Wojciech Dąbrowski - Honduras |
Na miesiąc przed moim wyjazdem do Ameryki Środkowej przez terytorium Hondurasu i ościennych krajów przeszedł potężny huragan "Mitch". Prasowe wieści o spowodowanych zniszczeniach były zatrważające... Mimo to zdecydowałem się jechać... Wylądowałem w stolicy kraju - Tegucigalpie - mieście wciśniętym w górską dolinę. Dnem doliny płynie rzeka. Podczas ulewy, którą przyniósł huragan jej poziom podniósł się o kilka metrów niszcząc najniżej położone budynki. Jednocześnie ulewa spowodowała osunięcie się gliniastych zboczy, na których były uliczki wypełnione parterowymi domkami biedoty, pozostało po nich rumowisko pokryte błotem... | ||
Miasto, szczególnie nad rzeką cuchnęło jeszcze wonią rozkładających się odpadków... Ale wszystkie znaczące i zabytkowe budowle miasta położone są wyżej i ocalały - oto katedra, wzniesiona zgodnie z tradycją przy głównym placu stolicy. Środek placu ocieniony jest drzewami pod którymi pracują pucybuci. Niestety przy tym samym placu funkcjonują: duży supermarket i zakład gastronomiczny oferujący pizzę. Trudno więc to nazwać zabytkowym centrum... Tegucigalpa okazała się niewielką - z powodzeniem można ja zwiedzić na piechotę w ciągu 2-3 godzin. Po przeciwnej stronie rzeki leży dzielnica bazarów - Comayaguela, gdzie zlokalizowane są stacje autobusów - poza tym nie ma tam nic do zobaczenia... | ||
Na placu
katedralnym nazywanym przez miejscowych Parque Central rozpoczyna się zamknięty dla
ruchu stołeczny deptak wypełniony szczelnie po obu stronach kramami, w których
sprzedaje się tandetę... Honduras jest tani dla podróżnika ! Tegucigalpa (miejscowi często skracają tą nazwę do "Tegus") leży na wysokości 975 m nad poziomem morza i nawet gdy słońce silnie operuje, to upał nie jest tu taki dokuczliwy. |
||
Nie wiem czy
zawsze tak to było w tym kraju, ale na ulicach widziałem wiele patroli policyjnych.
Dla mnie raczej zabawnie niż groźnie wyglądali ci "mali chłopcy z wielkimi
strzelbami" (są niskiego wzrostu), ale to właśnie dzięki nim turysta czuje się
bezpiecznie... Najładniejszym kościołem Tegucigalpy jest kościół Los Dolores. Mieszkałem w pobliżu tego kościoła w godnym polecenia Boston Hotel. Nie jest to najtańsze miejsce (najtańsze noclegownie są w Comayagueli) ale czyste, bezpieczne i dogodnie położone w centrum. Za nocleg w pokoju z łazienką (ciepła woda) płaci się tu 80 lempira od osoby. |
||
Przed kościołem rozłożyła się mała gastronomia w miejscowym wydaniu: stragany, gdzie na prymitywnych paleniskach przygotowuje się placuszki tortillas robione z kukurydzianej mąki. Do tego można dostać podsmażane na tej samej płycie kawałki kurczaka, wołowiny, wątróbki no i przede wszystkim ulubiony przysmak tubylców: chicharones - chrupiące świńskie skórki. Uwaga na żołądki, smakosze znad Wisły! | ||
A to jedna z ładniejszych budowli stolicy Hondurasu: Casa Presidencial (Dom Prezydenta - prezydenci Hondurasu mieszkali tu w latach 1920-92) - obecnie Muzeum Historyczne. Do tych prezydentów kraj nie miał szczęścia - dzisiejsza bieda jest tego efektem. Kraj w dalszym ciągu jest typową "bananową republiką" - gospodarka opiera się na eksporcie bananów i innych owoców - głównie do USA - to właśnie dlatego zniszczenie plantacji przez huragan stało się tragedią... | ||
Na przedmieście Suyapa dojeżdża się z centrum Tegucigalpy miejskim autobusem za 1 lempira. Budowę bazyliki w Suyapa rozpoczęto w 1954 roku aby uczcić Virgen de Suyapa - Matkę Bożą z Suyapy, która dekretem papieskim została ogłoszona patronką całej Ameryki Środkowej. Przedmiotem kultu jest tu drewniany posążek Maryi mający podobno zaledwie 6 cm wysokości i słynący z wielu cudów. Wielka (i pusta) bazylika stoi na wzgórzu i otoczona jest cmentarzem zajmującym łagodne zbocza. Ciekawostką jest, że nie ma tu nagrobków, a jedynie płyty nagrobne... | ||
Kolejną
niespodzianką jest to, że świętą figurkę przechowuje się nie w wielkiej bazylice,
ale w maleńkim kościółku z przełomu XVIII i XIX wieku, który stoi o 200 metrów za
bazyliką. Byłem tu, jak niemal wszędzie jedynym "gringo" w polu widzenia mimo to (a może właśnie dlatego) Honduras wspominam bardzo mile - nikt się nie narzucał ze swoimi towarami czy usługami, wszyscy z uśmiechem odpowiadali na moje "Buenas tardes!" i zgadzali się, gdy pytałem, czy mogę ich fotografować. (Tak, tak - wypada zapytać, nawet jeśli jesteście pewni twierdzącej odpowiedzi...) |
||
Pielgrzymi też muszą coś jeść! Przed kościołem miedzy kramami z tandetnymi dewocjonaliami zachęcająco uśmiechają się miejscowi kucharze. Ależ pachnie! szczególnie jeśli od rana człek żyje na chińskiej zupce i kilku bananach! Na beczkach, w których żarzy się węgiel drzewny leży płyta, a na niej patelnie, w których czekają przysmażone na tłuszczu przysmaki: papas - całe, duże ziemniaki; platanas - banany oraz zwykłe frytki. A do popicia (jest przecież jakieś 28 stopni i dawno wypiłeś przegotowaną wodę ze swojego bidonu) można dostać pepsi (5 lempira za pół litra) lub wodę z sokiem (to już bardziej ryzykowne, bo można łatwo się "przejechać" - jesteśmy w tropiku !!!) | ||
W okolicach Tegucigalpy w czasach hiszpańskiej kolonizacji wydobywano srebro. Pozostałością po tamtych czasach są małe miasteczka w górach - dawne osady górnicze. Rozłożone na stokach - w krajobrazie porośniętych iglastym lasem gór przyciągają turystów krajobrazem, niskimi cenami i wyrobami rękodzieła oferowanymi w sklepach. Odwiedziłem takie dwa miasteczka: Valle de Angeles i Santa Lucia, odlegle o godzinę jazdy autobusem od stolicy... | ||
... a potem pojechałem na wybrzeże Morza Karaibskiego - do Teli, gdzie palmy, plaże i krajobraz typowy dla Karaibów. Turyści przestraszeni skutkami huraganu nie przyjechali, było pusto i tanio... Miasteczko ma 86 tysięcy mieszkańców, ale wcale tego nie widać - życie płynie tu powoli - według "kokosowego czasu". W rynku jest jedna agencja turystyczna oferująca wycieczki łodziami, nurkowanie, połowy ryb i inne atrakcje (dla tych co mają pieniądze...) | ||
W okolicach Teli w wioskach na wybrzeżu zamieszkują czarnoskórzy Garifuna - potomkowie niewolników przywiezionych tu niegdyś przez Brytyjczyków. Są dosyć hermetyczną i odrębną kulturowo grupą, mają nawet w Teli swoje małe muzeum. Odwiedziłem jedną z ich wiosek - San Juan, byłem mile zaskoczony ich gościnnością i życzliwością. Zdjęcia z San Juan - wioski Garifuna znajdziecie na osobnej stronie - GARIFUNA - zapraszam ! | ||
Międzymiastowa komunikacja autobusowa utrudniona po przejściu huraganu funkcjonowała już normalnie. Tyle, że na trasach zdarzały się objazdy. Z Teli na wybrzeżu Morza Karaibskiego miałem jechać prosto do dużego miasta San Pedro Sula i dalej do Copan, nie mogłem jednak oprzeć się pokusie zboczenia z trasy o jakieś drobne 100 km by zobaczyć największy wodospad Ameryki Środkowej - Pulhapanzak. Schowany w tropikalnym lesie, godzinę drogi od najbliższej asfaltowej szosy okazał się wart jazdy rozklekotanym autobusem. Ma 43 metry wysokości. Więcej o tym wodospadzie znajdziecie na osobnej stronie "Moje wodospady". | ||
San Pedro Sula - leży na północy Hondurasu i jest drugim co do wielkości miastem kraju. Tu już nie ma ani gór ani wiatru od morza i z tego względu przez okrągły rok jest tu gorąco i wilgotno. Poza stosunkowo nową katedrą i kilkoma reprezentacyjnymi wieżowcami zgrupowanymi przy Parque Central nie ma tu nic do oglądania. Tam gdzie na Parque rozpoczyna się miejski deptak urzędują jegomoście z plikami banknotów w ręku oferujący wymianę pieniędzy, ale oferowany przez nich kurs nie jest wcale wyższy od bankowego. Przy okazji: w Ameryce Środkowej niepodzielnie króluje dolar USA, nie przywoźcie tu żadnych marek ani franków, bo tylko stracicie... | ||
San Pedro jest ważnym węzłem komunikacyjnym: jest tu nawet międzynarodowe lotnisko. Dzielnica, gdzie znajdują się stacje międzymiastowych autobusów i tańsze hoteliki to jeden wielki bazar, zatłoczony, zaśmiecony i hałaśliwy. dlatego w San Pedro Sula nie ma się właściwie po co zatrzymywać - o godzinę jazdy znajdziecie znacznie ciekawsze i spokojniejsze miejsca. Dogodny, bezpośredni autobus do Copan odjeżdża o 15.00 ! |
||
Miasteczko nazywa się Copan Ruinas i leży bliżej granicy Gwatemali niż głównej szosy biegnącej z San Pedro do San Salwador. W La Entrada trzeba odbić w prawo i jechać około 2 godzin lokalnym busem za 15 lempira. Takie sobie przeciętne miasteczko w niewysokich górach z ubogim kościółkiem przy głównym placu i brukiem w ulicach. Ale różnej kategorii hotelików jest tu chyba z dziesięć. Ha, dotarł tu nawet internet - z hoteliku "Gamelos" można wysłać e-mail w świat, by uspokoić zaniepokojoną brakiem wieści rodzinę! (przygotujcie wcześniej treść wiadomosci, bo płaci się od minuty siedzenia przy komputerze - przy monitorze kładą stoper!)... | ||
Jest sporo sklepików z pamiątkami, gdzie sprzedają pocztówki po 3 lempira i T-shirty po 5 dolarów (dolary są tu powszechnie akceptowane) A wszystko to dla turystów, którzy przybywają do Copan, aby oglądać słynne ruiny miasta Majów... Aby znaleźć się przy wejściu do ruin trzeba przejść przez uszkodzony most na rzeczce, w której miejscowe śniade dziewczyny jak przed wiekami piorą bieliznę i cofnąć sie około 1 kilometra szosą w kierunku La Entrada. Wstęp kosztuje aż 10 dolarów, ale skoro się przyjechało tu aż z dalekiej Europy... | ||
Piękna,
prawda? I do tego żywa! Od czubka głowy do końca ogona miała dobre pół
metra. Siedziało takich kilka na płocie przy wejściu na teren ruin w Copan. Ale ja przyszedłem do ruin, nie do papug... Dla turystów przyjeżdżających do Hondurasu Copan jest gwoździem programu. Początki osadnictwa w tym miejscu datowane są na XII wiek pne. Około roku 426 Copan stał się siedzibą królewskiej rodziny - i to byli już Majowie. Miasto rządzone przez kolejnych królów rozwijało się szybko - aż do XII wieku, kiedy zostało opuszczone z nieznanych powodów. Jedna z hipotez mówi, że doszło do przeludnienia i braku żywności... |
||
Copan nie imponuje ilością i wielkością budowli jak Chichen Itza czy Tikal, za to podziwiać tu można bogactwo rzeźb. Jego przykładem są stelle z wyobrażeniami kolejnych królów panujących w Copan w okresie kultury Majów... |
||
Stelle stoją na dziedzińcu nazwanym Great Plaza. Można jednak je znaleźć także w okolicach Copan. Są oczywiście na terenie wykopalisk piramidy z inskrypcjami (na których zdążyły już wyrosnąć tropikalne drzewa), tarasy układane z kamiennych bloków oraz boisko do gry pelotę (na zdjęciu obok). Piramidy skupione są wokół dwóch placów: Wschodniego i Zachodniego. Część rzeźb przeniesiono do muzeów: starego w miasteczku i nowego na terenie wykopalisk (dodatkowe opłaty za wstęp!) | ||
Jak i inne
miasta Majów Copan owiany jest tajemnicą, imponuje ogromem pracy włożonej w
konstrukcję budowli i szczególnie - doskonałością rzeźbiarskiej ornamentyki.
Na zwiedzenie głównej grupy ruin trzeba poświęcić 2-3
godziny. Są tu moskity - warto więc zabrać koszulę z długimi rękawami lub solidnie
wysmarować się repellentem! Z Copan wróciłem autobusem do La Entrada i ruszyłem ku granicy Salwadoru popasając po drodze w ładnym miasteczku Santa Rosa de Copan, którego główną atrakcją jest mała manufaktura produkująca (ręcznie) cygara - można bezpłatnie zwiedzać ! Wojciech Dąbrowski |
||
Kliknij tutaj, aby przejść do następnego epizodu tej podróży: do SALWADORU ! |
Przejście do strony "Moje podróże" Powrót do głównego katalogu