Cz. III - Highlandy - Tari Part three: The Highlands - (Tari) |
Raz jeszcze przypominam Wam tą mapę, abyście mogli zdać sobie sprawę, gdzie podróżujemy. Tari leży w sercu Papui. Czerwona nitka drogi biegnie wprawdzie jeszcze nieco dalej - do Koroby i Jeziora Kopiago, ale nie jest to już szosa ale jedynie wyboista szutrówka, która kończy się na ślepo. Kto i po co zbudował tą drogę? Budowniczym chodziło chyba nie tyle o stworzenie szlaku zaopatrzeniowego i otwarcie wnętrza wyspy dla turystyki ile o dotarcie ze sprzętem do złóż ropy i gazu odkrytych koło jeziora Kutubu oraz do złóż aluwialnego złota w okolicach Mt Kare. Tari leży w prowincji Południowych Highlandów, której stolicą jest miasteczko Mendi... | ||
Przy drodze i na targu w Tari spotykaliśmy naprawdę niezwykłe indywidua. W sposobie, w jaki ubierają się ci ludzie można dopatrzyć się pewnych reguł, ale także niezwykłej różnorodności i fantazji. Dla cudzoziemców nie jest to dostrzegalne, ale podobno z pewnych elementów stroju można wywnioskować, do jakiego klanu każdy taki wojownik należy. Nie wypadało fotografować ich z tyłu, ale zapewniam was, że pośladki wielu Huli przykryte są jedynie rodzajem firanki zrobionej z pęku szerokich liści zerwanych z krzewu rosnącego przy chatach... | ||
Noszone przez Huli
nakrycia głowy nie zawsze są takie wyszukane... Trudno nosić perukę podczas prac w
zagrodzie czy w czasie walki... Ale w reprezentacyjnym "ludowym" stroju
występuje się na pewno, gdy idzie sie do miasteczka, gdy wychodzi się z wizytą do
sasiada, czy przyjmuje się gości... Nie udało mi się ustalić, czy tytoń rósł na Papui od zawsze, czy przywieźli go dopiero kolonizatorzy. Dziś krzewy tytoniowe (podobne do naszych) rosną tu niemal przy każdym domu, sadzone jako roślina użytkowa. Liście suszy się, a następnie skręca i powstały w ten sposób zwitek wciska w otwór takiej oto bambusowej "cygarniczki". Papuas zaciąga się z całej siły. Kiedy wyrzuca potem dym z płuc powstaje spory obłoczek. Wydawało mi się, że taki "sztach" z grubego bambusa mógłby powalić nawet słonia... Ale widać płuca Papuasów są odporniejsze od słoniowych, bo jegomość ze zdjęcia zaciągał sie z lubością kilka razy, aż z liścia pozostał tylko popiół... |
||
W sobotę - dzień targowy przy głównych drogach spotkać można kobiety oferujące na sprzedaż wszystko, co rodzi tutejsza ziemia: banany, orzechy betelowe (tak naprawdę to rosną one na palmie nazywanej areka, a do żucia zawijane są w liście pieprzowca belelowego, posypywane dla smaku zmielonym wapnem z muszelek). Dalej słodkie ziemniaki, liście taro, kokosy. I choć ta kupka warzyw czy garść orzechów prezentuje się zazwyczaj bardzo mizernie to przecież dla trampa jest to wspaniała okazja do przyjrzenia się tym ludziom z bliska, podsłuchania jak przekornie targują się ze sobą. | ||
Tak wyglądają bramy
wejściowe do zagród Huli. Tyle, że same drzwi sa zazwyczaj węższe, aby świnie nie
uciekaly do dżungli. Miejscowi twierdzą wprawdzie, że świnia wie, gdzie jej dom i na
noc sama wraca, to jednak poza zagrodą istnieje ryzyko ukradzenia jej przez sąsiada, czy
nawet kogoś z innego klanu i zjedzenia... A ta brama na zdjęciu prowadzi na dziedziniec... katolickiego kościoła |
||
Cudzoziemcy nadali tutejszym mężczyznom przydomek Huli – wigmen czyli Huli – perukarze. A to ze względu na to, że podstawowym elementem ich tradycyjnego stroju są peruki bogato zdobione ptasimi piórami. . –Z czego robi się perukę? Z włosów własnych, a także “pozyskanych” od żon i dzieci... Czasem dodaje się też wiotkie pióra kazuara - tutejszego strusia. Podobno na produkcję ładnej peruki trzeba poświęcić aż trzy lata żmudnej pracy. A szanująca się głowa rodziny powinna mieć tu trzy peruki – używane na różne okazje! Konstrukcja peruki wykonana jest ze sznurka. Nakłada się ją na zaokrąlony palik i następnie patyczkiem pracowicie przewleka się włosy przez poszczególne oczka. Gdy po latach pracy już wszystkie włosy są na swoich miejscach perukę zdobi sie dodatkowo kolorowymi piórami różnych papuaskich ptaków, także ptaków rajskich, kawałkami skóry i futra. Huli na zdjęciu ma jedną perukę na głowie, a pracuje nad następną, której włosy barwione są roślinnym barwnikiem na czerwono... |
||
Ściany chat wykonywane są tu z bambusowej plecionki, podobnie jak mata zastępująca podłogę. Strzechę dachową robią Huli z trzciny lub wysuszonych liści. Na środku głównej izby jest palenisko, w którym miejscowi między innymi pieką w popiele swoje słodkie ziemniaki. Nie ma żadnych kominów - dym uchodzi szczelinami w dachu, sprawiając, ze sufit chaty jest czarny od sadzy. Z dymu, gdy wypełnia izbę jest jednak pewien pożytek. Otóż zabezpiecza on w znacznym stopniu przed moskitami, które szczególnie pod wieczór są tu bardzo dokuczliwe. |
||
Podczas naszych
odwiedzin w zagrodzie pojawił się sąsiad – wojownik z misternie pomalowaną twarzą.
Zauważył pewnie, że w okolicy kręcą się turyści. Wie, że to okazja, aby zarobić
parę kina. Demonstruje nam sztylet z kości kazuara i swój dwumetrowy łuk, wykonany z
drewna black palm. Cięciwa tej broni, ku naszemu zdumieniu zrobiona jest nie ze sznurka,
ale z pasma bambusa. Próbowałem naciągnąć taki łuk - trzeba do tego znacznej
siły... Huli (patrz zdjęcie poniżej) aby założyć bambusową cięciwę
całą siłą napierają nogą na drzewce łuku - a i tak nie za każdym razem im się to
udaje.
Misternie zdobione strzały można kupić jako pamiątkę. Cena wywoławcza: 10 kina. Trochę drogo, nawet jak na Papuę... Targujemy się gestykulując i używając palców dla określenia naszej oferty. Staje w końcu na 15 kina za dwie strzały... |
||
Bosonodzy wojownicy z łukami u progu XXI wieku? Wydawane w Port Moresby gazety co jakiś czas donoszą o walkach między tutejszymi szczepami. Administracja jest słaba i często bezsilna wobec międzyplemiennych utarczek. Jedyna rzecz, którą władze mogą egzekwować to rygorystycznie przestrzegany zakaz wwozu broni palnej do Highlandów. Ale pozostaje tradycyjne uzbrojenie. Wodzowie poszczególnych plemion wciąż rozstrzygają spory według starych praw. A jeśli już w końcu dojdzie do ugody, to śmierć czy ranę każdego wojownika trzeba okupić odpowiednią ilością świń... |
||
Nawet podczas wykonywania na siedząco ręcznych robótek kobiety nie zdejmują zaczepionego nieco powyzej czoła bilumu. Bilum to popularna tu torba w której nosi się rzeczy codziennego użytku. Najczęściej utkana jest z włóczki barwionej na wszystkie kolory tęczy. Pasek takiej torby tworzy jednocześnie przepaskę na czole, czasem zawiązaną dodatkowo w misterny węzeł. Reszta wraz z zawartością sakwy zwisa na plecach. | ||
Niemal monopol na zagranicznę turystykę przyjazdową w rejonie Tari ma przedstawicielstwo najbardziej znanego w Papui biura turystycznego Trans Niugini Tours. Oferują oni piesze wycieczki z przewodnikiem w interior, podczas których można fotografować tropikalne kwiaty i porosty oraz malownicze wodospady, podglądać szybujące wysoko rajskie ptaki. Spędziliśmy na takich wędrówkach trzy dni, śpiąc w hotelu Ambua Lodge, którego pokoje urządzono w okrągłych papuaskich chatach krytych strzechą. Trans Niugini organizuje także lokalne występy folklorystyczne. –Teraz zobaczycie przygotowany specjalnie dla was sing-sing! Wiemy już że sing-sing to tańce połączone ze śpiewami, wykonywane przez miejscową ludność. Gdy przybywamy na niewielką polanę obramowaną wysokimi drzewami i kępami bambusów czeka już tam kilku malowniczo przyodzianych mężczyzn. Jeden z nich właśnie kokieteryjnie spogląda w lusterko, a ja - pstryk! | ||
Tancerze występują w bogato zdobionych, tradycyjnych strojach. Dwa razy do roku w Goroce i Mount Hagen odbywają się festiwale tzw. shows, na które przybywają setki odświętnie przybranych i wymalowanych tancerzy z najodleglejszych wiosek. Nasz sing-sing jest będzie oczywiście o wiele skromniejszy. Na trawiastej polance pod kępą wysokich bambusów pojawia się czterech rosłych Huli. Ich wysokie peruki ozdobione są dodatkowo długimi piórami pochodzącymi z ogonów rajskich ptaków. Ruszają korowodem wokół polany uderzając w niewielkie bębny, obciągnięte skórą z posuma. | ||
Rytm bębnów jest niespieszny, towarzysząca mu pieśń monotonna, a taniec ku czci słońca, który wykonują Huli trudno nazwać dynamicznym. Ale i tak widownia pozostaje pod wrażeniem... Po półgodzinnym występie tancerze zaciągają się dymem z bambusowych fajek, a my robimy jeszcze ostatnie zdjęcia. Chętnie pozują. -Tenkju tru! Dziękuję bardzo! – próbuję wykorzystywać swoją skromną znajomość lokalnego języka. Wspólnym językiem Pauasów, używających przecież kilkuset różnych narzeczy stał się pidgin – pomysłowo uproszczona mieszanina angielskiego, niemieckiego i Bóg wie czego jeszcze... Nie jest to bogaty język; w pidginie występuje zaledwie około 1300 słów, a brzmienie niektórych spośród nich może naprawdę rozbawić turystę, gdyż przypomina sposób mówienia dzieci. Na przykład sypialnia to w pidgin rum slip, gazeta – niuspepa, cukier – suga, a zdjęcie – poto. | ||
Gdy przychodzi wreszcie wracać do cywilizowanego świata przyjeżdżamy na lotnisko w Tari przezornie z dwugodzinnym wyprzedzeniem. Ciemnoskóry urzędnik waży nas, zabiera bagaż i z namaszczeniem wręcza nam karty wstępu do samolotu. -–Samolot linii Airlink który ma was zabrać jest już w drodze! Gdy upłynęła godzina i samolot się nie pojawił zaczęliśmy się niepokoić. Wkrótce przez radio przyszła wiadomość: pilot zawrócił gdy dowiedział się, że na końcu pasa startowego poprawiają szutrową nawierzchnię. -I co dalej? –Mi no save! Nie wiem! – z rozbrajającym uśmiechem oświadczył Papuas... Jednak polecieliśmy - ale innym samolotem. Przedstawiciel agencji przekupił miejscowych... | ||
Ale to dopiero część opowieści o Highlandach, pora teraz odwiedzić największe miasto i ośrodek administracyjny całych Highlandów - Mount Hagen. Aby tam polecieć razem z nami kliknij strzałkę obok ! | ciąg dalszy... | |
Pobyt w Papui był fragmentem mojej czwartej podróży dookoła świata. O moich wcześniejszych podróżach dookoła świata i zasadach organizacji takich dalekich podróży możecie przeczytać na stronie: DOOKOŁA ŚWIATA |