|
|
Jedyną
w miarę dobrą drogą prowadzącą wśród malowniczych zielonych gór do wnętrza
wyspy, tzw. Highlands Highway dotarliśmy z Goroki we Wschodnich Highlandach do Mt
Hagen. Podróż trwała 3,5 godziny. Dalsza podróż drogą nie była możliwa i ze
względu na stan bezpieczeństwa i ze względu na brak czasu. Zdecydowaliśmy sie lecieć.
Maleńki i stary śmigłowy samolocik misjonarskiej linii MAF zabrał nas jeszcze dalej
wgłąb wyspy - do Tari. Z tabliczek w języku arabskim rozwieszonych we wnętrzu
wywnioskowaliśmy, że swoją młodość przeżył w którymś z krajów islamskich.
Siedzenia były tak wąskie, że co postawniejsi Papuasi nie mogli się w nich
zmieścić... |
|
|
Przelot nad
Highlandami odbywa się na niewielkiej wysokości i dostarcza wspanialych wrażeń. Już z samolotu, patrząc przez podrapane szkła iluminatorów
dało się zauważyć, że ludzie Huli żyjący w południowej części Highlandów nie
zamieszkują w typowych wioskach, ale w odległych od siebie, samotnych zagrodach... Przez
ponad pół godziny mówiac do siebie przekrzykiwaliśmy ryk wysłużonych silników.
Wreszcie samolot czyli balus obniżył lot i usiadł w dolinie Tari... |
|
|
Nareszcie
zobaczyliśmy naszych Papuasów... Była sobota - dzień kiedy ludzie z interioru
przychodzą do Tari na targ. Nie, to nie bal przebierańców! U progu
XXI wieku, gdy ludzkość wysyła w przestrzeń statki przywożące kamienie z Księżyca
oni wciąż tu chodzą przybrani w liście i pióra. I nic nie wskazuje na to, aby
czuli się z tego powodu nieszczęśliwi. Boso stoją na tej usianej kamieniami,
najlepszej w promieniu kilkuset kilometrów drodze... |
|
|
Wilgotny, tropikalny
klimat Highlandów sprawia, że wyruszając w drogę trzeba się jakoś zabezpieczyć
przed deszczem. Zabawnie to wygląda, ale często uzupełnieniem tradycyjnego stroju
wojownika staje się w tej sytuacji bardzo prozaiczny... parasol. Ojcowie przyprowadzają
na targ przybranych tak jak oni kilkuletnich synów, aby pokazać im jak wygląda świat
poza glinianymi obwałowaniem macierzystej zagrody. Ale w tłumie ludzi na targu
przynajmniej połowa nosi już europejskie ciuchy. Czy ten malec, gdy
dorośnie w dalszym ciągu będzie nosił taki strój jak dziś? |
Poza stolicą na Papui Nowej Gwinei wyodrębnić można wyraźnie
trzy regiony turystyczne. Pierwszy – stosunkowo łatwo osiągalny - to wybrzeże morskie
w okolicach Wewaku i Madangu, gdzie kuszą piękne plaże i doskonałe warunki do
nurkowania na rafach koralowych. Główną bazą tego regionu jest port Madang (co
wcale nie znaczy, że to tu są najładniejsze plaże). Drugi ciągnie się wzdłuż wielkiej rzeki Sepik będącej rezerwatem
dziewiczej przyrody. Na tych terenach wspaniale rozwinęła się sztuka ludowa krajowców.
Tu w wioskach stoją jedyne w swoim rodzaju "domy duchów", będące ośrodkami
wioskowego życia. Trzeci region, przez wielu obieżyświatów uważany za
najciekawszy to właśnie Highlands, gdzie jesteśmy - górzysty obszar na północ od
Mount Hagen, znany z oryginalnego folkloru żyjących
tu plemion. Ludzie, którzy tu żyją nie są jeszcze skażeni przez masową
turystykę, a po zrobieniu takiego oto zdjęcia nikt nie wyciąga ręki po pieniądze czy
prezent... |
|
|
|
|
Ambua Lodge, gdzie
spaliśmy odległy jest o kilka kilometrów od Tari. Po drodze jest kilka mostów na
wartkich, górskich rzekach. Jeden znich zastaliśmy w takim oto stanie. Wielka,
załadowana towarem ciężarówka z dwiema kontenerowymi przyczepami wjechała na
środek... Pale wsporcze z jednej strony nie wytrzymały i wszystko znalazło sie w
wodzie. Ludzie (w tej liczbie i my) przechodzili jakoś bokiem, trzymając się ocalałej
balustrady... Ale jedyna lądowa nitka zaopatrzenia osad położonych wyżej w górach
została przecięta.. |
Co
za sensacja! Wydarzenie jeżeli nie roku to na pewno miesiąca. Miejscowi całymi
godzinami stali na brzegach po obu stronach mostu komentując wypadek i obserwując, jak
tragarze przenoszą towar wyjmowany z przewróconych kontenerów. Drugiego dnia znalazł sie spychacz, który pracowicie wyrównał
kamieniste dno rzeki obok mostu otwierając większym pojazdom możliwość pokonania
utworzonego w ten sposób brodu...
W samym
Tari (mającym tylko 900 mieszkańców) niewiele jest do zobaczenia. Lądowisko, kilka
sklepów i skromny katolicki kościół, którym opiekuje się niemiecki misjonarz.
Kiedyś był jeszcze i bank. Ale uzbrojeni rascals tak często opróżniali jego kasę,
że władze zdecydowały się zamknąć placówkę. Znacznie więcej jest do zobaczenia w
okolicznej dżungli... |
|
|
|
|
Aby
zakwaterować zamożnych turystów przybywających tu w poszukiwaniu oryginalnego, ale
przecież ginącego już folkloru wybudowano w interiorze, w pobliżu Tari luksusowy
jak na papuaskie warunki hotel. Aby dotrzeć do Ambua Lodge trzeba cofnąć się kilka
kilometrów Highlands Highway w kierunku Mendi (tutaj ta szosa jest już tylko wyboista
szutrówką - zabiera to 45 min). Lodge widać z daleka: jego bungalowy rozrzucone są na
zboczu na skraju górskiej dżungli. |
|
|
Kwiaty, starannie
strzyżone trawniki. Dwuosobowe okrągłe domki w stylu narodowym - pod strzechą,
które od tych oglądanych w wioskach odróżniają się jedynie panoramicznymi oknami i
solidnościa wykonania. No i łazienką z ciepłą wodą, która zajmuje 1/4 powierzchni
każdego domku. Na pobliskim potoku zainstalowano nawet turbinę, która zasila
całą tą turystyczną wioskę elektrycznością. Taki mały raj dla bogatych, ukryty w
prawdziwej, bujnej dżungli... |
Popołudnia
spędzamy na pieszych wycieczkach w interiorze. Ludzie z lodge (pracują tu sami krajowcy
z jednym tylko białym managerem) poprowadzili przez dżunglę kilka scieżek (trudno
sobie wyobrazić, aby turyści przedzierali się na przełaj przez przez zarośla wysokie
do pasa - z maczetą w ręku). Szlak prowadzi między innymi do trzech wodospadów na
sporych górskich rzeczkach, które wyżłobiły sobie głębokie koryta w skalnych
blokach. Kryształowo czysta woda spada z wysokości 20 - 40 metrów w oprawie gęstej,
soczystej zieleni. Na trasie jest kilka wiszących mostów, zrobionych przez Huli z
bambusów i lian. Chybotliwe to i przysparza emocji, szczególnie Szwajcarom, z którymi
chodzimy na wycieczki... Trzeba wstać wcześnie rano, by zobaczyć słynne rajskie
ptaki. Z przewodnikiem, statywem i lunetą jedziemy kilka kilometrów. Potem
marsz wzdłuż poręby... Są... Latają między koronami wysokich na 15-20 metrów drzew,
ciagnąc za sobą majestatycznie jak transparenty te długie ogony... Nie sądziłem, że
będą tak daleko... Kamerą video która ma zoom x20 jeszcze da się coś zarejestrować,
zwykły aparat jest bezużyteczny... |
|
|
|
|
Lodge leży na
wysokości 2100 metrów nad poziomem morza. Wspaniały stąd widok na Kotlinę Tari.
Szczególnie efektownie panorama prezentuje się o wczesnym poranku,
gdy dno kotliny wypełnione jest chmurami. Ktoś nazwał taki widok "Islands in the
sky" - chyba trafnie, bo wierzchołki gór rzeczywiscie wystają ponad morze chmur
jak wyspy... Wstawaliśmy wcześnie... |
Po
śniadaniu jedziemy rozklekotanym, chyboczącym się na wybojach autobusikiem do wioski, a
właściwie do jednej z zagród ukrytych wśród tropikalnej zieleni. Bez
przewodnika trudno odnaleźć tą właściwą. Aż do lat trzydziestych
naszego stulecia Europejczycy byli przekonani, że górzyste i pokryte gęstą dżunglą
wnętrze wyspy jest bezludne. Dopiero pierwsze wyprawy do interioru podejmowane po 1930
roku w poszukiwaniu złota pozwoliły ustalić, że w górskich dolinach żyją w
całkowitej izolacji prymitywne plemiona, posługujące się odrębnymi językami -
tysiące ludzi, którzy nigdy nie widzieli białego człowieka. Nareszcie możemy przyjrzeć się
domostwom Huli z bliska. Okazuje się, że każda
zagroda otoczona jest wałem z gliny i rodzajem fosy. W wale osadzona jest brama
wejściowa, ponad którą sterczą zaostrzone pale częstokołu. Wchodzimy do
środka, przeganiając ze ścieżki kilka wałęsających się, czarnych świń - to
największe bogactwo rodziny i waluta, używana w wymiennym handlu... |
|
|
|
|
W centralnym punkcie gospodarstwa stoi duża chata pod strzechą przeznaczona dla mężczyzn i
chłopców. W środku palenisko, gdzie stary Huli piecze w popiele słodkie ziemniaki.
Przed chatą rośnie tytoń. Okazuje się, że
mężczyźni zamieszkują tu z dala od kobiet i sami przyrządzają sobie posiłki, bo
wierzą, że stałe towarzystwo niewiast może przynieść chorobę i inne nieszczęścia.
Huli ma z reguły kilka żon, mieszkających w oddalonych od siebie chatach. Spotykają
się gdy przychodzą pracować do warzywnego ogrodu przy chacie męża, gdzie w dużych,
płaskich kopcach o średnicy około dwóch metrów rosną słodkie ziemniaki. |
Kobiety opiekują się dziećmi i rodzinnym bogactwem: świniami.
Zastajemy na poletku dwie niewiasty: pracują w spódniczkach z wysuszonych liści, z
odkrytymi piersiami, za to ze zwisającymi na plecach bilumami. Kobiety wykopują z kopców wydłużone, różowe bulwy słodkich
ziemniaków, które obok jamu, trzciny cukrowej i bananów stanowią podstawę pożywienia
Huli. Bo mięso wałęsających się po zagrodzie świń jada się tylko z okazji wielkich uroczystości, za to w dużych ilościach. Wnętrzem wyspy zainteresowano się na
serio dopiero w latach pięćdziesiątych. Zbudowano pierwsze lądowiska i odcinki dróg.
W życiu ludzi w regionie Highlands zaczęły się szybkie zmiany obyczajowe. Zakładano
misje. Misjonarze różnych wyznań propagowali nie tylko zasady wiary, ale i przekonanie
o wyższości europejskiej kultury nad miejscową. Ludność zaczęła gremialnie zmieniać tradycyjne stroje na używaną odzież
dostarczaną w ramach pomocy z krajów rozwiniętych. Krajobraz osiedli rozsianych w
górach Papui zmienia się szybko. Papuaskich pań w topless widzi sie coraz mniej... |
|
|
Liczbę
Huli zamieszkujących w okolicach Tari i Mendi szacuje się na 45 tysięcy, a ich
terytorium na 2500 km kwadratowych. Wciąż jeszcze dochodzi tu do utarczek między
poszczególnymi klanami - powodem sporów są najczęściej prawa własności do ziemii.
Nikt przecież nie prowadzi tu ewidencji własności poszczególnych kawałków dżungli
więc o nieporozumienia nie jest trudno... I choć w 1952 roku plemienne wojny zostały
zakazane, to wciąż zdarzają się ranni, a nawet zabici... Zmarłych członków rodziny chowają w
obrębie zagrody. Jakże inaczej niż u nas! Niegdyś Huli umieszczali ciała
zmarłych kilka metrów nad powierzchnią ziemi – na bambusowych rusztowaniach - tak jak
to widać na są sąsiednim zdjęciu. Ciało rozkładało sie w upale, cuchnęło...
Obecnie zmarłych chowają w ziemi, często na glinianym wale otaczającym zagrodę,
umieszczając nad każdym nagrobkiem daszek z falistej blachy, aby nieboszczykowi nie
było mokro... |
|
|
|
|
Kobiety
w Highlandach są wyraźnie zdominowane przez mężczyzn. Obrońcy praw człowieka
twierdzą nawet, że na porządku dziennym są akty przemocy - cóż, taka jest odwieczna
tradycja... W kolejnej
zagrodzie spotykamy kobiety w żałobie. Dziewczęta mają zawieszone na szyjach całe
zwoje białych paciorków zrobionych z nasion . Twarze na znak żałoby pomalowały w
kolorowe paski. –Codziennie zdejmują jeden sznurek paciorków. Gdy pozbędą się w ten
sposób ostatniego będzie to oznaczać koniec żałoby! – wyjaśnia przewodnik. |
|
|
Wdowa w zgrzebnej szacie ma twarz pokrytą białą farbą, okres żałoby trwa dla niej podobno aż do 9 miesięcy. Dopiero potem
może zmyć z siebie żałobną glinę i szukać sobie nowego męża. Nie widzieliśmy tego, ale podobno, kiedy kobieta wychodzi za mąż maluje
swoje ciało na czarno i chodzi w takich barwach po ślubie przez cały miesiąc . W tym
okresie o dziwo nie dochodzi między małżonkami do fizycznych kontaktów. A małżonek
uświadamiany jest w tym czasie jakie są jego prawa i co grozi mu ze strony kobiety... |
|
|
Ciąg dalszy opowieści o papuaskich Highlandach |