Wspomnienia trampa

CZĘŚĆ I        -  DO  PLAŻ   RIO                                                        tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © 

 

Brazilmap.jpg (61653 bytes)

Brazylia rozmiarami swojego terytorium  dorównuje kontynentom – jej tereny są porównywalne z obszarem całej Europy. Uświadomiłem to sobie planując kilkutygodniową podróż przez ten kraj. Olbrzymie odległości, za to mało czasu i pieniędzy. Trzeba było odłożyć na inny raz oglądanie dżungli nad Amazonką i kolonialnych miast w północnej części wybrzeża.   Nie mogłem też zobaczyć słynnej kolei, którą na północy - w dziewiczych terenach stanu Maranhao buduje Polak – inżynier Jan Nowakowski. Ze względu na plan całej południowoamerykańskiej podróży moje spotkanie z Brazylią musiało się zacząć nad rzeką Iguasu, dokąd przybyłem z Argentyny i zakończyć w Corumba na granicy boliwijskiej.  Te dwa punkty i tak rozdzielało kilka tysięcy kilometrów...

130Braz.jpg (43426 bytes)

Krajobrazy Parany

Iguasu oznacza w języku Indian z plemienia Guarani Wielką Wodę. Wzdłuż rzeki o tej nazwie przebiega granica między Argentyną i brazylijskim stanem Parana.  Nie ma na Iguasu żadnego mostu (most zbudowano dopiero w kilka lat później).   Na brazylijski brzeg przeprawiam się promem pełnym przekupek z koszami warzyw. Obok przystani czeka autobus, który ma nas zawieźć do pobliskiego miasteczka.  Foz do Iguasu żyje z turystów, można to wywnioskować z obecności licznych hoteli i sklepów z pamiątkami.

Plecak zostaje za ćwierć dolara w przechowalni terminalu, ja szukam kolejnego autobusu, który zawiezie mnie do słynnych wodospadów na rzece. Jest. Wąska wstążka asfaltu biegnie wśród zielonego, splątanego gąszczu; okolice stanowią rezerwat przyrody. Z końcowego przystanku ścieżka prowadzi gdzieś w dół, skąd dobiega nieustanny szum i głuchy pomruk spadającej wody. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i oto otwiera się przede mną widok, który każe powstrzymać oddech. Oczekiwałem dużego wodospadu, ale to co widzę, przechodzi moje wszelkie wyobrażenia. Naprzeciwko, po drugiej stronie szerokiego kanionu, ciągnie się próg skalny długi na ponad trzy kilometry. Masy spienionej, rdzawej wody spadają z niego w dziesiątkach, czy nawet setkach wodospadów; od cienkich warkoczy do gigantycznych wałów wodnych.
Gdzieś daleko, w głębi progu huczy i kłębi się za obłokiem z drobinek wody najbardziej efektowna kaskada – Garganta do Diabo – Diabelska Gardziel.     Wydaje się, że ziemia drży pod uderzeniem tysięcy ton wody spadających nieustannie w skalne koryto kanionu z wysokości ponad siedemdziesięciu metrów. Każda kaskada ma tu własne imię. Solidna, betonowa kładka, spowita w chmurach wodnego pyłu prowadzi na urwisko nad wodospadem Santa Maria skąd zajrzeć można do wnętrza Diabelskiej Gardzieli. Po chwili koszula i spodnie są już mokre, ale przy panującym upale taki przymusowy prysznic można zaliczyć tylko do przyjemności. Wracam na główną ścieżkę.
Z platformy na jej krańcu wyciągniętą ręką można sięgnąć spadających wód kaskad Floriano.  Teraz wspinaczka po żelaznej drabince na widokową wieżę. Tylko dla tego widoku warto było przebyć kilka tysięcy kilometrów. – Biedna Niagara! – powiedziała ponoć angielska królowa zobaczywszy Iguasu. Teraz i ja jestem tego samego zdania...
Niestety tylko takim zdjęciem kończy się próba zajrzenia do Diabelskiej Gardzieli z platformy na końcu pomostu po brazylijskiej stronie. Wodny pył przesłania prawie wszystko...

131Braz.jpg (22317 bytes)

Zaopatrzony w mapkę wracam ścieżką trawersującą zielone zarośla na zboczu kanionu.  Towarzyszą mi białe orchidee i całe chmury kolorowych motyli. Przystaję zaskoczony. W odległości kilku metrów siedzi na gałęzi duży, czarny tukan z zakrzywionym, pomarańczowym dziobem. Ożywa dopiero na odgłos nadchodzących turystów.     – Jedzie pan do Kurytyby?   Po drodze warto zobaczyć jeszcze jedną ciekawostkę przyrodniczą, zupełnie innego rodzaju!  Idąc za radą znajomego zbaczam z głównej trasy do Vila Velha.   W krajobrazie okrytych łąkami i polami uprawnymi wzgórz wyróżnia się z daleka jedno, zwieńczone jakby pasem warownych murów. Z bliska mury okazują się zbiorowiskiem ciekawie ukształtowanych skał o czerwono-żółtym kolorycie.

136Braz.jpg (20407 bytes)

Wśród skał wyznaczono pieszy szlak, prowadzący do bardziej oryginalnych obiektów.  Brazylijski Ojców.   Poza maczugą są tu nosorożce i wielbłąd, Indianin i głowa ptaka.  Turystom, którym brak wyobraźni, pomaga wręczany razem z biletem plan, gdzie zaznaczono, z czym kolejna skała powinna się kojarzyć.
Słoneczny skwar, zapach ziół i świeżo skoszonej trawy. Strzałka z napisem “Gruta 1 000 m” kieruje mnie na wąską ścieżkę, biegnącą przez gęsty las przylegający do północnej ściany skalnego grzbietu. Miniatura dżungli: kępy bambusów, liany, charakterystyczne “brody” pasożytów zwieszające się do ziemi z liściastych drzew.   “Gruta” okazuje się grotą.  Wysokie na blisko 20 metrów bloki skalne stykają się wierzchołkami. Między nimi wąska szczelina prowadząca do labiryntu pieczar i ciasnych chodników, ukrytego między gigantycznymi głazami ułożonymi ręką olbrzyma. U szczytu jednej ze szczelin zatrzymał się kamyk ważący na oko ze sto kilogramów. Wisi tak sobie nad głowami przechodzących z dreszczykiem emocji turystów.  Jeszcze jedna atrakcja skalnego miasta...

137Braz.jpg (12530 bytes)

133Braz.jpg (15307 bytes)

Churrasco i Kurtyba

Dalekobieżne autobusy, które pokonują setki i tysiące kilometrów, które dzielą duże ośrodki miejskie są dla turysty zwiedzającego Brazylię najtańszym środkiem komunikacji. Dla wygody pasażerów zatrzymują się co kilka godzin przy przydrożnych zajazdach. W południowej części kraju stałym elementem takiego zajazdu jest churrascaria – gospoda, w której serwuje się mięso z rusztu – churrasco. Zaraz za drzwiami dostajesz do ręki talerz i przy dużym stole nakładasz sobie wystawione tam warzywa i sałatki.

– Niech pan spróbuje palmitos, to sałatka z delikatnego rdzenia palmy pozyskiwanego u samego wierzchołka drzewa! – doradza ktoś. Siadasz za stołem. Zjawia się kelner z nadzianymi na długi bagnet porcjami rumianego, ociekającego tłuszczem mięsa. – Polędwica wołowa, który kawałek pan sobie życzy? Wybierasz i zjadasz z apetytem. Jeszcze nie skończyłeś, a już przy stole zjawia się następny rożen z baranim udźcem. Potem kolejny z wieprzowiną, prozaicznym kurczakiem, żeberkami czy jakimś filetem. I tak możesz do późnego wieczora, byle tylko apetytu i zdrowia starczyło – wszystko za zryczałtowaną opłatą. Szkoda, bo pora ruszać w dalszą drogę.
Kurytyba i jej okolice są największym w Brazylii skupiskiem polskich emigrantów. Większość spośród nich ściągnęła w te strony jeszcze przed pierwszą wojną światową. Emigranci z Europy przybywali drogą morską i lądowali na atlantyckim wybrzeżu. Aby dotrzeć stąd w zamieszkane przez ziomków okolice Kurytyby trzeba było pieszo lub na wozach pokonać trasę ponad stu kilometrów, wspinając się na płaskowyż krętą i wąską drogą, która dla swoich pięknych widoków nazywana jest Estrada da Graciosa. Biorąc pod uwagę panujący upał, dla przybyszów z Europy była to droga męki.  Dopiero pod koniec ubiegłego stulecia wybudowano równolegle do Graciosy linię kolejową, której wagoniki zwoziły do portu Paranagua worki z kawą, a zabierały stamtąd osadników z całym ich dobytkiem. Dziś towary na tej trasie wozi się dwujezdniową autostradą, a stara kolej zamieniona została w turystyczną atrakcję. Tylko raz dziennie srebrzysty, motorowy wagonik z obsługą w białych koszulach zabiera chętnych na trasę biegnącą z sennego portu przez Góry Morskie do Kurytyby. 134Braz.jpg (19615 bytes)

Domki biedoty w Paranagua

Za przeglądającą się w wodach rzeki malowniczą miejscowością Morretes tor ostro wspina się w górę, zaczynają się serpentyny i tunele. Z głośnika płynie informacja w kilku językach: tuneli jest na całej trasie 13, mostów i wiaduktów aż 67. Za oknem pyszne widoki na głębokie doliny i porośnięte lasami zbocza gór. Przystajemy w ciekawszych miejscach dla zrobienia zdjęć. Najbardziej emocjonujący jest odcinek w połowie trasy, gdzie wagonik sunie półką przylepioną do skalnej ściany ponad kilkudziesięciometrową przepaścią.

129Braz.jpg (56111 bytes)

Jest wreszcie Kurytyba. 900 metrów nad poziomem morza – słońce to samo, ale upał nie daje się już tak we znaki. O stolicy Parany piszą w przewodnikach, że dla innych miast tego kraju może być wzorem gospodarności i mądrego planowania. Cieszy to, bo przez wiele lat naczelnym architektem Kurytyby był Polak z pochodzenia, Lubomir Ficiński-Deunin. Mało w Polsce znane miasto liczbą ludności i ilością wieżowców dogania Warszawę. Dużo zieleni. Czysto. Domy jakby wczoraj wyszły spod pędzla. Dwa ciągi ulic w centrum miasta zamknięto dla ruchu kołowego i wypełniono gazonami kwiatów oraz stylowymi latarniami – to miejscowe deptaki.
Na placu przed uniwersytetem znajduję pomnik polskiego Siewcy – dzieło Jana Żaka, przechrzczonego tu na Zaco de Parana.    We wnętrzu polskiego kościoła św. Stanisława można zapomnieć, że to Brazylia. Najciekawszym jednak akcentem polskim jest skansen budownictwa wiejskiego w parku imienia Jana Pawła II. Na zboczu wzgórza, na skraju lasu rosną araukarie – strzeliste drzewa iglaste o koronie w kształcie parasola.  Polacy tym drzewom, tak charakterystycznym dla krajobrazu Parany nadali bardziej swojską nazwę – piniory. Pod piniorami stoją ściągnięte z całego stanu stuletnie chaty polskich osadników. Kaplica, drabiniaste wozy i prymitywne sprzęty przypominają te czasu, gdy polskie siekiery wydzierały leśnym ostępom Parany ziemię pod uprawę.

- Pan ze starego kraju?  Spotykam rodaków, mówią po polsku, ale witają mnie miejscowym zwyczajem, zwanym grande abraso: obejmując serdecznie i poklepując po łopatkach. Dzięki nim mogę obejrzeć siedziby polskich towarzystw i przeczytać drukowany tu tygodnik “Lud”. Na pierwszej stronie redaktor żali się na spadającą wciąż liczbę prenumeratorów. “...starzy Polacy wymierają, a ich dzieci i wnuki najczęściej nie umieją czytać po polsku...”

135Braz.jpg (19423 bytes)

                   Siewca

138Braz.jpg (24589 bytes)

Centrum Sao Paulo

Puk! Puk!  Senhor!  Tu bilety do Rio!   Na autobusowym terminalu stoją szeregiem kasy konkurencyjnych firm przewozowych. Klerkowie poszczególnych kompanii starają się zwrócić na siebie uwagę przechodzących turystów. – Niech pan jedzie “Cometą”!  Servicio rapido! Wybieram “Itapemirin”, bo odjeżdża już za 20 minut. Na peronie “58” urodziwa hostessa w obcisłej bluzce z nazwą kompanii częstuje wszystkich wsiadających cukierkami. Jednocześnie uzbrojony strażnik zbiera karteczki z danymi personalnymi porównując je z treścią paszportów. Wprowadzono taką procedurę, ponieważ zdarzały się napady na autobusy, których autorami byli podróżujący terroryści.
Jeden z licznych wężów mieszkających w Instytucie Butantan w Sao Paulo, gdzie produkuje się szczepionki przeciw ukąszeniom zwierząt zamieszkujących dżungle Brazylii.  Instytut udostępniony jest do zwiedzania.

140Braz.jpg (36775 bytes)

142Braz.jpg (24056 bytes)

Bazar w Sao Paulo - na pierwszym planie palmitos

 

Jeśli popatrzeć na mapę kontynentu, to wydaje się że Rio i Sao Paulo leżą obok siebie. W rzeczywistości rozdziela je siedem godzin jazdy autostradą z jednym tylko krótkim postojem na trasie...

 

 

Ale o moim pobycie w Rio już na kolejnej stronie www...

 

Przejście do części II wspomnień z Brazylii
Więcej o tej podróży - Translatina

Powrót do głównego katalogu                                                            Powrót do strony "Moje podróże"