|
||
|
Klasztorny dziedziniec otoczony jest otwartym czworobokiem budynków z podcieniami na poziomie parteru i galeryjką na piętrze: |
|
|
|
|
|
||
C |
Mieszkający tu mnisi zdani są praktycznie na siebie jeśli chodzi o wyżywienie. Nie dziwi zatem fakt, że na dziedzińcu zobaczyć można rozsypane na płachtach i suszące się na słońcu zboże. Z niego po zmieleniu przygotowują proste potrawy - tybetańską tsampę lub hinduski dal:. |
|
|
||
|
||
|
Zastałem tam także młodego mnicha, który obierał i kroił warzywa...
Najważniejszym obiektem gompy jest świątynia, mieszcząca się w malowanej na czerwono wieży. Mała przybudówka obok wejścia przeznaczona jest na młynek, a właściwie młyn modlitewny, który obracają wierni zanim wejdą do środka: |
|
|
||
|
||
Na zdjęciu obok widać właśnie ten młyn - to potężny cylinder o wysokości ponad dwóch metrów z wypisaną na jego obwodzie modlitwą...
Mnisi za wstęp do świątyni pobierają opłatę - 100 nepalskich rupii i nie jest to żadne naciąganie, bo wydają nawet bilety. 100 rupii to niewiele ponad jeden dolar - kwota wręcz symboliczna. |
|
|
|
Na ścianach przedsionka, jak wszędzie w świątyniach Tybetu wymalowane są straszne postacie strażników świątyni - mają one strzec świątynię przed dostępem złych duchów i złych ludzi. |
|
Dalej na ścianach można zobaczyć sylwetki różnych świętych tej religii. Aby zrozumieć kto jest kto i o co tu chodzi trzeba by poznać całą tybetańską mitologię...
W głównej sali świątyni ustawione są po bokach dwa rzędy ozdobnie malowanych niskich pulpitów, za którymi zasiadają (bokiem do ołtarza) mnisi podczas nabożeństw: |
|
|
|
||
|
Na drewnianych filarach, na których wspiera się sufit zawieszone są kolorowe maski, których mnisi używają podczas rytualnych tańców i przedstawień organizowanych w klasztorach z okazji religijnych festiwali i świąt. Straszne miny tych masek miały spotęgować wrażenia prostych ludzi przychodzących do klasztoru na te występy.
Młody mnich, który nas oprowadzał znał trochę angielski. Oto on w swojej tradycyjnie czerwonej szacie przed głównym ołtarzem świątyni: |
|
A w ołtarzu siedzi medytujący Budda. Niestety posągi odgrodzone są od oglądających szklaną szybą, co utrudnia robienie zdjęć... |
|
|
|
Aby to wszystko jeszcze bardziej skomplikować, to pora tu wyjaśnić, że tybetański buddyzm (czyli lamaizm) dzieli się na różne sekty. Świętych przywódców poszczególnych sekt (a dokładniej - ich posagi) można odróżnić po kolorze czapek. Najpotężniejsza jest ponoć sekta żółtych czapek.
Około godziny 13 w dolinie Kali Gandaki zaczyna wiać zimny, silny wiatr. Zanim jeszcze zaczął się ten codzienny "przeciąg" zdążyłem wyjść do centrum osady, by poszukać tematów do zdjęć. Oto sklepiki w głównej ulicy: |
|
s | ||
|
||
b |
Póki świeci słońce kto żyw i nie ma pilnych zajęć wychodzi z nieogrzewanego domu i siada na stopniach czy na kamieniach, by ogrzać się choć trochę i nacieszyć się słonecznymi promieniami. Takie "posiedzenie" na słońcu to także okazja do pogawędki i obserwacji ulicznego życia: |
|
|
||
|
Ale to samo tak pożądane słońce w serwowane przez wiele lat w dużych dawkach może zmienić kolor twarzy człowieka. Tu - na wysokości 2800 i więcej metrów nad poziomem morza promieniowanie UV jest o wiele silniejsze niż na nizinach, i często jeszcze spotęgowane odbiciem od śniegu...
|
|
Nie jest łatwo fotografować ludzi. Jeśli zapytasz o pozwolenie przybierają najczęściej sztuczne pozy. Ale czasem udawało mi się zrobić jakieś zdjęcie pokazujące ich codzienne życie. Trudno nazwać te stroje ludowymi, ale buddyjski różaniec jest taki sam, jakiego używali ich przodkowie przed wiekami.
Nie jest łatwo postępować zgodnie z zasadami higieny w osadzie, gdzie z rur nie leci ciepła woda, gdzie drogi jest dowożony z daleka opał... Ale matczyna miłość uzewnętrznia się tu tak samo, jak tam, gdzie w tropiku dzieciaki przez dni całe chlapią się w rzece: |
|
|
|
||
|
A grzejąc się na słońcu można przy okazji zrobić coś na drutach...
Gdy tylko słońce znikło z nieboskłonu zrobiło się od razu piekielnie zimno. W jadalnej sali naszego schroniska uruchomili gazowy piecyk. Siedzieliśmy wokół niego grzejąc zgrabiałe ręce i czekając na posiłek. A po ryżowo-warzywnej kolacji trzeba było się przełamać by szybko rozebrać się w lodowatym pokoiku, gdzie hula wiatr i błyskawicznie wskoczyć do śpiwora, nakrytego jeszcze dwiema kołdrami... Tak kończył się pierwszy dzień wędrówki przez najwyższe góry świata. |
|
|
||
|
||
My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log: www.globosapiens.net/travellog/wojtekd
|
Notatki robione przeze mnie "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net |
|
To the next part of this report (sorry, still under construction) |
||
(w opracowaniu) Przejście do trzeciej części relacji |
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page