Cz. V - Sepik Part five: Sepik River |
Wspomniałem już wcześniej, że jednym z najbardziej atrakcyjnych regionów turystycznych Papui Nowej Gwinei są tereny położone wzdłuż wielkiej rzeki Sepik. Widać je w górnej części mapy, którą zamieściłem obok. Rzeczy, które przyciągają turystów do Sepiku to z jednej strony dziewicza przyroda i atmosfera prawdziwych peryferii świata, a z drugiej ciekawy folklor zamieszkujących na rzeką Papuasów.. Nie oczekujcie nad tą rzeką wygodnych hoteli (jedyny - składający sie z bungalowów administrowany jest przez Trans Niugini Tours i leży nad Karawari - bocznym dopływem Sepiku). Przygotujcie się za to na spotkanie z moskitami - niewiele jest miejsc na świecie, które te stworzonka tak sobie upodobały... A takie są zawzięte, że tną nawet przez grube dżinsy... Tu nazywają je natnat... | ||
Sepik jest tym dla Papui czym Amazonka dla Brazylii. Wypływa gdzieś z tych wysokich, zielonych gór i zbierając wody z licznych dopływów rozlewa się szeroko, tworząc tak jak Amazonka liczne zakola, jeziora, kanały i mokradła. Niesie bez przerwy masy gałęzi, złamane drzewa i całe wyspy sitowia, które w naturalny sposob oddzieliły się od podłoża. Od żródeł do ujścia przebywa ponad 1200 kilometrów, z tego około 500 kilometrów nadaje sie do żeglugi... | ||
Specjalnie dla Was przygotowałem mapkę, której nie znajdziecie w żadnej polskojęzycznej literaturze... Widać na niej trzy drogi wiodące nad Sepik. Niech was jednak nie zmylą te czerwone linie - bardzo często są one nieprzejezdne. Stosunkowo pewna jest jedynie trasa do Angoram. Węzłem komunikacyjnym i centrum administracyjnym dla całego Sepiku jest miasteczko Wewak, leżące o dziwo nie nad Sepikiem, ale opodal - nad morzem. Zdecydował o tym chyba fakt, ze istnieje tu od czasów wojny porządne lotnisko z pasem startowym mogącym przyjmować nawet małe odrzutowce. | ||
Do wiosek rozrzuconych w całym biegu rzeki niezbędne zaopatrzenie dociera drogą wodną. Ale to długa i wyczerpująca droga. Więc turyści i ci miejscowi, którzy zmierzają do większych przysiółków przy których znajdzie się kawałek równej łąki korzystają z przelotów samolotami. Najcześciej są to 6-miejscowe, stare, jednosilnikowe cessny eksploatowane przez misjonarskie towarzystwo MAF (żartobliwie nazywane Missionary Air Forces). | ||
Taką właśnie cessną wylądowaliśmy szczęśliwie na trawiastym "pasie" w Ambunti w środkowym biegu rzeki. Ambunti okazało się większą wioską z kilkoma dziesiątkami domów na palach, dwiema misjami i tym, co dla nas było najważniejsze: prymitywnym lodge w którym można było spędzić noc przed wyruszeniem na rzekę... Warto tu wspiąć się na wzgórek nad wsią, gdzie jest siedziba jakiejś administracji by popatrzeć z wysoka na chaty na skraju dżungli i rzekę: wartką i szeroko rozlaną... |
||
Oto właśnie Ambunti Lodge. Bez prądu elektrycznego, ale za to z moskitierami. Jedyna na razie baza noclegowa nad środkowym Sepikiem. W innych wioskach na desperatów czekają jedynie noclegi w wioskowych chatach - na macie lub w hamaku. Ambunti Lodge ma zaledwie kilka ciasnych dwuosobowych pokoików z piętrowymi łóżkami i lepiej rezerwować je z wyprzedzeniem Płaci sie 30 kina za łóżko... |
||
Po to, aby splynąć w dół Sepiku potrzebna nam była piroga z motorem, jakich używają krajowcy. Są to łodzie o szerokości około jednego i długości kilkunastu metrów. Załatwił ją nam Alois Mateos - przedsiebiorczy jegomość organizujący turystyczne rejsy po Sepiku. Dostaliśmy miejscowego przewodnika mówiącego po angielsku, motorzystę, beczkę paliwa (twierdzili, że do Timbunke spalimy 15 galonów po 6 kina za galon) i wczesnym rankiem ruszyliśmy na rzekę. Zaczęła się kolejna przygoda... | ||
Nasz plan był bardzo ambitny: w ciągu jednego dnia (ze względu na brak czasu) zamierzaliśmy spłynąć do Timbunke, odwiedzając po drodze co ciekawsze wioski. Miejscowi kręcili głowami: turyści zwykle rozkładają ten odcinek na dwa, a nawet trzy dni (dając zarobić odpowiednio więcej przewodnikom i kucharzom), także dlatego, że nie wytrzymują kondycyjnie: cały dzień w upale i wilgoci na pozbawionej cienia łodzi rzeczywiście wyczerpuje... Krajobrazy jak widzicie od początku były wspaniałe... | ||
Mijamy całe rodziny płynące czółnami różnej wielkości i chmary wodnego ptactwa. W Yenchenmangua spostrzegamy wśród "klasycznych" chat pierwszy haus tambaran czyli dom duchów. Znacznie większy "haus" zbudowano w następnej wiosce Korogo (na zdjęciu obok). Haus tambaran to odpowiednik naszego kościoła: miejsce spotkań mężczyzn, ceremonii i wioskowych zgromadzeń. Papuaskie kobiety nie mają wstępu do "domu duchów" . Dla Europejek robią wyjątek - bo przecież zostawiają tu pieniądze... | ||
Domy duchów mają postać dużej, prostokątnej chaty stojącej na palach. Dach i ściany wykonane są ze strzechy. Szczyty ozdobione są maskami - jak na zdjęciu obok. A co jest w środku? Półmrok i atmosfera wielkiej stodoły. Wszystkie pale podpierajace dach są wspaniale zdobione płaskorzeźbami i malowidłami. Często dodatkowo zawieszone są na nich maski i rzeźby. Do wnętrza takiego haus tambaran wchodzi sie zazwyczaj po drabince z podcienia które jest pod domem i w którym w ciągu dnia przesiadują mężczyźni... | ||
W tym dużym haus tambaran w Korogo zastaliśmy prawdziwą galerię sztuki. Setki masek i rzeźb rozmaitej wielkości: od takich, które od biedy można schować do kieszeni do takich, które sięgają do pasa. To oczywiście produkcja przygotowana dla turystów. Ale rozmaitość stylów i kształtów jest taka, że daleko tym pamiątkom do sztampy powielanej w tysiącach egzemplarzy. Za taką maskę, o wysokości jakichś 40 cm zażądali 25 kina. Gdy wychodziliśmy cena spadła do 20... | ||
Wiedziałem, że
targowanie się, które na przykład w krajach Azji jest nie tylko zwyczajem, ale nawet
swego rodzaju rytuałem tutaj nie wchodzi nad Sepikiem w rachubę. A zaproponowanie przez
kupującego niższej ceny niż ta obwieszczona przez Papuasa uważane jest za niegrzeczne.
Można co najwyżej taktownie zapytać o "second price". Czasem skutkuje... Po odwiedzeniu dwóch - trzech wiosek przekonaliśmy sie, że nasze nadzieje na zobaczenie krajowców paradujących w spódniczkach z trawy, czy miejscowych pań w topless pozostaną jedynie w sferze pobożnych życzeń. To już nie te czasy... Misjonarze już dawno ich ubrali. Typowym strojem jest T-shirt i szorty lub kretonowa spódnica - wszystko z transportów używanej odzieży przysyłanych w ramach pomocy z krajów wysoko rozwiniętych. Od turystów też oczekuje się stosownego ubioru - m. in. zakrycia nóg, do czego nie trzeba specjalnie namawiać, bo moskity operują także w dzień... |
||
W kilku wioskach na trasie spływu mogliśmy przyjrzeć się z bliska jak przy użyciu najprostrzych narzędzi produkuje się te łodzie-dłubanki, które na wielkiej rzece stanowią podstawowy środek komunikacji. Wszystko wykonuje się ręcznie. Plywa też po Sepiku jeden większy statek: mały, bardzo drogi, klimatyzowany "Sepik Spirit" operujący z Karawari Lodge. W ubiegłym roku podczas postoju w wiosce tubylcy napadli na statek. Turystom nic się nie stało - bandytów interesowała tylko statkowa kasa... | ||
Przewodnik jest w wioskach bardzo przydatny, a to dlatego, że miejscowi w stosunku do obcych zachowują się wciąż z dużą rezerwą. Nasz Philip był nie tylko tłumaczem, ale też przekazał nam zasady swego rodzaju etykiety obowiązującej turystów: mężczyznom nie wypada zwracać się do miejscowych kobiet. A kobieta-turystka nie powinna zaczepiać Papuasów i raczej unikać sytuacji, w której miała by pozostać tylko w towarzystwie miejscowych mężczyzn... | ||
Takim kanałem wśród sitowia dociera się z głównego nurtu rzeki do sporej i ciekawej wioski Palembai. Wioskę zamieszkują dwa różne klany i w związku z tym znajdziecie tu dwa "domy duchów". Za jedne 4 kina dwóch miejscowych mężczyzn dało dla nas koncert na wielkie bębny wykonane z grubej, wydrażonej kłody. uderza sie w nie czymś, co przypomina drewniany tłuczek. Poziom wody był tak wysoki, że wychodziliśmy na drabinki prowadzace do "tambaranów" wprost z naszego czółna... | ||
No i tutaj także w każdym z "domów duchów" obejrzeliśmy ciekawą galerię miejscowego rękodzieła. Zakurzone to wszystko, ale może przez to bardziej autentyczne. Część tej produkcji skupywana jest przez kilku przedsiębiorczych Papuasów i wywożona do stolicy. Maski znad Sepiku są naprawdę piękne i jedyne w swoim rodzaju. Co do mnie to tutaj nie robiłem zakupów, a w zupełnie niezłe maski zaopatrzyłem sie po powrocie do Wewaku na tamtejszym przydrożnym bazarze - nie były takie zaniedbane i nawet trochę tańsze... | ||
Trafiliśmy na
świetną pogodę. Był początek maja - w zasadzie końcówka pory deszczowej.
Sezon suchy - najbardziej odpowiedni dla przyjazdów trwa tu od czerwca
do października. Wtedy też podobno moskity trochę mniej dokuczają... Kolejnym miejscem, które obowiązkowo powinno znaleźć sie w programie spływu jest wieś Kanganaman. Stoi tam bodaj najstarszy nad Sepikiem "dom duchów" - odrestaurowany niedawno z pomocą Muzeum Narodowego z Port Moresby (na zdjęciu obok). Przy niskiej wodzie od głównego nurtu rzeki podpływa się kawałek kanałem i nastepnie dochodzie się do niego ścieżką. Dla nas (woda była wysoka) oznaczało to brodzenie z podwiniętymi nogawkami w płytkiej wodzie... W podcieniach "hausu" zastaliśmy całą kolekcję bębnów, a na piętrze - wspaniale rzeźbione pale wsporcze. |
||
Ten "dom
duchów" był o tyle ciekawy, że nie posiadał przedniej ściany, a nad wejściem
tubylcy umieścili zamiast zwykłych masek wyrzeźbioną w drewnie figurę kobiety z
szeroko rozstawionymi nogami... Pytałem o symbolikę, ale nikt nie był w stanie mi
odpowiedzieć. Woda, wszędzie woda. Warto pamiętać wsiadając tu do łodzi o zabezpieczeniu kamer i aparatów przed bryzgami wody. A najważniejsze pozycje w ekwipunku to długie spodnie i koszula z rekawem, preparat przeciw komarom, sunscreen i kapelusz! Dobrze też mieć dużo drobnych banknotów... |
||
Ludzie żyją tu z
rzeki i z dżungli. Mają małe poletka na których w porze suchej sadzą jakieś warzywa.
Odmiany bananów, które tu rosną nadają się do spożycia raczej dopiero po ugotowaniu.
Ale podstawą wyżywienia są ryby z rzeki (wędzone, aby się szybko nie psuły -
nazywają tą potrawę makau) oraz sago (saksak) - pozyskiwane z pnia palmy sagowej. Na
ryby wybierają sie na takich łódkach jak obok z siecią lub rodzajem ościenia o
rozwidlonym końcu na który dosłownie nadziewają wystawiające pyszczek ponad wodę
węgorze. Nasz splyw Sepikiem zakończył się emocjami - ucieczką przed nadciagającą od północy ciężką chmurą, która zwiastowała niechybną tropikalną ulewę. Przewodnik zauważył ją gdy opuszczaliśmy ostatnią wioskę umieszczoną w programie zwiedzania... Zerwał sie wiatr, piroga skakała po falach. Do schronienia w Timbunke było kilka kilometrów. Zdążylismy wysiaść na brzeg zanim dopadła nas prawdziwa ściana deszczu. Lucky boys! A węgorze dostaliśmy na kolację... |
||
Katolicka misja w Timbunke. Przez godzinę dziennie radiowa łączność z resztą świata. Misyjne budynki stoją na dość wysokim brzegu, dlatego nie muszą być posadowione na palach. Obok misji - uboga, ale spora szkoła. Właśnie tam - w domku nauczyciela spędziliśmy nasza kolejną noc w Sepiku. W nocy cięły moskity, a rano czekała nas zgadywanka: przyleci po nas ten balus czy nie przyleci... Przyleciał! Wojciech Dąbrowski |
||
Papuasów z bliska zobaczyć możecie na stronie Twarze Papui. Powrót do sprawozdania z czwartej podróży dookoła świata - (część III - od Brunei) |
Przejście
do dalszego ciągu wędrówki przez Papuę - do miasteczek na wybrzeżu
|
|
O moich wcześniejszych podróżach dookoła świata i zasadach organizacji takich podróży możecie przeczytać na stronie: DOOKOŁA ŚWIATA |