Polską koleją przez Andy - wspomnienia trampa 

                                                       

CZĘŚĆ II  -  KOLEJĄ   ERNESTA  MALINOWSKIEGO  DO  HUANCAYO

tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © 

 

Miałem szczęście. Gdy dotarłem do Limy okazało się, że pociągi słynnej kolei górskiej do Huancayo kursują co drugi dzień. Chętnych do podróży było tylu, że w przeddzień wyjazdu miałem kłopoty ze zdobyciem miejscówki.   Znajomi, którzy w następnych latach wyjeżdżali do Peru przywozili minorowe wiadomości: przez całe lata połączenie nie funkcjonowało.  Po długiej przerwie kursowanie pociągów na trasie kolei andyjskiej, zaprojektowanej w XIX wieku przez polskiego inżyniera – Ernesta Malinowskiego wznowiono dopiero jesienią 1997 roku. W końcu lat dziewięćdziesiątych pociągi kursowały nieregularnie: raz lub dwa razy w miesiącu – problemem było zatem nie tylko zdobycie biletu, ale także trafienie na dzień odjazdu. Ważne jednak, że przy odrobinie szczęścia można jednak znów pojechać polską koleją przez Andy...

 

Od rana wisi nad ziemią tuman wilgotnej mgły, przez który z trudnością przebija się słońce. Taka jest właśnie charakterystyczna dla tego miasta aura. Od dwóch dni jestem w Limie, zwiedzam muzea i kolonialne kościoły A po nocach śnią mi się inkaskie idole z tutejszego Muzeum Złota.  

Choć terrorystyczne zamachy lewackich organizacji zdarzają się w Peru znacznie rzadziej na ulicach stolicy wciąż wyczuwa się napięcie. Wojskowe patrole na chodnikach i wozy pancerne ustawione przed prezydenckim pałacem są jeszcze codziennym widokiem. Nie bez trudności odnajduję niewielką stację kolejową, schowaną na zapleczu Plaza de Armas.

  Niestety, miejscówek na jutro już nie ma! - panienka z kasowego okienka uśmiecha się, ale jest nieubłagana. Zrezygnować z przejazdu najwyżej przebiegającą normalnotorową koleją świata?  Wędruję do biurka kierownika, zawiadowcy stacji, wreszcie dyrektora, który w obawie przed terrorystami chowa się za solidnymi drzwiami otwieranymi elektrycznie i to tylko od wewnątrz.  Kilkugodzinne starania dają w końcu rezultat - pojadę na miejscu służbowym.  Bilet kosztuje 30 nowych soli – równowartość około 10 dolarów.                 

Pociąg dociera do skalnej ściany. Potem lokomotywa pcha skład w przeciwnym kierunku... 

Pociąg znacznie odbiega swoim wyglądem od komfortowych ekspresów kursujących przez Alpy i Pireneje. Bufetowy wagon, do którego trafiam, ma stoliki umocowane między rzędami ceratowych siedzeń i popękane szyby w kilku oknach. Odjazd poprzedzają trzy uderzenia w staromodny dzwon. Wieże limańskiego śródmieścia znikną wkrótce z oczu, ale przez długi jeszcze czas towarzyszą nam wysypiska śmieci, a na nich gliniane domki o wejściach przesłoniętych palmowa matą lub kotarą z worka. Jak wszystkie wielkie miasta tego kontynentu również i Lima otoczona jest pierścieniem barriad - dzielnic biedoty.  
Za stacyjką w Chosica dolina, którą się wspinamy zwęża się znacznie, by przejść wkrótce w górski wąwóz, na którego dnie z trudnością mieści się rzeka, tor i nitka szosy. W wagonie zapalają światła. Pierwszy tunel, a potem ostrożne lawirowanie wśród głazów, które osunęły się na torowisko z górskiego zbocza. Ekipa robotników pracuje przy ich usuwaniu, ale minie zapewne jeszcze kilka dni zanim skończą. Ważne, że już można się tędy przecisnąć. Słyszałem wczoraj od zawiadowcy, że jesienią lawiny kamieni zablokowały tu komunikację na cały miesiąc.  
W kierunku jazdy pociągu piętrzą się przed nami zębate i zamglone szczyty górskie, tymczasem pociąg po przytulonym do zbocza pojedynczym torze pnie się wyżej i wyżej, przeskakuje nad bocznymi wąwozami po żelaznych wiaduktach, ginie wiele razy w mrocznych tunelach. Przyglądam się dyskretnie indiańskiej rodzince, która przy sąsiednim stoliku spożywa spóźnione śniadanie. Ogorzała kobieta w brązowym meloniku zjada chleb z paltą, umorusane dzieci oskubują kiść owoców nispero przypominających małe, żółte jabłuszka. Przepaście za oknem nie robią na nich wrażenia – choć jadą tędy zapewne nie pierwszy raz. Czy wiedzą, kto zbudował dla nich tę podniebną kolej, będącą prawdziwym cudem myśli inżynierskiej? To mój rodak z dalekiego kraju o nazwie Polonia!  

Mało kto pamięta dziś w Peru o Erneście Malinowskim. Znacznie lepiej znana jest tu postać innego Polaka - Edwarda Habicha, założyciela limańskiej politechniki. Omawiając słynną transandyjską kolej przewodniki wymieniają z reguły tylko nazwisko Amerykanina Henry Meiggsa. Jego też imieniem nazwano górę, pod którą przebity jest szczytowy tunel. Krzywdzące to dla naszego rodaka. Prawdą jest, że Meggis był motorem całego przedsięwzięcia, że przekupił ówczesny rząd, by uzyskać koncesję, że on zdobywał pieniądze na finansowanie budowy, choć nie zawsze uczciwymi metodami. Zmarł zresztą jako bankrut.  
Projekt kolei, która miała otworzyć drogę do bogatego w surowce wnętrza kraju był dziełem Malinowskiego. On też kierował bezpośrednio rozpoczętą w 1869 roku szaleńczą budową prowadzoną przez 10-tysięczną armię głównie chińskich robotników. Była to gigantyczna praca: na trasie kolei trzeba było zbudować ponad 60 mostów i zawieszonych nad przepaściami wiaduktów, wykuć w skale ponad 8 kilometrów krótszych i dłuższych tuneli. A wszystko w trudnych, wysokogórskich warunkach, w których podstawowym środkiem transportu były karawany mułów i lam.  

Puente San Juan - najbardziej newralgiczny punkt na trasie kolei i drogi.  Obie nitki przeskakują tu nad nurtem rzeki na przeciwległą ścianę doliny...

- Puente San Juan, najbardziej newralgiczny punkt trasy! - zwraca mi uwagę siedzący obok kolejarz. Przetaczamy się przez mostek na stok po przeciwnej stronie doliny. Brnące drogą równoległą do toru samochody forsują tu mozolnie w bród wartką górską rzekę. - Zdarza się że wezbrana woda niszczy oba mosty! Konduktor zaciąga na oknach od strony zbocza ceratowe zasłony, które mają chronić pasażerów przed skutkiem uderzeń stukających od czasu do czasu o szybę kamieni.  
 

 

 

Wyglądam przez okno, ponad malownicze przepaście. Jest naprawdę co podziwiać!   Nagle, cóż to? Lokomotywa hamuje przed pionowa skałą, tor przed nami się kończy. Po chwili cały skład zaczyna się cofać z coraz większą szybkością. Suniemy tak kilkaset metrów pod górę. Znów postój, przerzucanie zwrotnicy i teraz z kolei pełzniemy do przodu, ponownie w górę. Rewelacyjnie to sobie nasz rodak obmyślił! Ponieważ na stromym stoku brak miejsca na utworzenie pętli toru, więc szlak wspina się zakosami, a lokomotywa raz ciągnie, raz pcha wagony przed sobą. Takich zygzaków będzie na trasie jeszcze pięć.  

 

  Krótkie postoje na zagubionych w górach stacyjkach. Przy tabliczkach z ich nazwami podana jest wysokość nad poziomem morza. Casapalca - 4153 m. Rozumiem nagle skąd ten dziwny ucisk w żołądku - w ciągu kilku godzin pociąg przeniósł mnie przecież znad morza na wysokość czterech kilometrów. Dziewczyna naprzeciwko siedzi bladoszara i szeroko otwartymi ustami łapczywie chwyta powietrze. Na szczęście zjawia się w wagonie starszy pan w białym fartuchu z dużą, gumową poduszką pod pachą. Poduszka zawiera tlen, którego w powietrzu na tej wysokości jest już niewiele.  Minutka oddychania wzbogaconą mieszkanką znakomicie poprawia samopoczucie. Felczer przechodzi dalej - potrzebujących takiej kuracji jest wielu.  

 

                                                                   Serwowanie tlenu

 

  Roślinność za oknem staje się coraz uboższa. Za to o wyciągnięcie ręki są już ośnieżone górskie szczyty. Z bielą ich wierzchołków harmonizują kolory bogatych w minerały górskich osypisk: żółty, czerwony, popielaty. Długi, ponadkilometrowy tunel.  Za nim przystanek przy samotnym budyneczku z tablicą  „Galera - 15681 stóp”. Przeliczam w myśli - to prawie 4800 metrów nad poziomem morza!  

  - Senior Polaco! To jest właśnie najwyżej położona stacja kolejowa świata! - uświadamia mnie sąsiad-kolejarz. Przed budyneczek stacji wyległa cała jej załoga: dwóch zmarzniętych robotników w naciągniętych na uszy wełnianych czapeczkach chullo. Rozglądam się po pustkowiu. Czegoś mi w tym krajobrazie brak. Chyba tablicy z nazwiskiem Ernesta Malinowskiego - inżyniera z dalekiej Polski, który ponad sto lat temu doprowadził tu znad Pacyfiku te tory...            (Zapisując te słowa w notatniku nie przewidywałem, że na przełomie wieków, w setną rocznicę śmierci wielkiego inżyniera stanie tu pomnik Ernesta Malinowskiego)  

Huancayo 

 Mój pociąg jechał dalej... Do celu podróży - miasteczka Huancayo w dolinie rzeki Mantaro dotarliśmy dopiero pod wieczór.

Huancayo słynie ze swojego niedzielnego targu, na który chętnie przybywają turyści. Mieszkańcy z całej okolicy oferują na tym targu wyroby ludowego rękodzieła: tkaniny, swetry i czapki, misternie grawerowane tykwy, naszyjniki z paciorków i figurki.  W miasteczku jest także salezjańska  misja, w której pracowali księża - Polacy.

Do Huancayo można dotrzeć ze stolicy także autobusem jadącym przez cały dzień kiepską szosą, która odcinkami przebiega równolegle do linii kolejowej, ale jest to podróż i mniej ciekawa i mniej komfortowa...

Kursuje czy nie kursuje? 

Utrzymanie szlaku takiej kolei jak ta kosztuje bardzo wiele wysiłku. Okresowe przerwy w kursowaniu składu zdarzają się dość często, kursy są odwoływane. Co robić aby zdobyć zawczasu wiarygodne informacje?   Ci z Was, którzy planują wyjazd do Peru i pragną przejechać transandyjską koleją mogą zasięgnąć informacji o funkcjonowaniu linii Lima - Huancayo u samego źródła: w kompanii ENAFER która ją eksploatuje. Numery telefonów w Limie: 428-9440, 428-4089  i 427-9381.  Rozmawiałem tam z panem Jaime Blanco - zna angielski dostatecznie dobrze, aby udzielić podstawowych informacji.

 

                                                     Na targu w Huancayo

 

2 marca 1999 minęło sto lat od śmierci inżyniera Ernesta Malinowskiego. Krajowe Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Komunikacji wystąpiło z inicjatywą ustawienia pomnika projektanta i budowniczego transandyjskiej kolei w najwyżej położonym punkcie szlaku. Wiele polskich instytucji  poparło tą akcję.  Teraz z okien wagonów podróżni oglądają monument upamiętniający człowieka, który rozsławił w świecie inżynierów znad Wisły...  

                                                                                                                          Wojciech Dąbrowski

Posłowie: Podróżując koleją Malinowskiego nie przypuszczałem, że rekord ustanowiony przez naszego rodaka zostanie kiedykolwiek pobity. A jednak został: w roku 2006 otwarto w Chinach transtybetańską linię kolejową z Golmudu do Lhasy osiągającą kulminację na wysokości 5072 metry. Nieopodal na wysokości 5068 m zbudowano najwyżej położoną stację kolejową świata Tanggula Railway Station. W niczym to jednak nie umniejsza zasług naszego rodaka.   Rok 1873 od 2006 oddziela przestrzeń czasowa 133 lat. W ciągu tego okresu dokonały się niesamowite zmiany w zakresie projektowania i budowy linii kolejowych i z tego powodu nowy rekord ma zupełnie inny wymiar.

WD

 

Przejście do strony "Translatina"                           

                                                                     Ostatni etap tej podóży: minigaleria zdjęć z Kuby

       Powrót do głównego katalogu                                           Powrót do strony "Moje podróże"