LhasaLhasa - tajemnicza, przez wieki niedostępna dla odkrywców, misjonarzy i podróżników..... I dziś jeszcze przybywający tu turyści zazwyczaj okupić muszą w szczególny sposób ziszczenie swoich marzeń: po wyjściu z autobusu wściekle boli głowa, a przez pierwsze dni ziemia kołysze się pod stopami jak na tańczącym na fali okręcie... Lhasa po raz pierwszy została stolicą Tybetu, gdy w VI wieku przeniósł tu swoją siedzibę król Songtsen Gampo. Od 1965 miasto jest oficjalnie stolicą Autonomicznego Regionu Tybetańskiego wchodzącego w skład Chin. Dalajlama przebywa na emigracji w Indiach... |
||
Ponad Lhasą góruje potężna sylwetka Potali - zamku, klasztoru i pałacu władców Tybetu jednocześnie. Jego nazwa pochodzi od słowa "Bodala" oznaczającego w sanskrycie "Góra Buddy". Pierwszą budowlę sakralną na wzgórzu nazywanym Marpori ("Czerwona Góra") wzniesiono w VII wieku na polecenie króla Songtsena Gampo ... Od czasów piątego Dalajlamy Potala była zimową rezydencją przywódców Tybetu... | ||
Stolica Tybetu leży na wysokości ponad 3600 metrów nad poziomem morza, nad rzeką o nazwie Kyichu - Szczęśliwa Rzeka. Kyichu płynie do Brahmaputry... Między wzgórzem na którym zbudowano Potalę i rzeką jest jeszcze jedno strome wzniesienie: Medicine Hill, ozdobione radiowym masztem. A ponad tym wszystkim piętrzą się jeszcze szczyty górskie, których wierzchołki sięgają pięciu tysięcy metrów... | ||
W swoim notatniku zapisałem, że po dwóch dniach wyczerpującej podróży stolica Tybetu jawiła się nam jak Ziemia Obiecana. I choć ta ziemia zdawała się mi kołysać pod stopami (to przez niedostatek tlenu w powietrzu!) ruszyłem na miasto, by już pierwszego dnia stwierdzić, że ma ono dwie twarze. Pierwsza to ta, na którą składa się nowoczesna zabudowa ostatniego dwudziestolecia z teatrem i błyszczącym szybami hotelem “Lhasa”. Ten ostatni wzniesiono dla przybywających samolotami zamożnych turystów. Za ponad 100 dolarów na dzień mają tu nawet instalację tlenową, łagodzącą skutki choroby wysokościowej.. | ||
Drugie oblicze miasta to stara dzielnica otaczająca świątynię Jokhang, która nie bez powodu nazywana jest katedrą lamaizmu. Dominują tu tradycyjne domy z kamienia o kolorowo malowanych drzwiach i ościeżnicach. Tradycyjnie obramowanie okien jest ciemne, a na zewnętrznych parapetach widzi się dużo doniczek z kwiatami. Tutejszy surowy klimat sprawia, że lato jest krótkie, ale Tybetańczycy kochają kwiaty i zieleń... | ||
W tej właśnie dzielnicy mieści się kilka tańszych hotelików, w których zatrzymują się obieżyświaty wędrujące jak ja - z plecakiem na grzbiecie. Luksusów tam raczej nie ma... Za 10 juanów łóżko w wieloosobowym pokoju i "shower ticket" upoważniający do jednorazowego wejścia pod prysznic. Biegniemy oczywiście czym prędzej pod ten prysznic. Na pięterku Tybetanka pali drewnem pod dużym garem i wydziela nam po kolei porcje letniej wody... Lepsze to niż nic!... | ||
Przyglądam
się przechodniom na ulicy: bez trudu można odróżnić Tybetańczyków od napływowych
Chińczyków ubierających się "po europejsku". Tybetańscy mężczyźni noszą szuby lub skórzane serdaki i zawoje lub futrzane czapki na głowie, a kobiety - czarne, sięgające ziemi bezrękawniki przepasane kolorowym, pasiastym fartuszkiem i jasne kapelusze. Coraz częściej elementy tradycyjnych strojów łączone są z europejskimi... |
||
Pomarszczone babcie maszerują w sobie tylko znanym kierunku kręcąc modlitewnymi młynkami i mamrocząc "Om mani padme hum!..." - "Bądź pozdrowiony (Buddo) w kwiecie lotosu..." Po ulicach wałęsają się całe watahy psów, które choć niegroźne w dzień w nocy urządzą nam pod oknami hoteliku taki koncert, ze trudno będzie zasnąć... Ostre słońce strzela z zenitu... |
||
Stara Lhasa zaskakuje przybysza swoja urodą i odmiennością. Szczególnie ci turyści, którzy przybywają tu z Chin, przyzwyczajeni już do monotonii i bezwyrazowości tamtych miast są mile zaskoczeni ulicznym folklorem i oryginalnością tutejszej architektury. No i oczywiście wielkością miasta - po setkach kilometrów pustkowia Lhasa jawi się jako wielka metropolia.. | ||
Na ulicach
tej metropolii spotkać można różnego rodzaju i wielkości wozy i wózki ciągnione
przez zwierzęta i ludzi, a także mini-karawany obładowanych osiołków... Gdzieś tu po lewej stronie była piekarnia, w której można było (jeśli przyszło się dostatecznie wcześnie) świeże chlebowe placki.... |
||
Wystawione
przez rzemieślników na chodnik czekają na potencjalnych nabywców meble wykonane
w tybetańskim stylu - bogato zdobione kolorowymi malunkami przedstawiającymi kwiaty i
inne motywy roślinne... A wszystko to przy ulicy Xingfu Donglu, która wydaje się główną arterią starej części miasta. To tutaj jest także maleńka jadłodajnia, w której zjadam a apetytem swoje codzienne pierogi z warzywami. Oprócz chińskich napisów na jej szyldzie pisze także: THE BEST PLACE |
||
Boczne
uliczki są wąskie i nastrojowe, brukowane kamiennymi płytami... Niestety nie
zawsze ładnie w nich pachnie, bo niektóre fragmenty starego miasta do dziś nie
posiadają kanalizacji... Mało kto spośród turystów o tym pamięta, ale w Lhasie jest także dzielnica muzułmańska, z niewielkim meczetem. W garkuchni obok meczetu skusiłem się na tutejszy rosołek z makaronem i przyprawami, który nazywa się dość egzotycznie: lamian - kluski jak nasze, ale od przypraw miałem ogień w gębie... |
||
Barwny tłum płynie wśród bazarowych kramów w których można kupić chińskie tekstylia, nepalskie herbatniki i skóry jaków. Patrzę z boku na to teatrum, czasem przystaje, aby cos zapisać. Wtedy przechodnie otaczają mnie wianuszkiem i bezceremonialnie, ale jednocześnie bardzo ciekawie i sympatycznie zaglądają mi przez ramię. Próbuję domyślać się ich komentarzy: "Aha, pisze!" "Ale drobno!" "Ale szybko!" | ||
Podstawą utrzymania rozsianych po płaskowyżu plemion zawsze było pasterstwo. Jaki dawały mięso na stół, skóry i wełnę na odzież, nawóz na opał. Mniejsze i większe stada jaków widziałem jadąc autobusem przez Tybet - im bliżej Himalajów, tym było ich więcej. Stosy zwierzęcych skór leżą w stolicy Tybetu wprost na ulicach. A przy nich (jak na zdjęciu obok) siedzą Khampowie w zawojach z czerwonych sznurków. Skóry podobno nie są wcale drogie, tylko bardzo objętościowe - jak to zabrać do domu, aby powiesić sobie nad łóżkiem? | ||
Te wielkie piece w kształcie gruszki stoją na trasie okręgu zwanego Barkhor, otaczającego świątynię Jokhang. Przybywający do Lhasy pielgrzymi okrążają świątynię kilkakrotnie, maszerując po tym okręgu. Zaś siedzące obok tych gigantycznych kadzielnic staruszki sprzedają wiązki jakichś ziół, które pielgrzymi spalają następnie w piecach. Jest to zapewne jakaś forma ofiary, ale niestety bariera językowa jest tu tak szczelna, że trudno mi było to do końca ustalić... | ||
Pojawienie
się turystów w Lhasie spowodowało, że na tutejszym bazarze obok kramów z
dewocjonaliami i żywnością znaleźć można także (choć wciąż nieliczne) stragany z
pamiątkami. Są w nich wyroby ze srebra, wisiorki i naszyjniki z kamieni
półszlachetnych, młynki modlitewne... Tylko jak sie dogadać? Cenę
można napisać na kartce, pokazać na palcach, albo nauczyć się tybetańskich
liczebników: 1 - dżaj 2 - nie 3
-song 4 - szi 5 - nga 6 -
żu 7 - du 8 - dżiaj 9 - gu
10 - czu
11 - czuk
dżaj 12 - czong nie
13 - czuk
song 14 - czub szi 15 - czur nga Uff! - tylko jak to zapamiętać ? Ja znacznie łatwiej zapamiętałem "Nga troko toki du" - Jestem głodny! |
||
Światynia Jokhang nazywana Katedrą Lamaizmu jest centralnym punktem Lhasy, a także jej głównym centrum religijnym i celem pielgrzymów z wszystkich tybetańskich sekt. otacza ją stara dzielnica handlowa o nazwie Barkhor Bazaar. Świątynię założył w 650 roku król Songsten Gampo. W odróżnieniu od innych klasztorów jej "załogę" stanowi stosunkowo nieliczna grupa mnichów. | ||
Do świątyni Jokhang przybywają pielgrzymi z najodleglejszych krańców Tybetu. Zataczają kręgi po trasie wyznaczonej pierścieniami otaczającymi świątynię, modlą się przed bramą. Ci spośród nich, których stać na kupienie wotywnych kaganków są wpuszczani do środka. Potem siedzą w malowniczych grupkach na placu przed świątynią, pożywiają się i oglądają zawartość kramów... | ||
Pielgrzymi przepychają się do świątynnej bramy. Ale brama jest zamknięta. Wnętrze świątyni dostępne jest dla zwykłych śmiertelników tylko z okazji religijnych świąt. Pątnicy zatrzymują się przed drewnianymi wrotami. Padają na ziemię, wstaję mrucząc modlitwę, znów padają i tak wiele, wiele razy. Kamienne płyty przed wejściem wypolerowane są do połysku od tych praktyk... | ||
Człowiek
i pies.. Zanim przystąpią do modłów okrążają świątynię trzykrotnie w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Ci najgorliwsi okrążają świątynię padając i wstając raz za razem, tak, jakby odmierzali cały ten święty krąg długością swojego ciała. Wstają, trzy kroki do przodu, znów padają, mruczą modlitwę i znów od początku... |
||
Nędznie przyodziani żebracy i złote jelenie zawieszone nad wejściem do świątyni. Na Dachu Świata zobaczyć można jeszcze wiele takich kontrastów... |
||
Mnich pilnujący bocznych drzwi wpuszcza mnie na dziedziniec wraz z dwoma wybrańcami losu, których stać na wotywne kaganki. Wzdłuż krużganków, z których wchodzi się do kaplic zamocowano tu na stojakach setki identycznych modlitewnych młynków. Wprawiane kolejno w ruch przez przechodzącego turkoczą jednostajnie, kierując do bóstwa zapisaną na ich obwodzie modlitwę. Przed główną kaplicą ze statuą Buddy Sakyamuni płoną tysiące mosiężnych kaganków wypełnionych masłem jaków. Tym samym tłuszczem smaruje się osie modlitewnych młynków. Ostrych zapach starego jaczego masła towarzyszy mi wszędzie w Tybecie - pachną nim pieniądze, odzież nomadów, siedzenia w autobusach... Pachną nim już także moje przepocone dżinsy... |
||
Wnętrze świątyni to długi szereg kaplic rozmieszczonych wokół prostokątnego dziedzińca. Centralna kaplica - na wprost bramy zawiera statuę Buddy Sakyamuni, podobno przywiezioną do Tybetu przez chińską księżniczkę Wen Cheng. Wnętrza kaplic są mroczne, a poza tym mnisi kategorycznie zabraniają fotografowania. A nad tym wszystkim rozpięte są dachy pokryte złoconą blachą... |
||
Na ścianach
dziedzińca osłonięte siatkami olejne malowidła przedstawiające świętych lamów,
klasztory. Spotykani mnisi i sprzątacze świątyni dostrzegając cudzoziemca
wykorzystując niewielki zasób znanych im angielskich słów proszą o zdjęcia z
podobizną obecnego Dalajlamy. Niestety! W takie zdjęcia można się
zaopatrzyć w Nepalu, ale ja przecież przyjechałem tu przez Rosję i Chiny! Można wejść drewnianymi schodami na pierwsze piętro, gdzie są wejścia do kwater mnichów, a potem jeszcze wyżej - na niewielki taras na poziomie dachów, by z bliska, już bez przeszkód sfotografować detale architektoniczne, które błyszczą tu na tle błękitnego nieba. |
||
Podziwiam niezliczone wizerunki Buddy wytłoczone z blachy i odlane z metalu. Niestety niektóre kaplice świecą pustką - świątynia Jokhang zniszczona podczas rewolucji kulturalnej... Robi sie głodno i chłodno - najlepszy sygnał, ze pora wracać na kwaterę. Ale to jeszcze nie koniec naszej wędrówki po Lhasie - dalszy ciąg (między innymi Potalę, Norbulinkę i klasztor Sera) znajdziecie na kolejnej stronie www: Lhasa 2 Zapraszam ! |
||
Przejście do strony "Moje podróże" Back to main travel page
Powrót do głównego katalogu Back to the main directory